W Londynie Maggie, przyjaciółka mojego kumpla, która otwierała przede mną różne smakowe cienie, zaprowadziła mnie do knajpy „U Khana”, gdzie stoliki rezerwuje się z pewnym wyprzedzeniem i dla zaostrzenia apetytu na przystawkę najlepiej zamówić shrimps in vandaloo. Wyglądało to jak malutkie, pulchniutkie, zdrowe, różowe robaczki pod kołderką z pięknego wrzosowego puchu, który okazał się pysznym sosem. Tak prawie 30 lat temu pochłonąłem z apetytem i oczarowaniem pierwsze w życiu krewetki.
Kiedy już wreszcie pojawiły się u nas krewetki, robiłem na nich najróżniejsze eksperymenty. Wszystko dzielnie przetrzymały i były wobec mnie szalenie tolerancyjne, choć skomponowałem własny koktajl z ich krewetkowych ogonów, który nazwałem „tri colour”. Owa rosyjsko-angielska nazwa miała swoje przewrotne uzasadnienie. Przygotowałem trzy rodzaje sosów, w trzech smakach i trzech kolorach, które wylądowały w trzech warstwach (biały w środku) w pięknych szklanych pucharach i „poprószyłem” te koktajle kawiorem. Może nie był to kawior astrachański, ale kawior.
Drugie „wejście smoka” morskiego moje kubki smakowe przeżyły już w Polsce we wrocławskiej restauracji „Splendido a’la carte”, gdzie parę lat temu szef kuchni, Paweł Waloszczyk, poczęstował mnie królewskimi krewetkami (king prawns) w cieście, które na pierwszy rzut oka przypominały niewielkie, zrumienione apetycznie rogaliczki. To było apogeum mojego krewetkowego obłędu.
Dziś mam do tych moich pierwszych fascynacji frutti di mare sporo dystansu, ale raz w miesiącu muszę zjeść jakieś krewetkowe danie, żeby sobie poprawić samopoczucie. Kiedy właśnie nadchodzi owa chwila, funduję sobie tytułową jambayalę. Wbrew pozorom to krewetkowe szaleństwo nie pochodzi z jakichś egzotycznych wysp, a z cywilizowanego, dużego amerykańskiego, jazzowego miasta – Nowego Orleanu, gdzie potężna Missisipi wpada jak wariatka do Zatoki Meksykańskiej. Raj dla wędkarzy. Muszę zacząć od jambayali, ale…
Sparafrazuję sobie pierwszą damę kulinarnej literatury w naszym pięknym kraju, Lucynę Ćwierciakiewiczową: weź dziewkę kuchenną, albo najlepiej cztery, niech posiekają zapuszkowane krewetki, ugotowaną w aromatach rybę, jaka się nawinie, paprykę, zetrą na dużych oczkach seler, pomiażdżą nożem czosnek, popieprzą suto, poleją dobrą, gęstą śmietaną i pomieszają, salaterkę wyścielą kruchą sałatą i mieszankę na nią wyłożą…
Najwspanialsze w jambayali jest to, że proporcje zależą od autora. Mnie za każdym razem wychodzi jambayala o innym smaku. Eksperymentowałem już też z powodzeniem, m.in. z malinami, jabłkami, chrzanem i curry.
Wybrałem też dla pań i panów dwa akuratne przepisy z recepturą niemal aptekarską, więc przejdźmy do szczegółów…
Krewetkowe curry
Składniki:
- 400 g małych krewetek,
- 4 łyżeczki curry madras,
- 5 łyżek gęstej śmietany,
- 3 ząbki czosnku,
- 3 łyżki masła,
- duża cebula,
- banan,
- 2 łyżki mąki,
- 2 łyżki płatków migdałowych,
- łyżeczka soku z wyciśniętej cytryny,
- pół litra rosołu z kury,
- świeżo zmielony imbir,
- parę gałązek koperku.
Przygotowanie. Cebulę i czosnek obrać, bardzo drobno posiekać i zeszklić na maśle. Dodać curry i mąkę, wymieszać i zalać rosołem. Mieszać przez 5 minut. Miąższ banana rozgnieść widelcem i rozmieszać z sosem. Sos zaciągnąć śmietaną i przyprawić pieprzem, imbirem i sokiem z cytryny. Krewetki opłukać, jeśli świeże – usunąć czarne jelita. Osuszyć, dodać do sosu i przez parę minut mieszać pozwalając im złapać smak.
Na suchej patelni podprażyć migdałowe płatki i posiekać koperek. Przed podaniem danie posypać migdałami i koperkiem.
Omlet z krewetkami
Składniki:
- 250 g małych krewetek,
- 8 jaj,
- 3 łyżki masła,
- 2 łyżki posiekanego koperku,
- łyżeczka soku cytrynowego,
- pieprz,
- starta gałka muszkatołowa,
- sól.
Przygotowanie. Krewetki opłukać (zakładam, że są mrożone), skropić sokiem cytrynowym. Jajka rozmącić z 4 łyżkami wody, gałką muszkatołową, pieprzem i solą. Na maśle smażyć omlety, napełnić krewetkami, posypać koperkiem. Podawać na gorąco.
Krewetki są bardzo delikatne i uniwersalne. Chętnie przyjmują inne smaki nie tracąc charakteru. Wystarczy zapamiętać tylko to i trochę sobie poszaleć.
Krzysztof Kucharski