środa, 17 kwietnia, 2024
Strona głównaMorze - kutryKIEDYŚ NA MORZU BYŁO GORZEJ

KIEDYŚ NA MORZU BYŁO GORZEJ

Dorsze zaczynałem łowić z kutra “Jubilat” należącego do PZW. Było to 30 lat temu. Dużo się od tamtego czasu zmieniło.

Kiedyś wypływaliśmy bardzo blisko od brzegu. Dzisiaj wiem, że i w takiej odległości dorszy jest bardzo dużo, ale czy wówczas szyper był kiepski, czy po prostu brakowało nam echosond – w każdym razie nasze połowy były marne. Jak ktoś złowił cztery dorsze, to był królem polowania. Nie było kogo podglądać, w prasie wędkarskiej też nie drukowano na ten temat artykułów. Mój morski sprzęt to była stara germina, kołowrotek Rex, żyłka pięćdziesiątka i własnoręcznie robione pilkery.

Jeździłem na ”Jubilata” kilka lat. Potem go gdzieś sprzedali, a PZW dorobiło się nowego kutra o nazwie “Wędkarz”. Z niego już nie korzystałem, bo załoga była tak samo kiepska jak na “Jubilacie”. Po kilku latach przerwy trafiłem do Łeby i tam się na trochę zadomowiłem. Teraz to było zupełnie inne wędkowanie. Łowiłem dużo dorszy, bo szyprowie znali się na swojej robocie. Używałem tych samych pilkerów co przedtem. Robiłem je z jakichś kawałków nierdzewnej stali albo z prowadnic wyciąganych ze starych samochodowych amortyzatorów. W końcu zdecydowałem się kupić pilkery fabryczne. Dopiero wtedy zobaczyłem, że są tak wykonane, żeby pod wodą pracowały. Dlatego nie opadają na dno jak przecinak, tylko szybują, wirują i przy tym błyskają.

Z czasem na morskie wyprawy namówiłem też kilku kolegów. Na wyjazdy w pojedynkę było za drogo. Do Łeby mieliśmy grubo ponad trzysta kilometrów, a do tego sparzyliśmy się na kilku kutrach. Nawet na tym, który opisywaliście w swojej gazecie. Na szczęście dużo jednostek wędkarskich pokazało się w Darłówku i Kołobrzegu. Teraz tylko tam jeździmy.

Nad morzem jestem średnio dwa razy w miesiącu, o ile kasa na to pozwala. Wyjazdy nie są tanie. Trzeba zapłacić za benzynę i za rejs, a od czasu, jak ceny paliw tak wysoko skoczyły, biorą po 150 zł. Więc jak się nas kilku wepcha do samochodu, to zawsze taniej wychodzi. Dla właściciela kutra też jest lepiej, jak od razu więcej osób bukuje miejsca. On ma mniej zmartwienia, a my możemy się z szyprem dogadać, gdzie i jak ma pływać. Wprawdzie szanujemy jego wiedzę, ale i my mamy coś do wtrącenia.

To wszystko się odbywa na koleżeńskiej stopie, bo staramy się pływać zawsze na tej samej jednostce. Szyper nas zna i nie wozi, jak innych turystów, na wycieczki po piasku. To się później przekłada na ilość złowionych dorszy. Raz nam się tak zdarzyło, że z dobrym szyprem złowiliśmy z dziesięć razy mniej dorszy niż na innych jednostkach. Na ogół jest tak, że jak płyniemy ze znajomym szyprem, to mamy albo tyle samo dorszy co inni, albo trochę więcej. Stały klient się liczy.

W wędkowaniu bardzo pomaga sprzęt. Lżejsze niż kiedyś kije, lepsze kołowrotki i cienkie plecionki. Do tego bardzo duży wybór pilkerów. Ale nawet najlepszy sprzęt nie zastąpi wędkarskiego drygu. Łowienie dorszy to w dużej mierze wędkowanie siłowe, ale tej siły nie można używać po to, żeby bezmyślnie pukać żelazem w dno. Tu też jest potrzebna finezja w prowadzeniu przynęty. Po wrzuceniu pilkera w morze zawsze sobie wyobrażam, jak on się tam przy dnie zachowuje, i staram się, żeby udawał małego śledzia, który się tam gdzieś zapuścił.

Lubię łowić w morzu, ale wolę w jeziorze. Żeby złowić rybę jeziorową, trzeba naprawdę bardzo się napracować. Nie tylko, żeby ją znaleźć, także żeby dopasować przynętę do pory roku, a nawet do dnia.

Strzelce Krajeńskie, tam mieszkam, są otoczone jeziorami. Jedno piękniejsze od drugiego, ale ryb w nich nie ma. Dzisiaj nikomu nie poleciłbym przyjeżdżać tutaj z wędką. My miejscowi jeszcze jakoś sobie radzimy, ale kto przyjedzie na dwa tygodnie, może nawet rybiego ogona nie powąchać. Na wielu jeziorach sieci stoją od wiosny do zimy, a gdzie ich właściciele mogą, tam trałują w lewo i prawo, jedno jezioro po kilkanaście razy w roku.

Kiedy na to patrzę, to się zastanawiam, czy wrócą jeszcze czasy, kiedy można będzie połowić ryb chociażby tak, jak za pegerybów.

Z Mieczysławem Wąsowiczem
ze Strzelc Krajeńskich
rozmawiał WD

podpis
Kiedy widzę, że koledzy ciągną dorsze na przywieszki, to też je zakładam do swojego zestawu. Używam do tego twisterów i ripperów, ale częściej robię je sam z folii, w którą jest zapakowana wędzona makrela. Wycinam z niej trzy paski i zwyczajną nitką przywiązuję do haczyka. Później na wiązanie naciągam kolorową, najczęściej czerwoną, koszulkę igelitową. Paski folii przeciągam pomiędzy paznokciami, żeby się troszkę zrolowały. Ot i cała przywieszka. Często jest bardziej skuteczna niż taka, którą się kupuje w wędkarskim sklepie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments