niedziela, 23 marca, 2025
Strona głównaSpinningPRZYGODA Z MIKROPRZYNĘTĄ

PRZYGODA Z MIKROPRZYNĘTĄ

Moja przygoda z mikroprzynętami zaczęła się w Ostródzie, w czasie zawodów o Puchar “WP”.
Łowiłem w tej części Jeziora Drwęckiego, gdzie jest dużo okoni. Niestety, brały bardzo słabo, a na dodatek niemal wszystkie były w trzcinach. Trzcinowiska są tam tak rozległe i gęste, że trudno w nie wpłynąć, a cóż dopiero łowić.

… I TAK TO WŁAŚNIE SIĘ ZACZĘŁO

Szukając okoni, na wpływie Drwęcy wypatrzyłem ogromną ławicę uklejek. Na skleconą w pośpiechu bardzo małą przynętę w ciągu godziny wyłowiłem ich prawie dwa kilogramy! I tak to się zaczęło.

Mikroprzynętami łowię teraz od wiosny do jesieni. Uważam, że jedynym ograniczeniem tej formy spiningu jest wiatr. Czasem po prostu nie pozwala łowić. Moje przynęty ważą mniej niż jeden gram, a przecież od ryb dzieli mnie spora odległość. Wprawdzie mikroprzynęty są uwiązane do żyłki 0,10, ale mimo to nie można nimi rzucić daleko, a każdy, nawet lekki podmuch może je znieść na krzaki.

Najczęściej łowię w rzekach. Cenię sobie zwłaszcza wszelkie zawirowania, cofki i spowolnienia prądu za zatopionymi gałęziami krzaków. Interesuje mnie złowienie każdej ryby, więc nie szukam jakiegoś szczególnego typu dna. Tam, gdzie dno jest miękkie, a nawet muliste, łowię krąpie, płotki i ukleje. Nad dnem trochę twardszym trafi się leszcz, są też szczupaki, ale ich nigdy nie udaje się wyciągnąć, po prostu odcinają przynęty. Jeżeli na dnie są kamienie, to wśród nich na pewno złowię okonia i klenia.

W zasadzie nie przygotowuję się też do złowienia jakiejś określonej ryby. Przy mikroprzynętach jest to niemożliwe, bo atakują je wszystkie gatunki. Raczej tylko przewiduję, jaką rybę mogę złowić w wybranym miejscu. Łowię na głębokości od pół do półtora metra. Jest to łowienie w spławie. Po prostu zarzucam pod prąd i przynęta swobodnie tonie. Rzadko zejdzie na półtora metra, ale zawsze będzie gdzieś przy dnie i żerujące tam ryby na pewno się do niej podniosą.

Wielkość mikroprzynęt jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego ryby tak chętnie je atakują. Mikroprzynęty robię na haczykach 18, 20, największe na szesnastkach. Zaciskam na nich ołowianą śrucinę 0,3 g albo jeszcze lżejszą. Cięższych niż pół grama nie używam.
Śruciny maluję, bo się przekonałem, że to zwiększa ilość brań. Ryby najchętniej atakują te mikroprzynęty, które mają złote główki. Dobre też, choć jednak trochę gorsze od złotych, są główki czarne i niebieskie. Te maleńkie dżigi dekoruję albo ogonkami najmniejszych twisterów, albo ozdobami, które sam wymyśliłem i sam wykonuję. Na trzonek haczyka wbijam kawałek gąbki i dosyć ciasno owijam go nitką, najczęściej czerwoną. Te mikrodżigi, a używam ich niemal przy każdym rzucie, dobrze chłoną zapachy. Moczę je w ochotkowym dipie. To bardzo podnosi skuteczność.

Łowię wklejanką Kongera 2,4 m. Do mikrodżigów stosuję żyłki od 0,08 do 0,10. Kołowrotek każdy jest dobry, byle miał płytką szpulę. Na hamulec nie zwracam uwagi, bo kiedy łowię, i tak jest niemal całkiem odblokowany. Do zacięcia nie trzeba żadnej siły, a podczas holu przykładam palec do szpuli i tym sposobem blokuję wysnuwanie żyłki. Przy tak cienkich żyłkach inaczej ryby holować się nie da, bo się po prostu urwie.

Jeden z bardzo skutecznych sposobów prowadzenia mikrodżiga polega na tym, żeby mu pozwolić spływać z prądem. Zarzucam jak najdalej w stronę środka rzeki, ale lekko pod prąd, i niech woda robi swoje. Kabłąk jest wprawdzie zamknięty, ale żyłki nie nawijam, tylko staram się ją obserwować (leży na wodzie). Trudno ją wypatrzyć, bo jest bardzo cienka. Podczas swobodnego spływania przynęty brania są dosyć częste, ale ryby tak głęboko mikrodżiga połykają, że jeżeli nawet tego nie zauważę, to na pewno poczuję, jak zacięta ryba szarpie szczytówką. Jeżeli brania nie było, a prąd wody żyłkę wyprostował (teraz biegnie ona wzdłuż brzegu), to przez dłuższą chwilę nie robię nic. Prąd wody jakoś tam mikrodżigiem majta, a on się powoli zanurza coraz głębiej. Potem dwa – trzy razy kręcę korbką i znowu robię długą przerwę.

Jeżeli brań jest mało albo łowię tylko bardzo małe ryby, zmieniam dżiga. Zakładam na haczyk kawałek korpusu żółtego twisterka (taki trzymilimetrowy kęsek). Moczę go w atraktorze o smaku i zapachu wanilii. Tym mikrodżigiem łowię głównie przy brzegu. Biją w niego płotki, krąpie, rzadziej leszcze. Co ciekawe, są to ryby całkiem spore. Na waniliowego mikrodżiga złowiłem prawie półtorakilowego sandacza. Holowałem go ponad pół godziny, bo był na żyłce 0,10.

Taki sam sprzęt i te same przynęty są dobre na jeziora, tyle że trzeba się zaopatrzyć w spodniobuty. W jeziorze też zaczynam łowić wiosną i wtedy wyniki są najlepsze, ale tylko ilościowo. Ryb mam dużo, ale małych, latem i jesienią biorą wyraźnie większe.
Wiosną woda jest jeszcze zimna, ale łowi się przyjemnie. Nie ma jeszcze zielska, ryb przy brzegu jest bardzo dużo. Że są małe? Owszem, ale można przecież potrenować i obserwować ich zachowanie.

Muszę powiedzieć, że przed wędkarzem stoi wielkie wyzwanie: wytrzymać w zimnej wodzie kilka godzin stania. Dlatego radzę włożyć pod spodniobuty kilka warstw odzieży.

Do jeziora dalej niż po biodra nie wchodzę, bo nie potrzeba. Mam wtedy do dyspozycji łowisko o głębokości od 20 cm, kiedy rzucam w kierunku brzegu, do metra, kiedy zarzucam w kierunku środka jeziora.

Najwięcej rzucam w stronę brzegu, bo wiosną właśnie tam jest najwięcej brań. A za każdym razem, wybierając stanowisko zwracam uwagę na kierunek wiatru. Powinien mi wiać w plecy, to bardzo istotne, kiedy się łowi małymi i bardzo lekkimi przynętami.

Wiosenne jezioro to przede wszystkim trzcinowiska. W samych trzcinach i blisko nich jest dużo ryb. Bardzo przyjemnie by się je tam łowiło, gdyby nie duża ilość zaczepów w postaci ubiegłorocznych badyli. Każdy zaczep to urwana przynęta, ale znalazłem na to sposób. Przed przywiązaniem haczyka nawlekam na żyłkę małą styropianową kuleczkę. Jeżeli łowisko ma metr głębokości, stopuje ją 70 cm nad mikrodżigiem. Tym sposobem mam nad nim ciągłą kontrolę, a przy okazji także doskonałą sygnalizację brań. Nie jest to już wprawdzie czysty spining, ale gdy ktoś łowi na długą nimfę z jaskrawym pilotem o dodatniej wyporności, to czy można to jeszcze nazwać muszkarstwem?

Przy trzcinach jest najwięcej krasnopiórek, natomiast wśród zatopionych gałęzi przeważają okonie. Ciekawie się je łowi, choć niemal zawsze są to małe sztuki, rzadko przekraczające dwadzieścia centymetrów. Okonie zawsze spotkamy przy brzegach, w miejscach, w których nie ma trzcin oraz tam, gdzie dno ma większy spadek, który się kończy kolejnym ostrym załamaniem. Ale na okonie nie ma żadnej recepty, mogą być w łowisku i nic z tego dla nas nie wynika. Przez godzinę można złowić najwyżej jednego piętnastaka, a później, z tego samego miejsca, wybierze się ich kilka kilogramów. Przyczyna braku brań jest taka jak zwykle: nie ten czas w tym miejscu.

W tych partiach jeziora, gdzie jest mniej zaczepów, łowię nie tylko na własnoręcznie wykonane dżigi, ale także na wolframowe mormyszki. Kolory dekoracji są bardziej stonowane, raczej ciemne. Pogoda nie ma na to wpływu. Takie barwy są dobre i w dni słoneczne, i bardzo pochmurne.

Dariusz Libera
Siechnice

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments