środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaPrzynęta SztucznaWOBLERY TAKIE SAME ALE INNE

WOBLERY TAKIE SAME ALE INNE

Robiąc woblery, połączył ze sobą dwie swoje pasje: obserwację przyrody i ciągłe ulepszanie przynęt. Dzięki temu z rąk pana Dariusza Wrzeszcza wychodzą coraz to nowe woblery, a każdy łowniejszy od poprzedniego.

Jego wędkarskim królestwem są jeziora w Borach Tucholskich i słynne z dużych szczupaków Jezioro Żarnowieckie. To bardzo trudne łowiska, bo wędkarzy tam sporo, a woda przejrzysta. Ryby widzą daleko, więc są nieufne wobec wszystkiego, co swoim zachowaniem mało przypomina im zjadany pokarm. Skuteczne są wszelkie przynęty, blachy i gumy, ale tylko wtedy, gdy pada deszcz lub wieją silne wiatry i powierzchnia jest mocno wzburzona. Przy spokojnej wodzie działają tylko wtedy, gdy drapieżniki dobrze żerują. Niezastąpioną przynętą we wszelkich warunkach jest tylko wobler.

Wydawałoby się, że najprościej wybrać w sklepie jakiś model i zacząć nim łowić. Bardzo dawno temu p. Dariusz też tak postępował. Szybko się jednak przekonał, że gotowe woblery mają przede wszystkim dobre cechy handlowe. Są tak pomyślane, żeby robiły dobre wrażenie na wędkarzu, który chce się nimi posługiwać w różnych sytuacjach. Tymczasem, żeby być wędkarzem naprawdę dobrym, trzeba mieć przynęty dostosowane do konkretnych warunków. Zaczął więc sam strugać woblery.

Ktokolwiek to kiedyś robił lub robi, ten wie, że każdy połów na własną przynętę, niezależnie od wyników, daje zadowolenie i cenne doświadczenia. Jeżeli był udany, to możemy zapamiętać (zapisać), jaką wobler miał akcję, jak szybko schodził pod wodę, jak był wyważony, jak wyglądał ster i gdzie był usytuowany. Nieudany połów daje wskazówki, jakich rozwiązań unikać przy konstruowaniu następnych modeli. Z czasem p. Dariusz doszedł do takiej wprawy w wykonywaniu i ocenie swoich woblerów, że na wybrane łowisko jechał z przynętą, o której wiedział, że w tamtych warunkach będzie najlepsza.

Woblerów przybywało. Pęczniały od nich domowe szuflady, rozdawał je kolegom i znajomym, a ci, zachwyceni ich łownością, namówili go, żeby zaczął je robić na sprzedaż. Dzisiaj jednak darmo by jego woblerów szukać w sklepach. Jak szybko działalność gospodarczą zaczął, tak jeszcze szybciej jej zaprzestał, a czas, kiedy swoje woblery robił na zamówienie sklepów, wspomina jak najgorzej.

Większego błędu nigdy nie popełniłem. Prysła cała przyjemność, którą dawało mi realizowanie coraz to nowych pomysłów. Telefon dzwonił. Żądano ode mnie setek woblerów dokładnie takich samych. Tym zamówieniom nie byłem w stanie sprostać. To nie dla mnie robota. Wolałbym rowy kopać, niż ręcznie powielać ten sam wzór w tysiącach egzemplarzy. Bo ja największe zadowolenie mam wtedy, kiedy po sprawdzeniu nowego woblera, wnoszę poprawki do jego kolejnej wersji.

Ideałem, do którego dążę, jest dokładne dopasowanie przynęty do konkretnego miejsca i sytuacji. Dochodzi się do tego krok po kroku i to nie na drodze doświadczeń prowadzonych w domowej wannie. To trzeba robić na łowisku. Podam przykład, z którym się na pewno zgodzi każdy wędkarz. Wiemy, że w określonym miejscu znanego nam jeziora żyją szczupaki. Zaczynamy na nie polować od maja i szybko się przekonujemy, że przynęty trzeba co jakiś czas zmieniać. Mały wobler, który był dobry na wiosnę, jesienią okazuje się nieskuteczny. Kolor ma wprawdzie znaczenie drugorzędne, ale gdy skończy się lato, skuteczną dotąd ciemną oliwkę warto zastąpić złotem albo srebrem. Woblerowi wielkoseryjnemu producent przypisuje cechy uniwersalności. Do woblera wykonywanego ręcznie i pojedynczo należałoby dodawać instrukcję użytkowania. Powinno być w niej napisane m.in., o jakiej porze roku ten akurat wobler jest skuteczny, w jakim tempie i na jakiej głębokości należy go prowadzić, jaki jego kolor, do jakiej pasuje wody itd.

Powtarzam raz jeszcze: sporządzenie przynęty z myślą o konkretnym łowisku jest procesem długotrwałym. Łatwo to sobie uzmysłowić, gdy rozważymy kwestię ułożenia żyłki względem przynęty. Inną bowiem akcję będzie miał wobler ciągnięty po powierzchni (żyłka jest z nim wtedy w osi), a zupełnie inaczej będzie pracował kilka metrów pod wodą, kiedy z żyłką będzie tworzył, powiedzmy, kąt 45 stopni. To nie są subtelności. To wielkie różnice, które trzeba dostrzec, zrozumieć, a potem przełożyć na wykonanie przynęty i dalej na technikę łowienia. Kiedy się to uda, satysfakcja jest ogromna.
Moimi ulubionymi rybami są szczupaki w jeziorach. Poznawałem ich gusty na płyciznach, wśród roślinności, ale spokoju nie dawały miejsca głębokie, bo się domyślałem, że muszą one skrywać nie lada atrakcje.

Długo się przygotowywałem. Pod uwagę brałem m.in. następujące okoliczności: kilka metrów głębokości, roślinność, rybi drobiazg rozganiany czasem przy powierzchni przez szczupaki… Po wielu próbach zrobiłem wobler tonący w odpowiednim tempie, pomalowany na szczupaka, o akcji spokojnej, ale wyraźnej. Zadziałał tak, że z jednego miejsca raz po razie wyciągnąłem pięć ładnych sztuk. Przypadek? Dotąd nie słyszałem, żeby duże szczupaki – a każdy z nich ważył po kilka kilo – żyły w stadzie. Później jednak, w innych częściach jeziora, też łowiłem po kilka szczupaków z jednego miejsca. Raz za razem. Więc to nie był przypadek.

Podstawą sukcesu jest dokładna obserwacja. Przyglądam się powierzchni wody, na której drapieżne ryby zostawiają swoje ślady. Pod powierzchnię też zaglądam. Uważnie obserwuję ekran echosondy. Godzinami przyglądam się małym rybkom. Patrzę jak pływają, kiedy są niepokojone, a jak, gdy są spokojne. Jak uciekają, kiedy je coś spłoszy lub gdy je goni drapieżnik. Dokładnie tak jak rybki musi się zachowywać moja przynęta.

Wiesław Dębicki

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments