piątek, 26 kwietnia, 2024
Strona głównaBez kategoriiRYBKA, KTÓRA URZEKA

RYBKA, KTÓRA URZEKA

Kiedy pierwszy raz złowiłem półkilową krasnopiórkę, urzekła mnie swą urodą i walecznością. Mało o tych rybach wiedziałem. Pytałem o nie wielu wędkarzy, ale zbyt dużo mi nie powiedzieli. Wyszukałem sobie odpowiednią literaturę, zacząłem specjalnie obserwować wodę w pobliżu brzegów i wśród roślinności. Potem chwyciłem wędkę i… długopis, by nie tylko łowić, ale także robić notatki.

Od wczesnej wiosny szukałem krasnopiórek w trzcinach. Rzucałem im na wodę skórki chleba, bo przeczytałem, że bardzo lubią je obskubywać. U mnie jednak żadna się nie pokazała, pewnie miały inne upodobania. Zniechęcony niepowodzeniem zanęciłem łowisko na głębokości 7 metrów, by łowić inne ryby. Po kilku dniach zaczęły brać piękne płocie. Czasem zestaw w drodze do dna niespodziewanie się zatrzymywał. Myślałem, że to żyłka zahacza się w koraliku i długo ten sygnał ignorowałem. Kiedyś jednak to zatrzymanie było tak mocne, że nawet lekkie szarpnięcia wędki nie pomagały. Pociągnąłem więc mocniej i wtedy poczułem potężne odbicie w drugą stronę. Uznałem, że to bardzo duża płoć, zdziwiła mnie tylko jej zaciekłość w walce. Gdy ją jednak podholowałem bliżej brzegu, ujrzałem w wodzie bajecznie ubarwioną rybę. Krasnopióra!

Zanim zacząłem łowić wzdręgi regularnie, musiałem zapłacić frycowe. Daleko od brzegu, trzy metry pod powierzchnią, brały pięknie, ale pojedynczo, tylko w samo południe i to pod warunkiem, że świeciło słońce. Po wyholowaniu kilku sztuk brania nagle ustawały na godzinę lub dwie. Próbowałem je wtedy łowić przy trzcinach, bo myślałem, że w miarę upływu dnia tam się właśnie przenoszą z otwartej wody. Te przypuszczenia okazały się błędne. Zacząłem stopniowo zmniejszać grunt, żeby dojść do płotek.

I znowu zaskoczenie: zamiast płoci holowałem krasnopióry! Im bliżej dna, tym większe, niektóre miały nawet więcej niż pół kilograma. Na pewnej głębokości wzdręgi przestawały brać, a do przynęty podchodziły płotki. Pomyślałem – teraz was mam! Dokładnie wymierzyłem grunt. Brania krasnopiórek urywały się metr nad dnem, czyli na szóstym metrze licząc od powierzchni. Odtąd każdego dnia dokładnie notowałem, na jakiej głębokości brały i jaka była pogoda. Z tych notatek powstało coś na wzór raportu.

W pierwszych słonecznych dniach po puszczeniu lodów łowiłem krasnopiórki na sześciu metrach i daleko od brzegu. Ale tylko w dni słoneczne. Z nastaniem prawdziwej wiosny duże krasnopióry udawało mi się łowić po wschodzie słońca w pół wody. We wczesnych godzinach popołudniowych schodziły na pięć metrów i tam żerowały z małymi przerwami prawie do zachodu słońca. Szczególnie dobre brania miałem w słoneczne dni z silnym wiatrem z zachodu. Wiosną w pochmurne dni był tylko jeden okres dobrych brań – samo południe. Największe, ciemnozłote wzdręgi nie chciały ani białych robaków, ani nawet bułki. Pomógł dopiero łubin i kukurydza z puszki. Strzelałem tym daleko w wodę i to samo zakładałem na haczyk.

W maju wzdręgi zniknęły z otwartej wody. Wyczaiłem je w trzcinach. Na skraj rzucałem kawałek chleba i po chwili tańcowały przy nim wystawiając na powierzchnię swe zakrzywione pyszczki. W kilkanaście sekund po chlebie nie było śladu. Musiałem ustawicznie podrzucać im okruchy, bo gdy zabrakło chleba, znikały też ryby. Kiedy kończył mi się bochenek, w siatce miałem kilkanaście sztuk drobnicy. Podczas nęcenia chlebem nie łowię głębiej niż 30 cm. Poniżej tej głębokości krasnopióry brać nie chcą, natomiast haczyka czepiają się małe płotki.

Tak się działo tylko w dni słoneczne. Przy pochmurnym niebie krasnopiór w trzcinach nie było. Myślałem, że wtedy w ogóle nie żerują, ale przeczytałem gdzieś, że duża krasnopióra na początku lata i później, gdy jest pochmurno
i chłodno, pływa na brzegowych spadach nawet na głębokości pięciu metrów. Przez kilka dni takie właśnie miejsca zanęcałem i… znowu zacząłem łowić półkilowe wzdręgi ustawiając grunt na 3 – 4 metry. Nie tylko gdy było pochmurno, ale też w piękne, słoneczne południa. Podchodziły i takie, które zrywały zestawy. Stosowałem oczywiście łubin i kukurydzę.

Wiosenne wzdręgi prawie za każdym razem wystawiały spławik do góry, a robią to bardzo delikatnie. Na zwykłym spławiku z antenką w jednolitym kolorze takich brań się z daleka nie zobaczy. Potrzebny jest do tego spławik dociążony, z antenką pomalowaną w różnokolorowe paski. Łubin i kukurydzę zakładam na haczyk nr 6.

Wiosną łowię odległościówką z kołowrotkiem (dalekie rzuty), latem przy trzcinach i na spadzie najwygodniejsza jest tyczka o długości 6 – 7 m. Z brzegu takim kijem sięgnę w każde interesujące mnie miejsce. Po krasnopiórki nigdy nie sięgam przez trzciny, wybieram łowiska, gdzie mogę dojść prawie do ich krańca i łowię wzdłuż brzegu. Gdy którąś zahaczę, od razu ją odciągam na bok, w stronę otwartej wody, i podziwiam, jaka jest piękna, silna i przebiegła.

Andrzej Tkaczyk

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments