Zamiłowanie do wędkarskiego majsterkowania zaczęło się u pana Mirosława Spychały w latach siedemdziesiątych. Pracował wtedy w jeleniogórskiej Celwiskozie. Działało tam silne koło PZW. Nawet dwa razy w tygodniu zakładowy autobus woził wędkarskie wycieczki. Jeżdżono tylko na szczupaki. Nad Odrę do Cybinki i Uradu, nad Wartę w okolice Słońska. Szczupaków było dużo, a przynęt mało.
- Wtedy łowiliśmy szczupaki prawie wyłącznie na obrotówki – wspomina pan Mirosław. – Urywało się ich sporo, a te najlepsze były drogie i prawie niedostępne. Dlatego zacząłem robić je sam. Śmiano się ze mnie w pracy, kiedy zrobiłem pierwsze obrotówki posługując się tylko imadłem i młotkiem.
Zamiłowanie do wykonywania własnych przynęt pozostało mu do dzisiaj, ale różnica pomiędzy jego pierwszymi i dzisiejszymi przynętami jest ogromna. I nie w urodzie wykonania, tylko w ich skuteczności. Są one bowiem owocem coraz bogatszej wiedzy o rybach i wędkarskiego doświadczenia. Zdobywał je p. Mirosław w jeziorach, zbiornikach zaporowych i żwirowniach, których wiele w południowo zachodniej Polsce; i w rzekach dużych (Odra, Warta) i średnich (Bóbr, Kwisa). Nie unikał też strumieni. Z małych dopływów Bobru wyciągnął niejednego ładnego potokowca.

Wędkarski czas, którego w ostatnich latach ma coraz więcej, dzieli na dwa okresy. Pstrągowy (od lutego do połowy kwietnia) i okoniowo-szczupakowy (od maja do pierwszych lodów). W środku lata wybiera się na jeziora, głównie na węgorze. Jeszcze rok temu wiosną łowił zawsze na spławikówkę. Do takiego wędkowania przekonał też córkę Anię, ale ta szybko z płoteczek przestawiła się na drapieżniki. – Jak się spininguje, to się coś dzieje – mówi Ania. – Złowiłam kilka szczupaków, ale na razie tylko jednego udało się mi wyciągnąć z wody. W tym roku na pewno będzie więcej, bo tato porobił dla mnie specjalne gumki.
Dlaczego ryba bierze przynętę? Broni swego terytorium, ma ochotę na jedzenie czy też powód jest jeszcze inny? P. Mirosław uważa, że tego się najczęściej domyślamy, ale pewności nam brak. Dlatego jedyny sposób, żeby nową przynętę dopracować, to obserwacja i porównywanie. Jak się ryba zachowuje przed atakiem? Jak atakuje? Jeżeli jakaś przynęta jest atakowana częściej niż inne, to co ją wyróżnia? Tędy prowadzi jego droga do przynęty skutecznej.

Parę lat temu młodsi koledzy namówili p. Mirosława, żeby zrobił parę woblerów. Na początku z dziesięciu dobrze chodziły tylko dwa. Szybko zrozumiał, na czym polegają błędy, i następne były już jak trzeba. Próby miał gdzie prowadzić, bo prawie pod nosem płynął Bóbr, a Kwisa była o rzut beretem. O skuteczności woblerów decydowała akcja, pływalność i kolor. Spośród swoich wszystkich modeli p. Mirosław wyróżnia dwa: robale i rybki. Robale to woblery tonące, których długość nie przekracza pięciu centymetrów. Nadają się szczególnie do obławiania strefy przydennej. Gdy p. Mirosław ma na wędce robala, niesiony prądem wody, spływał wachlarzem. Od czasu do czasu trochę go podciąga, a wtedy robal schodzi nieco głębiej i rusza ogonem. Udaje niesionego nurtem robaka, larwę lub pędraka. Do wodnych żyjątek upodabnia go też kolorystyka. Wprawdzie pstrągi najlepiej biorą w wodzie „kopniętej” (stan lekko podwyższony, przejrzystość do pół metra – przyp. red.), ale i wtedy widzą na tyle dobrze, by dało się je oszukać.
W przeciwieństwie do robali rybki należą do klasy woblerów pływających, są też trochę większe. Służą do połowu pstrągów w rzekach. Zdaniem p. Mirosława, większa woda wymaga większej przynęty. Małą pstrąg żyjący w rzece zainteresuje się tylko wtedy, gdy mu przeleci koło nosa. Do dużej opłaci mu się podpłynąć. Z rybkami ich twórca eksperymentował tak długo, aż znalazł najlepszy kształt. Doszedł też do wniosku, że środkowa kotwiczka nie jest im potrzebna. Dużo uwagi poświęcił wyważeniu przynęty, jej akcji i barwie. Chociaż rybki to woblery pływające, każda z nich jest dociążona ołowiem. Świetnie się nimi łowi metodą „zatrzymania w prądzie”. Jest to proste, jedyna trudność polega na tym, żeby zająć na brzegu odpowiednie stanowisko. Rybkę rzuca się tak, by dopłynęła do pstrągowej kryjówki. Gdy już się tam znajdzie, jej położenie zmieniamy tylko ruchami szczytówki (unoszenie, pochylanie, odkładanie na bok). Rybki też są utrzymane w barwach stonowanych, ale każda ma na sobie jakiś złoty akcent.

Kiedy świeci słońce, a woda w rzece jest płytka, p. Mirosław radzi siedzieć w domu. Na pstrągi trzeba się wybierać pod wieczór, na dwie godziny przed zmrokiem. Co innego, gdy jest pochmurno. Wtedy brania mogą trwać cały dzień, pod warunkiem że zastosujemy woblera odpowiednio pomalowanego. Tutaj p. Mirosław korzysta z pomocy kolegów. On daje im przynęty, a oni potem mówią, czy coś na nie złowili, a jeżeli tak, to kiedy. Dzięki takiej współpracy zostało m.in. ustalone, że na wieczór i na wodę „kopniętą” dobre są woblery, które na bokach mają srebrne plamki.
Oprócz pstrągowych woblerów p. Mirosław robi jeszcze twistery, rippery, kopyta, cykady i woblery bezsterowe. Mają taką klasę, że nawet znani w świecie producenci przynęt by się ich nie powstydzili. Do Jeleniej Góry jeszcze pewnie wrócimy, żeby opisać bezsterowce.
Wiesław Dębicki