Wędkarze, którzy sami robią woblery, najbardziej nie lubią szpachlowania brzuchów. Rzeczywiście, robota to brudna i trzeba trochę drygu, żeby dobrze złapać profil rybki. Jeżeli ktoś robi przynęty z materiałów miękkich (balsa, pianka), to jest na to sposób stary i dobry, a mało znany. Po prostu korpus, wcześniej wyszlifowanego, woblera przecinamy wzdłuż na dwie części (wymaga to pewnej precyzji).
Kiedy przekrój korpusu mamy odsłonięty, bardzo łatwo jest dobrać wielkość stelaża i go włożyć. Następnie obie połówki woblera, ze stelażem w środku, lekko ściskamy. W miękkim materiale drut się dobrze odbije, a jeśli trzeba, możemy ten ślad nieco pogłębić, np. gwoździem. Przed montażem wycinamy otwory na obciążenie (metalowa rurka). Następnie obie części smarujemy klejem i składamy w całość. Na czas schnięcia ściskamy korpus klamerkami do prania.
Takie klejenie nie osłabia konstrukcji. Przeciwnie, bardzo ją wzmacnia. Najprościej robi się w ten sposób woblery małe, o długości 3 – 5 cm, ale z 10-centymetrowymi też się to udaje. I nie ma potem wylewającego się kleju ani brudnych rąk. Taki sposób robienia woblerów ma jeszcze jedną zaletę. Nie trzeba przeznaczać na wobler dużego klocka. Wystarczą dwie grube listewki, które złączone z sobą kroplą cjanopanu stworzą klocek, materiał wyjściowy do szlifowania. Później nie trzeba dbać o równe rozcięcie, bo wystarczy listewki rozłupać za pomocą noża.
MK