poniedziałek, 11 listopada, 2024
Strona głównaBez kategoriiPIERWSZE GŁOWACICE

PIERWSZE GŁOWACICE

Cała ta historia zaczęła się dla mnie na początku lat sześćdziesiątych. Szwagier, który wyłamał się z naszego klanu muszkarzy i zaczął jeździć nad Dunajec ze spiningiem, obudził mnie którejś nocy, żeby się pochwalić dwoma pięknymi rybami złowionymi koło Dębna. Jedna miała 50, a druga 55 cm. Żaden z nas wtedy nawet nie słyszał o istnieniu głowacicy. Uznaliśmy te ryby za pstrągi, choć były jakieś takie dziwne.

Pracowałem wtedy w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i nawet nie podejrzewałem, że dwaj profesorowie tej uczelni, Dominik Wajszel i Emil Iwanciw, regularnie jeżdżą do Dębna na ujście Białki i przywożą stamtąd głowacice. Potrafili o drugiej w nocy jechać na ryby, łowić do szóstej, a o ósmej, nic nikomu nie mówiąc, zaczynać pracę na uczelni. Rzecz się wydała w roku 1964. Idąc do pracy natrafiłem na zbiegowisko. W bagażniku ich samochodu leżały dwie wspaniałe ryby. Każda po jakieś 6 – 8 kg. Przy moich ówczesnych trzydziestokilkucentymetrowych pstrążkach łowionych na muchę były to prawdziwe olbrzymy. Wtedy się dowiedziałem jak wygląda głowacica.

Zacząłem jeździć do Dębna na wakacje. Latem 1969 r. trafiło się takie parne popołudnie przed burzą, że ryby zaczęły brać jak zwariowane. Nałowiliśmy z kolegami pięknych pstrągów, lipieni – jak nigdy. Wieczorem przyjechał szwagier spiningista, który spędzał urlop w Czorsztynie i przywiózł nam 65-centymetrową głowacicę. Następnego dnia Dunajec wystąpił z brzegów. To była dla mnie pierwsza ważna informacja: głowacica intensywnie żeruje przed powodzią.

Zawziąłem się, ba – założyłem, że złowię taką rybę jeszcze przed końcem roku. Kupiłem spining z pełnego włókna, jakiś polski kołowrotek i we wrześniu 1969 r. złowiłem u ujścia Białki swoją pierwszą głowacicę. Miała 63 cm i jakieś 2,5 – 3 kg wagi. Łowiłem na pstrągową obrotkę Kąckiego, polecaną przez szwagra, która miała tę zaletę, że się zawsze kręciła, co w owych czasach nie było regułą. Zacząłem coraz częściej jeździć na Dunajec, głównie z Maćkiem Lachurem, ale specjalnych efektów nie mieliśmy. Dość ładną głowatkę złowił wówczas Węglarski, w Sromowcach.

Wciągało nas to coraz bardziej. Dyskutowaliśmy o tej rybie, wymienialiśmy spostrzeżenia, teorie. Ktoś z nas sięgnął po “Polovnictwo a rybárstvo”, gdzie były zdjęcia głowacicy na śniegu i lodzie. I to była następna ważna informacja: tę rybę łowi się w chłodnych porach roku. Dlatego też, kiedy w piątek 15 października 1971 r. mieliśmy jechać z Lachurem do Dębna, nie powstrzymał nas ani mróz, ani śnieżyca. Wprawdzie nigdy wcześniej nie łowiliśmy w takich warunkach, ale skoro Czesi mogą, to my też.

Pojechaliśmy na najlepsze znane miejsce – “Pod Matką Boską”, koło Czorsztyna. Bania (dół) niesamowita, głęboka. Kipiele, wlewy, kilka wstecznych prądów. To wszystko u podnóża skały, na której stała figurka Matki Boskiej. Jeśli gdzieś miała być ryba, to na pewno tam. Był już wieczór, szarówka. Stanąłem na skalnym cyplu i dosłownie po 10 minutach wyjąłem dość ładną głowacicę, tak na oko 4,5 kg. Oglądamy ją – ja oczywiście cały dumny i blady, a Lachur mówi: “No to jedziemy. Nachlapałeś przy wyciąganiu, miejsce już przepłoszone, nie warto rzucać!”. Mimo wszystko przekonałem go, żeby spróbował. Czułem przez skórę, że to jest dzień na głowacice – głowacicowa pogoda. Minęło może 20 minut i wyciągnął rybę tylko trochę mniejszą niż moja. Tego się nie spodziewaliśmy. Tyle czasu nic, a tu nagle dwie ryby naraz!

Pojechaliśmy na nocleg do znajomego gospodarza, który mieszkał u ujścia Białki. Oczywiście zadowoleni, zaczęliśmy się przechwalać rybami. Stary wędkarz, trochę zazdrosny (żona mu ciągle powtarzała: “Stefan, ryby ci wyłapują!”) pooglądał, pochwalił. Gadaliśmy do późna w nocy. Budzik na rano nastawiony, wstajemy, za oknem ciemno. Puka ktoś. Gospodarz. “Panie Zbyszku, chce pan zobaczyć głowacicę? Złowiłem wczoraj wieczór, ale nie chciałem wam nic mówić”. Patrzymy: piękna, ponad 12-kilowa. Jeszcze mokra i świeża. Skurczybyk – nie mógł nerwowo wytrzymać i jak myśmy poszli spać, poleciał na ryby. Wniosek był prosty: głowacica jest rybą aktywną w nocy.

Dużo do myślenia dała nam też jego przynęta. Była to rybka, którą sobie wyciął czy wytłoczył z miękkiego kauczuku. W wodzie nie miała żadnej akcji, ale była dość duża – ok. 12 cm. A zatem na dużą głowacicę musi być duża przynęta. Żałowaliśmy później, że trafiwszy na moment tak wspaniałego żerowania poprzestaliśmy na ledwo miarowych rybach. Może gdybyśmy wypuścili te pierwsze i łowili dalej, wisiałyby na płocie trzy medalowe okazy?

Trzymając na rękach najpiękniejszą rybę, jaką dotąd widziałem, czułem, że znalazłem swoje drugie, obok muszkarstwa, wędkarskie powołanie.

Zbigniew Krzepowski
Krościenko nad Dunajcem

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments