Wędkowanie z łodzi jest równie niebezpieczne, jak jazda samochodem z niesprawnymi hamulcami, a jednak to niebezpieczeństwo często bagatelizujemy, co niestety widać nad wodą.
Na łódkę zabieramy sporo przedmiotów. Przede wszystkim wędki, torbę lub inny pojemnik z przynętami, podbierak, dodatkową odzież, linę kotwiczną, siatkę na złowione ryby, akumulator albo zbiornik z paliwem, niekiedy echosondę, kapok, który niestety nie zawsze wkładamy na siebie… To z grubsza te większe rzeczy, ale do tego trzeba przecież dodać dużo drobiazgów: termos, kubek, jakieś szczypczyki, a nawet poduszeczkę, bo długie siedzenie na twardym do przyjemności nie należy. Część z tego trafi do schowków, o ile one w łódce są, reszta będzie się walać po pokładzie.

Kiedy wsiadamy do łodzi i płyniemy na łowisko, nie za bardzo nam to przeszkadza. Nawet w trakcie wędkowania jakoś w tym nieładzie dajemy sobie radę. Gorzej, gdy nagle coś nas zaskoczy. Wystarczy, że łódź się zachybocze, kiedy źle postawimy stopę, że się przechyli podczas zacinania, holowania lub podbierania ryby. Wtedy w ułamku sekundy trzeba decydować: siadać czy wstać, napiąć żyłkę czy stracić rybę, narobić jeszcze większego bałaganu w łódce czy się jakoś przed tym bronić. Takie sytuacje się dzieją w ułamkach sekund i na myślenie nie ma więc czasu. Działa instynkt, który nam podpowiada, jak się zachowywać na lądzie, a nie na wodzie. I dopiero później uświadamiamy sobie, jakie mogą być skutki takiego błahego na pozór zdarzenia. Tymczasem właśnie o tych skutkach, czyli o własnym bezpieczeństwie, trzeba myśleć zanim łódka odbije od brzegu.

Pierwsza sprawa to wiosła. Ich pióra powinny się znajdować poza obrysem łódki. Można w tym celu zamontować na burtach gumowe obejmy, można też powiesić wiosła na drutach wygiętych w kształcie litery „V” i wetkniętych we wcześniej przygotowane otwory. Tak ułożone wiosła nie ograniczają ruchów, a po wiosłowaniu woda z nich nie skapuje do wnętrza łodzi.
Dużym udogodnieniem są założone wzdłuż burty druciane koszyczki. Takie, jakich używa się np. w kuchni. Cena – około 12 zł za sztukę. Do kompletu potrzebna jest jeszcze guma z haczykami (koszt około 5 zł za 3 sztuki). Gumę przewleka się przez ażur koszyczka, a haczyki zaczepia za knagę, uchwyt do wiosła, uszko do przywiązywania siatki na ryby lub cokolwiek innego, co wystaje nad burtę. Koszyczki wiszą oczywiście wewnątrz łodzi. Można do nich wkładać różne drobiazgi, nawet bardzo ciężkie pudełka z ołowianymi dżigami.

Nie nadają się do tego koszyczki plastikowe, bo są za słabe. Guma mocująca musi bowiem być mocno naciągnięta, a plastik, z jakiego koszyczki są robione, tego nie wytrzymuje. Nie warto też mocować ich na stałe, bo mogą z tego być kłopoty przy transporcie.
Zima to dobra pora, by się przyjrzeć pawęży w łodzi i sprawdzić, w jaki sposób mocujemy silnik. Bo jeżeli latem się nam źle pływało, to powód mógł być taki, że śruba znajduje się na niewłaściwym poziomie. Musi ona pracować całą długością łopatek w tej warstwie wody, która jest poniżej dna łodzi (p. rysunek). Inaczej nie wykorzystamy całej mocy silnika. Z silnikami elektrycznymi nie ma problemu, bo ich kolumnę można przesuwać. W przypadku silnika spalinowego jest trochę gorzej. Jeżeli jego kolumna jest za krótka lub za długa, trzeba do niej dopasować wysokość pawęży. To już jest robota stolarska, ale się opłaci. Latem będziemy pływali szybciej i zużyjemy mniej paliwa.

Kiedy nasz silnik ma dużą moc i płyniemy na pełnym gazie, dziób łódki zadziera się w górę. Trzeba wtedy zmienić ustawienie kolumny, ale w stosunku do wody, a nie do pawęży. Każdy silnik ma służącą temu skokową regulację, czasem jednak jej zakres nie jest wystarczający. Wtedy dziób łódki trzeba dociążyć. Jednak waga kotwic nie zawsze jest wystarczająca, nie zawsze też płyniemy z kolegą, który siedzi blisko dziobu.

Najlepiej, kiedy sterujący sam się przesunie do przodu, przedtem jednak musi sobie przedłużyć rumpel. U nas zwykle służy do tego plastikowa rura stosowana do kuchennych zlewów. Kosztuje 5 zł. Można do niej dołożyć miękką złączkę (7 zł), dzięki której łatwiej będzie manewrować. Rozwiązania z plastikowymi rurami nie można jednak stosować przy silnikach o mocy powyżej 4 KM. Takie połączenia są bowiem zbyt elastyczne i w pewnej sytuacji wykonanie szybkiego skrętu może się okazać niemożliwe. W USA znajdują się w sprzedaży specjalne przedłużacze wykonane z aluminium, są więc sztywne.
Problem stwarzają przewody elektryczne. Od echosondy, również od silnika elektrycznego. Warto więc mieć na łódce plastikowe opaski do zablokowania zwiniętego przewodu.
Takie i inne jeszcze usprawnienia warte są zachodu. Przecież w łódce spędzamy nieraz wiele godzin. Jest więc ważne, żeby nam w niej było przyjemnie i wygodnie, ale przede wszystkim bezpiecznie.
Waldemar Rychter