Jak należało łowić, najlepiej wiemy dopiero wtedy, gdy ze zwiniętym sprzętem wracamy do domu. Dotyczy to zwłaszcza nęcenia. Przygotowana zanęta zawsze może się okazać niewypałem, nawet gdy doskonale znamy łowisko i z góry wiemy, gdzie i jakie ryby będziemy łowić.
Gdy się nad wodę wybieramy w określonym celu i stosownie do tego przygotowaliśmy całą zanętę, zwykle nic już nie możemy zmienić. Jeśli pomyliliśmy się w przewidywaniach, porażka jest nieunikniona. Dlatego, szykując się do zawodów lub poważnego treningu, przygotowuję tylko tyle zanęty, ile będę potrzebował na samym początku. Reszta czeka w postaci półproduktów. W każdej chwili mogę z nich skomponować taką zanętę, jaka mi akurat będzie potrzebna.
Dobrym przykładem łowiska, które zmusza do takiej elastyczności, jest Wisła. Na pierwsze nęcenie szykuję zazwyczaj kilkanaście kul zanętowych o różnym stopniu spoistości. Trzy porcje tej samej zanęty przygotowuję z różną ilością kleju i gliny. Oznacza to, że ulepione z nich kule będą miały różną twardość, a więc w łowisku jedne będą się rozmywać szybciej, inne wolniej. Dzięki tej prostej sztuczce po jednorazowym nęceniu ryby są wabione przez długi czas.
Reszta zanęty, przeznaczona na donęcanie, zawiera mało gliny i kleju i jest podzielona na porcje. Zrobione z niej kulki działają natychmiast po wrzuceniu do wody. W razie potrzeby, gdy na przykład niespodziewanie nasili się uciąg wody, mogę do niej dosypać kleju albo gliny i mocniej kulki ugniatać. Również pinkę lub dżokersa trzymam osobno i dodaję do zanęty dopiero przed samym donęcaniem. Może się przecież zdarzyć, że zamiast spodziewanych leszczy i krąpi w łowisko wejdą jazie. Wtedy nie miałoby sensu płoszyć ich wrzucaniem kul lub podawać duże ilości zanęty ubogiej w robaki. Tu też mam pole do manewru, bo mogę natychmiast sporządzić porcyjkę zanęty bardzo bogatą w robaki i podać ją kubkiem zanętowym. Mogę też robaki skleić ze żwirkiem, bo na taki skład jazie dobrze reagują.
Gdy łowię w kanałach, gdzie uciąg, a nawet jego kierunek, może się zmienić w ciągu paru minut, od razu szykuję trzy porcje różnie sklejonej i dociążonej zanęty. Kiedyś zdarzyło mi się tak, że gdy zaczynałem łowić, woda w kanale stała. W pewnym jednak momencie pootwierano śluzy i musiałem sięgnąć po zestaw 4-gramowy. Gdybym nie miał gotowej mocno sklejonej zanęty, nie byłbym w stanie szybko na powrót przywabić ryby w łowisko. Mocno sklejone kulki są też niezbędne, kiedy w pobliżu przepływa barka i cała wrzucona wcześniej luźna zanęta jest rozmywana.
Kiedy podczas łowienia tyczką nie ma brań, trzeba się ratować uklejkami. W niektórych łowiskach, zwłaszcza kanałowych, parę garści zanęty uklejowej pomaga uratować wędkarski honor. Dlatego mam pod ręką trochę mocno rozdrobnionej lekkiej zanęty. Służy mi do… odciągania ryb z łowiska. Nieraz bowiem nastawiam się na grube leszcze albo jazie, a przy kulach buszuje taka ilość drobnicy, że większe ryby nie mają szans na złapanie przynęty. Wtedy kilka kulek takiej lekkiej zanęty z dużą ilością robaków wrzucam o dwa metry bliżej. Drobnica szybko wchodzi w jej chmurę i spływa wraz z nią poza łowisko. Przy głównych kulach pozostają tylko duże ryby.
Czasem, kiedy w łowisku buszuje stado grubych uklei, ta sztuczka się nie udaje. Wtedy staram się przekarmić ukleje wrzucając dużą porcję zanęty z podwójną ilością robaków. Nigdy, rzecz jasna, nie robię tak na zawodach, bo wtedy liczy się każda, nawet najmniejsza rybka.
Bogusław Hyla, Kraków
notował Jarosław kurek