Kołowrotki używane były przynajmniej od lat trzydziestych ubiegłego stulecia.
Już pod koniec XIX wieku Rozwadowski pisał, iż: “Rodzaje kołowrotków są liczne, według specjalnego przeznaczenia wędki i rodzajów ryb, do których połowu służyć mają”. Ostrzegał przy tym przed kupnem nowości “obliczonych na łatwowierność wędkarzy”, polecał natomiast dwa modele, “które są wcale dobre, nie drogie, a służyć mogą do wszelkich rodzajów wędek i rybołówstwa (…) 1) kołowrotek zwykły, metalowy z hamulcem (Federhemmung) bez multiplikatora i 2) Nottinghama drewniany do rybołówstwa obrotkowego pospolicie użytkowany i dobry”. (Młodszym kolegom wyjaśnijmy, że rybołówstwo obrotkowe to po prostu dzisiejszy spining). Rozwadowski uważał, że 25 metrów linki wędkowej zupełnie wystarczy. Najlepiej, żeby to była jedwabna plecionka z duszą, czyli rdzeniem składającym się z kilku pasm surowego jedwabiu w najwyższym gatunku.
Pod koniec XIX wieku w środowisku Rozwadowskiego (czyli wędkarzy zamożnych) kołowrotek był zwykłym elementem wyposażenia i to właściwie do wszystkich metod połowu. Od lat trzydziestych naszego stulecia wszedł do wyposażenia średnio, a nawet mniej zamożnych wędkarzy, głównie miejskich, polujących na duże ryby. Jeszcze w roku 1935 toruński praktyk Starzyński w swoim poradniku dla niezamożnych wędkarzy wyrażał pogląd, że kołowrotek jest przydatny, ale nie konieczny, do gruntówki lub wędki na sandacze. Zalecał przy tym, by na kołowrotek nawijać zaledwie pięć metrów żyłki z jelit baranich lub linki jedwabnej. Zapewne wpływ na to miała wysoka cena linki wędkowej, ale też duże umiejętności wiślanych wędkarzy, mających dużą praktykę w łowieniu ogromnych nawet sandaczy metodą na pociąganego ośmiometrowym wędziskiem bez kołowrotka. (Metoda ta polegała na przeciąganiu przynęty – zwykle martwej uklejki – przez żerowiska sandaczy w pobliżu wiślanych ostróg).
Tuż przed drugą wojną światową zaczęły pojawiać się w Polsce pierwsze kołowrotki o szpuli stałej, wówczas jeszcze drogie, ciężkie i niepraktyczne. Upowszechniły się tak naprawdę dopiero na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy w handlu pojawiły się tandetne, ale i tanie kołowrotki radzieckie. Wówczas też niektórzy wędkarze, mający w miejscu pracy dostęp do odpowiednich maszyn i surowców, próbowali kopiować zagraniczne wyroby fabryczne. Kopiowano najczęściej rexy i inne kołowrotki średniej klasy. Dotarła do mnie też informacja, że pracownicy poznańskiej fabryki łożysk tocznych z bardzo dużą precyzją podrabiali cardinale, nigdy jednak nie udało mi się zobaczyć takiego kołowrotka.
W roku 1981 zapadła decyzja, by w Muzeum Etnograficznym w Toruniu, gdzie wówczas pracowałem, zgromadzić kolekcję przedmiotów związanych z polskim wędkarstwem. Poszukiwałem wtedy zarówno zagranicznych kołowrotków fabrycznych, jak i naszych wyrobów rzemieślniczych i domowych, by dokumentacja była jak najpełniejsza. Trafiły więc do muzeum i międzywojenne wyroby słynnej brytyjskiej firmy Hardy i prymitywny kołowrotek z ruchomą szpulą zrobiony ze sklejki w latach sześćdziesiątych na mazowieckiej wiosce. Kilka kołowrotków z tej kolekcji prezentujemy tu na zdjęciach. Wędkarzy, którzy mogliby wzbogacić naszą wiedzę o historii kołowrotka w polskim wędkarstwie, a może nawet uzupełnić muzealne zbiory, prosimy jak zwykle o kontakt z redakcją.
Wojciech Olszewski