Maj to z pewnością jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku. O ile jednak rosną walory tego miesiąca, gdy kilka jego dni możemy spędzić nad wodą. Zdecydowanie najbardziej lubię spinning, ale co roku na początku maja urządzam kilka wypraw łodzią z solidną żywcówką. Po tarle i niedawnym zejściu dużej wody, szansę na spotkanie z okazałym szczupakiem są nieco większe niż przez resztę sezonu. Chociaż to nie reguła.
Wolny spływ wiosenną Biebrzą to wielka przyjemność. Zarzucając wędkę staram się dostrzec wszystkie zmiany, jakie wiosenny wylew poczynił w dnie rzeki i na jej brzegach. To nieocenione informacje na resztę sezonu. Wiadomo, że robi się to mimochodem, bo ja za rybą nie pędzę, nie idę na żywioł. Liczy się spenetrowanie jak największej ilości dobrych miejsc.
Coraz częściej obserwuję uzbrojonych po zęby wędkarzy na dużej łodzi, którzy na łapu-capu obrzucają spiningiem co się da, a przy okazji prowadzą dwie, trzy żywcówki przy łodzi. Na takim “kutrze” panuje wieczny gwar, zamieszanie i chaos spowodowany licznymi zaczepami i splątaniami na żywcówkach pozostawionych bez nadzoru. Moim zdaniem Biebrza to nie Bałtyk, a opisany sposób łowienia to pogoń za mięsem, a nie wędkarstwo. Równie brzydko odbiera się u nas “kanonierów”. Uzbrojeni w wiadro karasi, są w wiecznym marszu. Z prądem stawiają żywcówkę, a w międzyczasie spiningują. Nie licząc, że koliduje to z regulaminem, zastanawiam się, co ma to wspólnego z filozofią wędkowania. Gdzie się podziała przyjemność i satysfakcja z wędkowania i przebywania nad wodą? Takie jest moje zdanie.
Na takie wyprawy wyruszam sam, rzadko z kolegą, a jeśli mam gości, to zabieram ich nad wodę, by połowili, a sam tylko wożę ich łodzią. Zachowanie spokoju, ciszy i rozsądku nie odbiera przyjemności łowienia, a jeśli się do tych cech stosować, to rzeka zawsze się zrewanżuje.
Ciche posuwanie się łodzią bez wioseł, łagodne puszczanie żywca, bez chlapania i hałasu, w dodatku w pięknych zakolach Biebrzy, to radość dla duszy i ciała. Ponadto opanowanie, grzeczne i taktowne zachowanie się na wodzie, dodaje wędkarzowi pewnego prestiżu, a gdy się do tego stosujemy, widzimy więcej niż wszyscy. Trafia do nas o wiele więcej pozytywnych odczuć. Przy takim właśnie spokojnym, sportowym sposobie łowienia, wypoczywamy zarówno psychicznie, jak i fizycznie. A gdy jeszcze trafimy parę dobrych, a przede wszystkim spodziewanych brań, które uwieńczymy wyciągnięciem ryby, to satysfakcja z sukcesu będzie okrasą mile spędzonego dnia.
Tym wyprawom zawsze towarzyszą emocje i miły nastrój. Czasem nieodzowny element zaskoczenia, spowodowany nagłym braniem, podniesie nam nieco adrenalinę, ale to przecież sama przyjemność.
Takich i innych miłych wrażeń i wspomnień z pobytu nad wodą życzę Wam z całego serca.
Krzysztof Żukowski