czwartek, 18 kwietnia, 2024

LETNIE SUMY

Suma wypatrzy się najpewniej w letnie niżówki, ale niestety nie zdarzają się one co roku i nie trwają wiecznie. Stany wód są przeważnie średnie i wiele dobrych miejsc jest wtedy niewidocznych, niedostępnych lub woda płynie tam za szybko. W takich warunkach suma trudniej znaleźć. Zawsze pewną wskazówką są zgrupowania drobnicy, które przyciągają drapieżnika jak magnes.
Sumy, wbrew pozorom, są rybami, które jednym błyskawicznym susem potrafią wyskoczyć z głębiny i zaatakować stado drobnicy buszujące pod powierzchnią i jednym kłapnięciem ogromnego pyska pochwycić kilka, a nawet kilkanaście rybek.

Widok spławiającej się ryby większej od człowieka lub wciągającej do pyska kaczkę z równą łatwością jak karpie z Łazienek zasysają skórki chleba – to robi wrażenie. Obok łososia, którego w praktyce u nas po prostu nie ma, sum jest niewątpliwie rybą numer jeden. Decyduje o tym przede wszystkim jego długość (ponad dwa metry) i waga (50 – 60 kg). Takie się łowi na wędkę. Te większe jeszcze są w wodzie.


Tak duża ryba potrzebuje odpowiedniej przestrzeni. Dlatego sumów należy szukać w naszych największych rzekach: Wiśle, Odrze, Bugu, Narwi, również w zalewach – ale dopiero pod koniec lata. Jeden weekendowy wyjazd na to nie wystarczy. Sumowi trzeba się poświęcić bez reszty.


Światek sumiarzy jest zamknięty i niewielki. Prawdziwych zapaleńców spotkałem może kilkunastu. Każdy z nich ma na koncie przynajmniej jednego suma w granicach pięćdziesięciu kilogramów i pokaźną kolekcję takich, co się nie dały wyjąć. Ponieważ jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, zanim dołączę do ich grona, będę tutaj korzystał z doświadczeń mistrzów, szczególnie braci Sławka i Sylwka, którym arkana wiedzy o sumach przekazał ojciec. Łowią je od kilkunastu lat, początkowo na żywca i robaki, teraz już wyłącznie na spining. Mieszkają kilometr od Wisły, więc znają tę rzekę jak mało kto. Zacznijmy jednak nie od wody, lecz od sprzętu.


Dobry sprzęt powinien być mocny, a jednocześnie niedrogi. Nie dajmy się wpuszczać w maliny sprzedawcom, którzy bardzo rzadko przekazują nam rzetelne informacje. Po prostu się na tym nie znają. Królem wśród kijów jest Aal firmy Balzer. Łowi na niego 80% sumiarzy. Ma on jednak również wady. Po pierwsze jest obecnie nie do kupienia, po drugie trzeba w nim wymienić przelotki, najlepiej na sicki, co zresztą znacznie przewyższa koszt samego kija. Używane są też wędziska Pronto 40 – 80 g, na przykład Sylwek innego nie uznaje. Tu pewnie oburzą się niektórzy, że to nie nowoczesne, że nic tylko węgiel. Może i tak, ale włókno szklane też ma swoje zalety. Należą do nich niska cena, mała wrażliwość na uszkodzenia (o które nietrudno w nadbrzeżnych chaszczach) i doskonała paraboliczna akcja podczas holu. Jeżeli jednak stosujemy się do ogólnie panujących opinii i szkła naprawdę nie bierzemy do ręki, to musimy sobie wybrać coś z kijów przeznaczonych do połowu łososia lub kupić patyk robiony na zamówienie. Najlepsza długość to 2,7 – 3,0 metra. Krótszy kij to krótsze rzuty, dłuższy przekształci wędkowanie w trening na siłowni – najczęściej przecież będziemy łowić przynętami dość ciężkimi.


Kołowrotek powinien mieć metalową obudowę i przekładnię ślimakową. Ideałem byłby cardinal 66 – 77, odpowiednio konserwowany wystarczy na kilkanaście lat. Dobre są stare quicki, ale trudno już zdobyć do nich części. Niektórzy używają mniejszych kołowrotków morskich marki Pen lub Daiwa. W ostateczności można sobie dobrać jakiś model popularny, byle duży. Nie dziwmy się jednak, gdy podczas holu taki kołowrotek zacznie się wyginać. Skutkiem tego będzie bardzo szybkie zużywanie się przekładni, bo wtedy jej elementy niedokładnie się zazębiają. Większa liczba łożysk nieco poprawia sytuację, lecz nie do końca. Hol suma w rzece to najtrudniejszy sprawdzian dla sprzętu.


Z politowaniem należy traktować zalecenia niektórych rzekomych ekspertów, by używać żyłek o grubości 0,25 – 0,30 mm. W rzece nasze szanse będą wtedy zerowe. Dolna granica to czterdziestka, a w powszechnym użyciu jest czterdzieści pięć. Długość oczywiście 200 m lub niewiele mniej. Żyłka musi być bardzo ściśle nawinięta na szpulę, żeby jak się napręży nie weszła pod zwoje, co grozi natychmiastowym zerwaniem. Plecionka, jeżeli ktoś się na nią decyduje, powinna być zdecydowanie mocniejsza od żyłki, ponieważ jest nierozciągliwa. Oznacza to, że całą amortyzację musi przejąć kij i kołowrotek. Na koniec plecionki zakładamy wolfram lub odpowiednio grubą żyłkę, najlepiej za pośrednictwem krętlika, żeby sum nie przetarł plecionki zębami.


Przynęty, w szczególności blachy, sumiarze robią sobie sami. Muszą być odpowiednio ciężkie, aby dało się nimi daleko rzucić. Sprawdzają się modele zbliżone kształtem do gnoma. Każda blacha jest inna, ale wszystkie są odlewane z ołowiu lub jego stopów. Ołów jednak szybko śniedzieje. Można temu zaradzić na dwa sposoby: tuż po wykonaniu blachy pokryć ją bezbarwnym lakierem albo przed łowieniem zeskrobywać utlenioną warstwę nożem. Widziałem też prawdziwe arcydzieła, blachy miedziowane, a następnie niklowane, jest to jednak kosztowne. Oczywiście całość uzupełniają morskie kółka i wytrzymała kotwica w rozmiarach 1 – 2/0.
Na równorzędnych prawach używane są gumy, przeważnie rippery o długości 10 – 15 cm. Twistery jakoś się nie przyjęły, ale próbować oczywiście nie zaszkodzi. Są tacy, co sami odlewają gumy używając materiału z przynęt fabrycznych. Kolory jasne: biały, żółty, ewentualnie z ciemnym grzbietem. Ważniejsza od barwy jest tu jednak praca. Główki powinny mieć kute haki 6/0 – 8/0, z tym jednak jest problem. Takie główki trzeba zamówić lub odlać samemu. Zwykle wystarcza 20 gramów, ale trzeba mieć i większe, do obławiania dalej położonych dołów. Kogo nie odstrasza cena, może też stosować woblery. Dobrze jest mieć dwa ich rodzaje: nurkujące głęboko do obławiania dołów i chodzące płytko do wieczornych i nocnych łowów z toni. Sprawdzają się raczej modele pękate, dające się wolno prowadzić.


Pamiętajmy, aby przed łowieniem wszystkie elementy starannie sprawdzić. Dotyczy to szczególnie ostatniego odcinka żyłki i węzłów. Muszą one być przewiązywane po każdym zaczepie. Aby sprawdzić węzeł, należy go kilkakrotnie szarpnąć. Choć z pozoru wiążemy zawsze tak samo, raz węzeł trzyma na mur, a raz strzela bez większego oporu.


Letnim łowiskiem sumów jest niewątpliwie Wisła. Tam mieszkają największe okazy. Wszyscy pytani przeze mnie łowcy zgodnie odpowiadali, że nie ma lepszej pogody niż upały. Sumy, z natury ciepłolubne, żerują wtedy bardzo intensywnie. Pewne wśród nich ożywienie w żerowaniu można również zaobserwować przy zmianie pogody, na przykład przed burzą.


Dla wędkarza ważny jest poziom wody w rzece. Letnia niżówka pozwala dotrzeć do miejsc normalnie niedostępnych, ponadto łatwiej wtedy ryby znaleźć (kluczem jest tu znajomość rzeki, trzeba się jej uczyć na nowo po każdej zimie). Gdy woda jest niska, sumy wybierają miejsca najgłębsze. Zwykle są to doły za główkami i poniżej przykos oraz głębokie rynny ze słabym prądem. Nie każdy jednak dół wart jest większego zachodu. Wybieramy taki, w którym dno jest piaszczyste, a woda stoi lub ledwo płynie. Gdy się prędko kręci, to rokowania nie są najlepsze. W rynnie jest o wiele trudniej znaleźć jej mieszkańca, trzeba ją po prostu systematycznie przeczesywać.

Właśnie teraz, latem, możemy mieć jedyną szansę w roku, aby się dostać na śródrzeczną przykosę. Trzeba tu jednak zachować daleko idącą ostrożność, bo piasek potrafi się nagle osunąć, a wtedy czeka nas nie zawsze przyjemna kąpiel. Za przykosą żyje zwykle wiele ryb, wśród nich bywają także sumy. Brań możemy się spodziewać przez całą dobę. Za dnia łowimy w dole i w rynnie. Używamy przynęt cięższych, schodzących w pobliże dna. Jeżeli sum tam jest, to często atakuje po pierwszych rzutach, ale może to też nastąpić dopiero po kilku godzinach. Przynętę prowadzimy w dolnych partiach wody, lecz nie musi ona pracować przy samym dnie. Zaczepy więc nam raczej nie grożą. Wieczorem i w nocy sumy wychodzą na płycizny i ku powierzchni. Widać wtedy, jak się spławiają. Gdy noc jest ciemna, to je tylko słychać. Trzeba się zachowywać możliwie cicho. Stajemy tak, aby strefa żerowania była w zasięgu rzutu lekkiej wahadłówki lub pływającego woblera. Czasem może nam zabraknąć kilku metrów rzutu. Wtedy, jeżeli miejsce jest bez zawad, możemy zaryzykować żyłkę 0,35 mm. Znacznie przedłuży to rzuty, niestety, osłabi również znacznie nasze szanse. Sum jest leniwy, na pewno nie skusi go przynęta prowadzona w boleniowym tempie. Dobry wabik musi pracować już przy niewielkiej prędkości, raczej jednak powściągliwie. Doskonałe są tu rippery o stosunkowo grubej nasadzie przy ogonie i dużej łopatce, wykonane z niezbyt miękkiej gumy.


Atak suma jest gwałtowny i towarzyszy mu dźwięk przypominający sianie grochu po wodzie. Atakowane z dołu ryby wyskakują nagle z wody, nie są to jednak, jak w przypadku bolenia, pojedyncze sztuki, ale całe stada. Czasem oprócz drobnicy fruwają też kilowe leszcze lub jazie. Sum o wadze 20 kg połyka taką rybę bez trudu. Gdy nad wodą jest cicho, można usłyszeć, jak kłapie paszczą. Przypuszczalnie ten właśnie odgłos naśladuje przyrząd, zwany kwokiem. Gdy zobaczymy, jak sum się spławia lub atakuje, to już połowa sukcesu, bo widocznie miejsce mu odpowiada i będzie się tu kręcił dłużej. Pozostaje wtedy uzbroić się w cierpliwość i próbować dzień, dwa, tydzień…


Niestety, letnie niżówki nie zdarzają się co roku i nie trwają wiecznie. Stany wód są przeważnie średnie i wiele dobrych miejsc jest wtedy niedostępnych lub woda płynie tam za szybko. W takich warunkach suma trudniej znaleźć. Pewną wskazówką są zawsze zgrupowania drobnicy, które przyciągają drapieżnika jak magnes. Najgorzej, gdy stan wody jest wysoki. Trzeba wtedy przeszukiwać zalane brzegi. Tam przenosi się uciekająca przed nurtem drobnica i ryby, które na nią polują. Do niektórych miejsc sumy podpływają na przyborze, do innych zaś, gdy woda opada. To po prostu trzeba zbadać samemu. Poznawanie rzeki znacznie przyspiesza echosonda. Możemy stosować dwie taktyki: albo obstawić jedno łowisko i się z niego nie ruszać, albo obławiać kilka miejsc, a nawet kilkanaście. Oba sposoby są dobre. Zależy, co kto lubi.


Ostatnia sprawa to zacięcie i hol. Tu się popełnia najwięcej błędów. Nie myślmy, że branie suma musi nam od razu wyrywać kij z ręki. Wprost przeciwnie, często jest zadziwiająco delikatne. Dlatego przy najmniejszym podejrzeniu tniemy z całej siły. Sprzęgło powinno być ustawione bardzo twardo. Bez obaw, żyłka nie ma prawa pęknąć. Silne zacięcie jest potrzebne, aby wbić hak w twardą paszczę suma najeżoną setkami ząbków, po których hak się po prostu ślizga (często wyciągamy jedynie porysowaną zębami ołowianą główkę). Jeżeli zacięcie jest skuteczne, natychmiast odpuszczamy sprzęgło. Nie dajmy się zwieść pozorom, niekiedy sum zaczyna płynąć w naszym kierunku, ale gdy się zorientuje w sytuacji, robi gwałtowny odjazd na 50 – 100 m, więc czasami nie wystarcza żyłki. Sprzęgło powinno być ustawione na połowę wytrzymałości żyłki. Pamiętajmy przy tym, że w miarę, jak żyłki ubywa, sprzęgło się utwardza. Wolną ręką dociskamy szpulę, to jest najbardziej precyzyjny sposób regulacji. Nie starajmy się zatrzymać ryby na siłę. Nawet gdy sprzęt mamy odpowiedni, coś musi wtedy trzasnąć. Kiedy sum stanie, od razu rozpoczynamy hol. Nie wolno dać mu chwili wytchnienia. Takie przeciąganie liny może trwać naprawdę długo. Duży sum nawet po godzinie walki jest jeszcze bardzo groźnym przeciwnikiem. Zachowujmy więc czujność do samego końca.


Są w zasadzie dwie metody holu. Pierwsza: pompujemy kijem, a następnie wybieramy żyłkę korbką. Drugą metodę Sławek nazywa „na chodzika”. Robimy parę kroków najpierw do tyłu, potem szybko do przodu i wtedy wybieramy luz żyłki. Jest to dużo trudniejsze i łatwiej o błąd, ale gdy ryba płynie w naszym kierunku, może to być jedyny sposób, aby nie stracić z nią kontaktu. Krytycznym momentem jest sama końcówka, tu nawet starym wygom puszczają nerwy. Chcemy mieć suma jak najszybciej na brzegu, ale żyłka, osłabiona długim holem, przeważnie tego nie wytrzymuje. Łowiąc z łodzi podbieramy rybę osęką, na brzegu można próbować chwytu za dolną szczękę, najlepiej robić to w rękawiczce. Generalna uwaga: mamy do czynienia z naprawdę dużymi rybami. Przy nagłym szarpnięciu możemy wpaść do wody, a nawet – to nie przesada! – opuścić łowisko ze złamaną ręką.


Notował Rafał Kamiński

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments