Zalew Złotnicki powstał w 1924 roku po przegrodzeniu Kwisy w pobliżu Złotnik Lubańskich. Decyzję o budowie zbiornika podjęto po kilku dużych powodziach, jakie dotknęły ten teren pod koniec XIX i na początku XX wieku. Budowa tamy trwała 5 lat.
Zalew Złotnicki ma 8 km długości, od 100 do 200 m szerokości i zajmuje powierzchnię 120 ha. Maksymalna głębokość w pobliżu tamy wynosi 22 metry. Otacza go mieszany las z przewagą drzew bukowych, co sprawia, że latem i jesienią okolica ta jest niezwykle malownicza. Niemal wokół całego zbiornika brzeg jest stromy. Wysoko nad wodą biegnie po nim droga spacerowa. Można też po niej jechać rowerem.

Zbiornik ma bardzo urozmaiconą linię brzegową. Dobry dostęp do wody jest w niewielu miejscach. Należy do nich między innymi plaża w Karłowicach, która sąsiaduje ze stromą skalistą skarpą. Urozmaicone jest również dno zbiornika. Tam, gdzie wlewa się do niego Kwisa, pokrywa je muł, w innych miejscach jest piaszczyste, piaszczysto-żwirowe, a także kamieniste. Tu i ówdzie na dnie leżą wielkie głazy. Nad zalewem działa kilka ośrodków wypoczynkowych, w których można znaleźć tanie noclegi i wypożyczyć sprzęt pływający.
W Zalewie Złotnickim występują płocie, ukleje, leszcze, liny, karpie, amury, tołpygi, okonie, jazie, bolenie, szczupaki, sandacze i sumy. Zwłaszcza z dużych sumów słyną Złotniki. Każdego roku pada tu wiele okazów powyżej 20 kg, a złowiono też takie, które ważyły ponad 40 kg. Szczupaki sięgają kilkunastu kilogramów. Sandacze (jest ich więcej niż szczupaków) dorastają do 6-7 kg.

Kiedyś Zalew Złotnicki słynął z dużych okoni. Teraz jest ich coraz mniej. Myślę, że jedną z przyczyn są bardzo duże upusty wody w kwietniu i maju. Po zimie poziom wody jest wysoki i ryby płyną na płycizny znajdujące się w górnej części zbiornika, żeby odbyć tarło. Owe płycizny są do tego wprost wymarzone, ponieważ pokrywa je dywan roślinności zanurzonej. Tymczasem akurat wtedy, gdy tarło się kończy, spuszcza się tyle wody, że jej poziom obniża się o 2-2,5 metra. Przez cały sezon cofka złotnickiego zalewu jest doskonałym łowiskiem karpi, linów i amurów.
Najczęstszą zdobyczą wędkarzy są płocie i leszcze. Przeważnie łowi się je na bata lub wyrzutkę z zestawem spławikowym, a najlepszą przynętą jest bułka. Ryby się do niej przyzwyczaiły i biorą przez cały rok. Skuteczne są też białe robaki i kukurydza. Metody gruntowe stosują amatorzy sumów i sandaczy, najwięcej sandaczy łowi się jednak spiningiem na średniej wielkości kopyta. W pełni sezonu należy ich szukać po całym zbiorniku, natomiast wiosną aż do lipca większość z nich gromadzi się w górnej jego części. Dno jest tam muliste, a głębokość wynosi od 3 do 7 metrów.

W pełni lata sandacze przenoszą się w głębsze miejsca, gdzie woda jest lepiej natleniona. Należy ich wtedy szukać mniej więcej na dziesięciu metrach. Kiedy dobrze żerują, złowienie kompletu to kwestia kilkudziesięciu minut. Zdarzało mi się, że podczas dwóch – trzech godzin wędkowania miałem nawet 15-16 brań. Na sandacze najlepiej wypłynąć łodzią, bo można bardziej precyzyjnie podać im przynętę i poprowadzić ją przez łowisko w różnych kierunkach. Czasem dobrze jest ściągać ją z wody płytszej na głębszą, wtedy przynęta dłużej opada, a czasem odwrotnie, bo reguły nie ma. Zależy to zapewne od tego, czym się sandacze akurat żywią. W każdym razie gdy już się znalazło dobre stanowisko, to trzeba je dokładnie obłowić we wszystkich kierunkach.
Z łodzi dobrze jest też korzystać wtedy, gdy na spining chcemy złowić suma. Dobrym ich łowiskiem są wszelkie wypłycenia sąsiadujące ze starym korytem rzeki. Dlatego echosonda jest konieczna. Najlepszymi przynętami na sumy są duże obrotówki (nr 4 – 5) i pływające woblery do 15 cm długości. Najpierw przeczesujemy dno obrotówkami. Raz koło razu i w jednostajnym tempie. Żmudne to zajęcie, ale warto się poświęcić. Jeżeli brań nie ma, przechodzimy na woblery prowadzone w pół wody. Też je ściągamy jednostajnie. Nie musimy robić tego powoli, ale co kilka metrów potrząsamy szczytówką, żeby zaburzyć tor, po którym przynęta płynie.

Przyłowem mogą być garbusy w rozmiarze 40 – 50 cm. Takich okoni jest już w Złotnickim mało, ale średniaków i małych jest sporo. Łowię ich dużo na 4-centymetrowe twistery. Sprawdza się kolor motor oil, ale także fiolet, czerwień i zieleń.
Nie lada gratką dla amatorów spiningu i muchy są tutejsze jazie. Zostały wpuszczone pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Znalazły tu doskonałe warunki do rozwoju, szybko urosły i zaczęły się rozmnażać. Można je spotkać w całym zbiorniku. Niektóre dorastają do 60 cm, a sztuki o długości 30 – 40 cm są bardzo częstym przyłowem przy płociach i leszczach łowionych metodą spławikową.
W Zalewie są karpie i amury ważące ponad 10 kg, ale że woda tu zimna, bo górska, ich przyrosty wagowe są niewielkie. Te, które trafiają na haczyk, ważą najczęściej około trzech kilogramów. Nikt ich tu nie łowi na kulki proteinowe, wszyscy na skórkę z bułki. Na karpie dobre są czerwone robaki i rosówki, ale tylko wiosną.

Zalew Złotnicki jest rybny, a jego położenie przepiękne. Można tu odpocząć i zaczerpnąć świeżego powietrza. Czasem zdarza się zejść z wody o kiju, ale można też złowić medalową sztukę niemal każdego gatunku.
ToR
Nocą na złotnickie sandacze
Nad złotnicki zalew mam 10 mnut piechotą. Zacząłem tu łowić, gdy miałem siedem lat. Na ryby zabierał mnie tata. Łowiłem płotki i okonie, a ojciec leszcze, liny i szczupaki. Złowić wtedy szczupaka o wadze 2-3 kilogramów to nie był żaden wyczyn, natomiast trudno było wypatrzyć na brzegu innego wędkarza.
Łowiłem na leszczynowego bata. Ojciec miał 4-metrowy kij ze świerka z leszczynową szczytówką. Za kołowrotek służyły mu dwa gwoździe, a żyłkę zrobił ze zmywaka do naczyń! W połowie lat sześćdziesiątych pojawiły się bambusy. Ryb w zbiorniku było bardzo dużo. Chodziliśmy blisko ujścia Kwisy, zarzucaliśmy kilka metrów od brzegu. Łowiliśmy na robaki albo na ciasto z ziemniaków, a zanętą były reszki z wczorajszego obiadu. Na brania nie trzeba było długo czekać.

W 1986 roku zacząłem spiningować. Na wahadłówki i obrotówki łowiłem okonie i szczupaki, czasem trafiał mi się sandacz. Potem przeczytałem o przynętach miękkich i w firmie wysyłkowej zamówiłem twistery. Okazały się bardzo skuteczne na wszystkie drapieżniki. Spróbowałem też atraktorów. Pewien znajomy, który wyjechał do Stanów, przesłał mi haczyki i jakąś pastę. Smarowałem nią przynęty, ale ilości brań to nie zwiększało. Dopiero po latach sprawa się wyjaśniła. To był środek na komary!
Od czasu, gdy jestem listonoszem, czasu na ryby mam mniej i wędkuję najczęściej w weekendy. Od dwóch lat, w okresie od czerwca do października, zacząłem też spiningować w nocy. Mam kilka sprawdzonych łowisk, które łączy wspólna cecha: są płytkie. Trzymam się też z daleka od wędkarzy, którzy w nocy głośno się zachowują lub palą ogniska. Moim zdaniem to odstrasza ryby. Staram się też nie używać latarki. Jeżeli muszę, oddalam się od brzegu i nie świecę w stronę wody.
Celem moich nocnych wypraw są sandacze, które po ciemku wychodzą żerować na płycizny o głębokości zaledwie trzech metrów (nie dziwcie się, w Złotnickim to płytko, bo dno opada tu bardzo stromo). Podpływają bardzo blisko brzegu, nawet tam, gdzie jest tylko kilkanaście centymetrów wody. Wiele razy miałem uderzenia najwyżej dwa metry od mojego stanowiska. W nocy łowię na białe kopyta, rippery i twistery w rozmiarze od sześciu do ośmiu centymetrów. Zakładam je na główki o wadze od trzech do pięciu gramów. Przynętę prowadzę skokami. Większość brań jest podczas opadu. Próbowałem też szorować po dnie, ale nigdy nie dawało to pożądanego wyniku.
Do szczytówki mocuję świetlik. Dzięki niemu mogę precyzyjnie poprowadzić przynętę i zauważam nawet delikatne brania. Widzę, jak lekka przynęta opada na dno i jak po braniu szczytówka się prostuje. Najlepsze brania mam na styku dnia i nocy. Zauważyłem, że ryby lepiej biorą w noce ciemne i gdy nie ma wiatru. Podczas pełni brań jest znacznie mniej. Największy sandacz, jakiego złowiłem w nocy, miał 85 cm. Trafiały mi się też sumy i duże okonie.
W październiku i w listopadzie też łowię w nocy, ale ryb szukam na głębokości od 12 do 16 metrów. Dobre brania są rano między godz. 7.30 a 9 i o zmierzchu między 16 i 17.
Z Jackiem Malczewskim
rozmawiał Tomasz Rudomina