Na początku listopada 1997 roku moi przyjaciele zaprosili mnie na łowisko komercyjne, na „szczupakowy eksperyment”. Ponieważ obowiązuje tam zakaz spiningowania, wystąpiłem wyłącznie w charakterze obserwatora.
Powierzchnia stawu niemal w 75 procentach była pokryta cienkim lodem, zaś na skutek odcięcia dopływu wody jego głębokość obniżyła się do około jednego metra. Obsadę gatunkową stawu stanowiły karpie, karasie srebrzyste i szczupaki. Oszczędzę czytelnikowi dokładnych danych w tym względzie, powiem tylko, że waga najmniejszych egzemplarzy każdego gatunku wynosiła: karasi – 0,4 kg, szczupaków – 0,7 kg, karpi – 1 kg.
Moich dwóch wspaniałych przyjaciół rozpoczęło wędkowanie szczupaków metodą na żywca. Żywce (niewymiarowe płoć i karaś z miejscowego sadza) uzbrojone pojedynczymi haczykami były atakowane niemal natychmiast po zarzuceniu. Zacięcia były skuteczne w czterech przypadkach na pięć! W ciągu około 25 minut obaj wędkarze złowili w sumie dziesięć szczupaków o wadze od 0,7 kg do 3,5 kg, po czym zwinęli żywcówki i ku mojemu zaskoczeniu (i zdziwieniu!) zaczęli przygotowywać wędziska teleskopowe z zestawem spławikowym na białą rybę. Na średniej wielkości haczyki, których normalnie używają do połowów karpi, założyli po trzy ziarenka kukurydzy, zarzucili wędki, zanęcili łowisko gotową zanętą karpiową i czekali. Czekali ponad godzinę i nic, nie było żadnego brania! Zastanawiał mnie ich upór w tym beznadziejnym trwaniu.
W pewnym momencie zaczęli zwijać żyłki, ściągając przynętę do brzegu i prawie natychmiast na obu wędkach nastąpiły pobicia szczupaków! Zarzucali wędki jeszcze wielokrotnie, z trzema ziarenkami kukurydzy na haczykach, i natychmiast ściągali przynętę do brzegu, podobnie jak w metodzie spiningowej. Za każdym razem następowały ataki szczupaków. Na „płynącą kukurydzę” wyjęli sześć szczupaków o wadze 0,7 – 1 kg, większe schodziły z haczyków, a w przypadku zacięcia zrywały cienkie przypony.
Wskazanie na brak żerowania karpi było celem ubocznym eksperymentu. Jak gdyby „przy okazji” obaj wędkarze pokazali, że karpie (i karasie), mimo że z całą pewnością głodowały, nie przejawiały chęci na kukurydzę, która jeszcze nie tak dawno była ich podstawowym pokarmem (zdecydowana większość wędkarzy łowiła właśnie na kukurydzę). Wprawdzie „grymaszenie” karpi w tym okresie nie powinno dziwić wędkarzy specjalizujących się w ich łowieniu – zakładając, że powinni znać rozłożenie ich aktywności żerowej w ciągu okresu wegetacyjnego, a także temperatury ich żerowań – ale w tym konkretnym przypadku wystąpiły ponadto warunki ekstremalne, wobec których amator musi skapitulować. Być może strefę otwartej wody opanowały szczupaki i wyparły z niej karpie i karasie. W naturalnych łowiskach ekstremalne warunki bytowania ryb występują rzadko, choć przecież się zdarzają (mogą być wywołane przez anomalie pogodowe), ale w takich przypadkach przyroda reguluje się sama, np. następuje dostosowanie liczebności gatunku do obfitości pokarmu. Taka samoregulacja w komercyjnym (sezonowym) stawku z oczywistych względów jest niemożliwa.
Wróćmy jednak do szczupaków.
Poprosiłem moich przyjaciół, aby po skończonym wędkowaniu sprawdzili, co złowione szczupaki mają w żołądkach. Okazało się, że żołądki wszystkich szesnastu sztuk były puste, zaś z relacji nadzorcy łowiska wynikało, że wszystkie duże szczupaki złowione na przełomie października i listopada miały w swoich żołądkach szczupaki z „populacji” 0,7 kg! Wynikałoby z tego, że szczupaki już dawno wytrzebiły drobnicę w stawku i od długiego czasu głodowały.
Wytrzebienie drobnicy nastąpiło na skutek odcięcia dopływu wody z innego stawu (naturalnego i przepływowego), w którym występuje naturalna obsada gatunkowa ryb i drobnicy jest w nim dużo. Zatem w łowisku zabrakło ryb, które szczupaki byłyby
w stanie pożreć. Mniejsze musiały głodować (stąd puste żołądki), duże natomiast pożerały swoich mniejszych pobratymców.
Profesjonalista mógłby w tym miejscu rozwinąć temat, uwzględniając zjawisko konkurencji pokarmowej, ja ograniczę się jedynie do dwóch prostych i oczywistych wniosków: po pierwsze – potwierdziła się znana prawda, że głodne szczupaki atakują wszystko co się rusza, po drugie – w warunkach ekstremalnych szczupaki są kanibalami (co w naturalnych warunkach jest zjawiskiem raczej rzadkim, a już na pewno nie jest zjawiskiem powszechnym).
I na koniec jedna uwaga. Trzymanie w stawku dużej ilości szczupaków bez zagwarantowania im niezbędnej ilości pożywienia jest nieludzkie. Stale mam przed oczami ten żałosny widok, kiedy szczupaki rozpaczliwie atakowały każdy przedmiot poruszający się
w wodzie.
W eksperymencie czynnie uczestniczyli dwaj znakomici wędkarze z Poznania, Michał Waśkiewicz i Zbigniew Grzybowski, zaś
w charakterze obserwatora wystąpił niżej podpisany.
Andrzej Remlein