Kto tylko przechodzi obok moich wędek zatrzymuje się, przygląda i później pyta, o co tu chodzi – mówi p. Zbigniew Grabowski z Wrocławia. Mam z tego powodu dużo satysfakcji, bo mogę polecić kolegom po kiju swój patent, który jest bardzo dobry.
Od razu powiem, że wymyślone wskaźniki brań nadają się wyłącznie na stojącą wodę. Wskaźniki zrobiłem z metalowej taśmy, metrówki. Delikatniejszy jest z taśmy trzymetrowej, mocniejszy z pięciometrówki, bo metalowa listwa w tej taśmie jest twardsza. Z jednej strony, na obciętym kawałku taśmy, przymocowałem przelotkę, na drugi nałożyłem igelitową koszulkę i dopiero wtedy omotką przymocowałem do szczytówki. Taśma jest elastyczna i łatwo daje się odgiąć do prostopadłej pozycji do kija.
Teraz najważniejsze. Z zarzucaniem nie mam kłopotu, a podczas holu ryby wskaźnik układa się do kija i też w niczym nie przeszkadza. Po zarzuceniu zestawu układam kij na podpórkach i kołowrotkiem naciągam żyłkę. Kiedy nie wiem, jak ryby będą brały, naciągam żyłkę na tyle mocno, żeby wskaźnik ugiął się do połowy swojej sprężynującej siły. Kiedy ryba będzie ciągnęła przynętę, wskaźnik się dognie i tego ryba prawie nie poczuje, bo wskaźniki reagują na najdelikatniejsze brania. Kiedy zaś będzie branie, powiedzmy leszczowe, wskaźnik się wyprostuje.
Proste, zawsze działa, co najważniejsze, takie wskaźniki można zamocować na każdym kiju i w sygnalizacji brań nie przeszkadza nawet najsilniejszy wiatr.