anuje opinia, że wędkarz to taki typ człowieka, który ciągle kombinuje, co by tu nowego wymyślić albo stare ulepszyć.
Nie inaczej było, kiedy któregoś roku pan Andrzej Gliwa z Miastka stał w maju nad brzegiem Brdy i patrzył na ogromne oczka powstające na powierzchni wody, ślad po zasysających jętki pstrągach. Oczywiście mógł im posłać sztuczną muchę, ale przecież nie po to jest spiningistą, żeby szukać sposobów zastępczych.
Pstrągów w rzekach ubywało. Zarybiano wtedy skąpo lub wcale. Żeby nie wracać o kiju, trzeba było szukać nowych przynęt. Mógł liczyć na swoje kilkudziesięcioletnie doświadczenie. Zaowocowało rzeczywiście, ale nie od razu. Kilka lat szukał odpowiedniej przynęty na duże pstrągi. Bo nałowić małych pstrągów w maju, gdy roją się jętki, to żaden problem. Stoją bowiem w takich miejscach, gdzie ukształtowanie dna lub zanurzone gałęzie powodują, że powierzchnia wody faluje. Łatwo więc pstrąga – wzrokowca wyprowadzić w pole, bo w takich warunkach każdy mógłby pomylić pokarm z refleksami światła. Duże pstrągi wybierają do życia inne odcinki rzek. Też z wodą płynącą, tyle że głęboką i spokojną.
Dyktuje im to odwieczny instynkt. Mogą się ofierze długo przyglądać, nie spieszyć z atakiem, wybrać najbardziej dogodny do tego moment. Mało kiedy zdradzają swoją obecność. Przez większą część roku jedzą rybki albo żaby. Tylko w maju, czasami na początku czerwca, właśnie kiedy się roi jętka, zapominają o wszystkim i żerują od dna aż do samego wierzchu. Nie są przy tym ślepe, chociaż prawdziwe jest określenie, że zachowują się jakby były w amoku. Wiedzą o tym muszkarze, którzy kręcąc swoje przynęty pieczołowicie dbają o ich kształt i wielkość, a szczególną wagę przykładają do kolorystyki.
Spiningista musiałby postąpić tak samo. Tylko jak z metalu zrobić coś, co przypomina owada? Wprawdzie obracająca się paletka błyska tak jak owadzie skrzydełka, ale to było za mało. I dla pstrągów, i dla Andrzeja Gliwy. Przypadek zadecydował, że ostatnie pięć lat poświęcił obrotówce o dziwnym korpusie.
- Bolączką nie tylko moją są poskręcane żyłki – mówi p. Andrzej. – Czasami wystarczał jeden dzień wędkowania, żeby ze szpuli odcinać połowę zapasu. Próbowałem z tym walczyć różnymi sposobami. Zakładałem na kotwiczkę wełniane chwosty, toczyłem korpusy w kształcie gruszki, wyginałem drut przed strzemiączkiem, ale skutki tego były marne. Żyłka skręcała się nadal. Któregoś razu łowiłem obrotówką, która miała korpus zrobiony z miedzianego drutu. Z jakiegoś powodu, nie pamiętam już jakiego, kawałek tego drutu odgiąłem. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ten sterczący pod korpusem kolec sprawił, że gdy się błystkę ciągnęło pod prąd, kotwiczka stała nieruchomo. Obrotówka nie skręcała żyłki! W dodatku trochę przypominała owada. Miała trzepoczące skrzydełko, podgięty odwłok, kotwiczka udawała nóżki. Byłem tym wszystkim poruszony. Już tego samego dnia, potem też, siedziałem do późnej nocy i montowałem obrotówki z różnymi korpusami. Skoro świt pędziłem z nimi nad wodę, na pstrągi, i sprawdzałem, na ile są skuteczne. Żyłka już mi się nie skręcała, nie wiedziałem tylko, dlaczego w niektóre z nich pstrągi uderzają, do innych zaś co najwyżej podpływają, ale atakować ich nie chcą.
Kolejny pomysł Andrzeja Gliwy był doprawdy rewelacyjny. Znalazł gdzieś klosze od świetlówek. Miały metr długości, były szerokie, bo na trzy rury, półokrągłe i wykonane z przezroczystego tworzywa. Skleił je razem i powstały w ten sposób zbiornik napełnił wodą.
- Jeżeli przynętę testujemy w rzece lub wannie – mówi p. Andrzej – widzimy tylko z takiej perspektywy, z jakiej widzi wędkarz. Kiedy przeciągałem obrotówki w przezroczystym korycie, mogłem je oglądać z pozycji ryby. Niewielkie różnice w podgięciu korpusu, które przedtem wydawały się mało istotne, z tej perspektywy nabierały znaczenia. Dopiero po tych obserwacjach zrozumiałem, dlaczego pstrągi jedną błystkę atakują, a innej nie ruszają. Po kilku latach prób zdecydowałem się robić cztery typy korpusów, które różnią się wielkością i kształtem wygięcia.
Wyjątkowy produkt
Nowej błystce jej twórca nadał nazwę GLAN (pierwsze dwie litery nazwiska i imienia). W katalogach poświęconych obrotówkom podobnego modelu znaleźć nie można. Jest wiele takich, które mają mimośrodowe korpusy, są błystki z ołowianymi odlewami malowanymi tak, żeby były podobne do owadów, ale glan jest wyjątkowy. Dlatego pomysłodawca bez trudu uzyskał patent, a spiningiści przynętę niezwykle prostą, łowną i tanią.
Do korpusu przypominającego odwłok owada można dobierać dowolne skrzydełka i dodatki na kotwiczkę. Założone na glana twistery, rippery i żabki zawsze pracują grzbietem do góry, co w innych błystkach jest nieosiągalne.
Niehandlowy towar
O obrotówkach Andrzeja Gliwy należy mówić w dwóch płaszczyznach: łowności i handlowego zainteresowania.
Łowność weryfikują wędkarze. Omamić można ich tylko na krótko. Jeżeli się przynęta nie sprawdza, umiera naturalną śmiercią zapomnienia. Z glanami tego problemu nie ma. Pierwsi zastosowali je koledzy konstruktora. Wyruszyli z nimi na pstrągi i na ryby jeziorowe. Łowią, nie chcą innych i jeszcze się cieszą, że można je dostać w różnych kolorach, od srebra do miedzi. Na dobre zadomowiły się na Pomorzu, a to dzięki temu, że wzięły je do obrotu tamtejsze małe hurtownie. Dobry towar dobrze się sprzedaje. Wprowadzenie ich na rynek krajowy jest niemożliwe, bo dla dużych hurtowni jest to towar niehandlowy. Główny powód ma być taki, że glany srebrne nabierają patyny i szarzeją, robią się jakby brudne, a jeżeli są malowane, to w takie kolory, których wędkarze nie lubią.
Co mam na to odpowiedzieć? – pyta Gliwa. – Maluję tak, żeby to odpowiadało rybom. Od niedawna, dla komercji, oklejam skrzydełka folią. Dobieram takie kolory, które nie będą płoszyły ryb. Może zaakceptują je także handlowcy.
Inne przynęty
- W swoich obrotówkach jestem zakochany – mówi pan Andrzej – ale łowię ryby także na inne przynęty. Lubię wahadłówki, sam je robię i stosuję równie często, zwłaszcza na wiosnę, kiedy pstrągi lubią kąski duże i ruszające się powoli. Używam także woblerów, ale od kiedy stały się tak popularne, zakładam je mało kiedy. Za to wysoko zacząłem cenić miękkie żaby. Robię je sam z kupionych niegdyś rybek. Na rybki nic nie złowiłem, ale wpadłem na pomysł, że przecież można je przerobić na coś użytecznego. Dzielę je i nadaję im nowy kształt rozgrzaną lutownicą. Żaby wyważam tak, żeby zawsze pływały grzbietem do góry. Utrzymują się na powierzchni lub bardzo powoli toną.
Wiesław Dębicki