Znaczenie słowa wędkowanie odnosi się do intencji łowiącego w takiej oto opozycji: wędkarz łowi dla przyjemności, zaś dla korzyści – rybak.
Wydawałoby się, że jest to proste wyjaśnienie, gdyby nie to, że w rzeczywistości ani wspomniana wyżej opozycja, ani tym bardziej intencja nie są łatwe do ustalenia. Trudność rozdzielenia tych pojęć towarzyszyła łowieniu ryb chyba od początku, a więc od tego niewiadomo jak odległego w przeszłości zdarzenia, kiedy ktoś wpadł na pomysł podania rybie przynęty uzbrojonej w hak. I choć osoba tego wynalazcy pozostaje nieznana, ponieważ nikt go nie zidentyfikował, ani nie napisał jego biografii, można z pewnym prawdopodobieństwem trafności próbować odtworzyć sobie stan świadomości owego pierwszego łowcy. Wydaje się, że dominował w nim element emocjonalny: radość, jakiej doświadcza odkrywca, gdy jego pomysł potwierdza doświadczenie i zapewne także radość ze złowionej ryby. Z czasem satysfakcja z odkrytej rzeczy powszedniała, lecz pozostało zadowolenie ze złowionych ryb. W ten sposób utworzył się rybacki porządek myślenia o pozyskiwaniu ryb jako pożywienia.
Porządek wędkarski, choć nie dawał pierwszeństwa zadowoleniu z korzyści, zależał także od względów materialnych. Żeby łowić ryby wyłącznie dla przyjemności, trzeba było osiągnąć wystarczający poziom zamożności. Stąd też porządkowi wędkarskiemu pro socjalnie myślący historyk skłonny będzie przypisywać walor elitarności. Taki sposób łowienia ryb – jeśli wierzyć hipotezom – znany był już w starożytnym Egipcie, a jeśli ufać źródłom pisanym, z pewnością w starożytnym Rzymie. Nie chodzi tu przy tym o samo miasto, lecz raczej o posiadłości wiejskie patrycjuszy rzymskich, zwłaszcza mieszczące się na dzisiejszych Bałkanach.
Gdyby opisane tu rozróżnienia uznać za trafne, to należałoby dołączyć do nich taką oto konkluzję, że wędkarza cieszy przygoda łowiecka, zaś rybaka obfity połów.
Życie w społeczności, w grupie, sprawia, że odczuwamy potrzebę rozmawiania o własnych zainteresowaniach, dzielenia się doświadczeniami, niewolnego także od zamysłu podpytywania innych, a także pochwalenia się sukcesami. To cechy wędkarskie. Interesem rybaków była i jest ochrona przed konkurencją, czyli zabieganie do wyłączności na łowisku. Obie te przesłanki wywołują potrzebę zrzeszania się.
W rybactwie okazała się ona silniejsza i przez to dawniejsza. Nie sięgając poza historię rybactwa europejskiego warto przypomnieć, że od czasów wczesnego średniowiecza istniały cechy, gildie i maszoperie rybackie strzegące swoich praw do łowisk.
Inaczej było w wędkarstwie. Motyw ochrony łowiska wędkarskiego po prostu nie istniał. Ludzie, którzy mogli sobie pozwolić na wędkowanie dla przyjemności, robili to na wodach własnych lub, mówiąc ogólniej, prywatnych. Podobnie było w innych krajach na obu kontynentach. Używane u nas pojęcie “wędkarstwa zorganizowanego” odnoszące się do początków stowarzyszeń wędkarskich jest mylące. Potrzeba stowarzyszania się jest prostą funkcją liczebności. Stąd też właściwsze byłoby mówienie o wędkarstwie zrzeszonym. Motyw, choć podobny jak w rybactwie, nie był jednak identyczny. Kluby czy towarzystwa wędkarzy nie broniły się przed konkurencją, raczej troszczyły się o zarezerwowanie swoim członkom komfortu łowienia.
Liczba wędkujących zaczęła skokowo rosnąć wraz z upowszechnieniem się łowienia dla przyjemności, co stało się zauważalne przynajmniej od początku XIX wieku. A żeby przyjemności łowieckie zostały zachowane, należało odpowiednio zrelacjonować liczbę łowiących od wydajności łowiska.
Ten trend, poddawany z czasem rozwijającej się komercjalizacji, która – jako stronę dobrą proponuje uwolnienie wędkarza od trosk gospodarczych – jest dziś powszechny. No, może prawie powszechny. W naszej sferze geopolitycznej przez półwiecze próbowano wdrożyć tendencję przeciwną. Idea “wędkarstwa zorganizowanego” poddanego mniej czy bardziej formalnej kontroli wszechobecnego państwa, była dążeniem, które – używając terminologii wędkarskiej i relacjonując rzecz do ogólnoświatowych tendencji – można nazwać up stream – pod prąd. Jeśli chodzi o sposób podawania przynęty: z prądem czy pod prąd, to zdania są podzielone. Jeśli zaś idzie o pomysł “wędkarstwa zorganizowanego”, to choć ciągle jeszcze kołacze się on jako przekaz pokoleniowy, bardzo powoli zanikający, przyszłość zdaje się jednak polegać na powrocie do tego, co dawne, dobre, a także trendy – wędkarstwa raczej rozsądnie stowarzyszonego niż administrowanego centralnie.
Jerzy Komar