piątek, 26 kwietnia, 2024

AMURY Z ODRY

Od sześciu lat w Odrze łowię amury. Zaliczyłem już kilkanaście sztuk o wadze ponad 15 kg. Na kiju miałem znacznie większe – oceniam, że ważyły około trzydziestu kilogramów – które jednak demolowały mi zestawy i odpływały.

W Odrze amurów jest bardzo dużo, ale na ogół łowi się je przypadkiem, podczas zasiadek na leszcze i karpie. O amurach wiadomo, że zjadają rośliny i lubią spokojną wodę. W poszukiwaniu takich łowisk przemierzałem brzegi Odry na rowerze. Szczególnie obiecujące okazały się te miejsca, gdzie występuje dużo tataraku, trzciny i moczarki kanadyjskiej, na brzegach rosną wierzby, a w wodzie jest dużo drobnicy. Znaleźć miejsca, gdzie mogą być amury, to jednak nie wszystko.

Trzeba się jeszcze przekonać, czy one rzeczywiście tam są. Łatwe to jest w dni słoneczne, bo wtedy amury wygrzewają się tuż pod powierzchnią i dobrze je widać. Wystarczy zobaczyć chociaż jedną sztukę, a już można mieć pewność, że jest ich tam więcej. Są to bowiem ryby stadne. Nigdy nie pływają w pojedynkę, nawet gdy mają po kilkadziesiąt kilogramów.

Jeżeli w typowych dla nich miejscach amurów nie widziałem, dokładnie przyglądałem się wodnej roślinności. Obecność amurów zdradzają pływające kawałki połamanych trzcin lub tataraku oraz posiekane wodne zielsko. Jeżeli ławica amurów jest duża, to takich poniszczonych roślin jest na powierzchni wiele. Amurów zaś czasami nie widać, bo są dosyć płochliwe. Znikają nawet wtedy, gdy gdzieś daleko ktoś idzie koroną wału.

Ulubionym pokarmem amurów jest moczarka kanadyjska, ale wędkarza może ona także wprowadzić w błąd. Widziałem łany nietkniętej moczarki, tak mi się wydawało, i ani jednego amura. Dopiero dokładniejsza obserwacja pozwoliła wyjaśnić tę zagadkę. Otóż amury nie zjadają całych roślin, lecz oskubują tylko odrosty, czyli górne, najdelikatniejsze części łodyg. Po żerowaniu amurów taki łan moczarki wygląda jak nieruszony. Wystarczy jednak dokładnie mu się przyjrzeć, żeby dostrzec, że gdzieniegdzie jedne łodygi są krótsze od innych.

Podobnie jest z wierzbą. Jej liście są dla amurów wielkim przysmakiem. Lubią je tak bardzo, że wychylają pyski z wody i oskubują zwisające gałązki. I właśnie takie ogołocone wierzbowe witki to znak, że amury są blisko.

Jednorazowa obserwacja nie daje jednak pewności, że amury są tu nadal i będą także jutro. Mogły przecież znaleźć gdzieś lepsze żerowisko, może to inne zwierzęta narobiły szkód w roślinach. Dlatego objeżdżam rowerem kilka, a nawet kilkanaście takich miejsc. Nęcić zaczynam dopiero wtedy, gdy się upewnię, że amury są, bo je widziałem albo odkryłem świeże po nich ślady.

Łowisko nęcę mieszanką ziaren, kulami z kaszy manny i kulkami proteinowymi. Najlepsze wyniki daje mi mieszanka ugotowanych ziaren kukurydzy, łubinu i konopi. Kukurydza i łubin dają silny aromat i bardzo amurom smakują, a konopie przyśpieszają trawienie, czyli zmuszają amury do częstego żerowania. Konopie ściągają też płocie, które zawsze żerują bardzo intensywnie, a związane z tym zamieszanie w łowisku zwabia amury, które pojawiają się niemal natychmiast po płociach.

Ważnym składnikiem zanęty jest też kasza manna. Po ugotowaniu wyrabiam z niej ciasto, do którego dodaję atraktor truskawkowy lub waniliowy albo scopex. Doświadczalnie sprawdzam, który z tych smaków będzie akurat amurom odpowiadał. Z ciasta robię kule wielkości mandarynki i wrzucam w łowisko. Kule są tak duże, że amur ich nie połknie, więc dosyć długo leżą w łowisku i uwalniają zapachy, a o to mi właśnie chodzi.

Nęcę też kulkami proteinowymi, takie same zakładam na włos. Różni je tylko intensywność zapachu oraz wielkość. Kulki na haczyk mają średnicę 24-26 mm, a te, które leżą w łowisku, 18-20 mm.

Ilość zanęty zużywanej do jednorazowego nęcenia zależy od temperatury wody. Latem, gdy woda jest najcieplejsza i amury żerują najintensywniej, sypię od 10 do 15 kg ziaren, 5 kg kulek proteinowych i 1 kg kul z ciasta. Wiosną i jesienią ilość ta jest dwa, a nawet trzy razy mniejsza. Łowisko nęcę od siedmiu do dziesięciu dni. W tym czasie nie łowię. Co trzy dni przerywam nęcenie na jeden dzień. Przed planowaną zasiadką łowiska nie nęcę, żeby amury trochę zgłodniały. Natomiast sypię zanętę w dniu, kiedy siadam z wędką. Wtedy amury dobrze żerują.

Stosuję zestawy samozacinające z ciężarkami od 100 do 150 gramów, zależnie od uciągu wody w łowisku. Używam 20-centymetrowych przyponów z miękkiej plecionki. W Odrze dłuższe przypony nie zdają egzaminu, bo nurt wody kulkę unosi, porusza nią, a amury bardzo tego nie lubią. Do haczyka dowiązuję włos z plecionki i mocuję na nim kulkę proteinową. Długość włosa zależy od wielkości kulki. Między kulką i haczykiem zostawiam 2-3 mm luzu.

Łowię na kulki tonące o średnicy 24 lub 26 mm. Są więc duże, ale dzięki temu mam pewność, że nie będą ich brały jazie i klenie, które są częstymi gośćmi w amurowym łowisku. Amury, rozochocone darmowym żarciem, też się najbardziej interesują dużymi kęsami. Na ilość brań wpływa nie tylko wielkość kulki, ale również jej kolor i smak. Najłowniejsze są żółte i o smaku słodkiej pomarańczy. Kolejne miejsca w smakowym rankingu zajmują tutti frutti i truskawka, a ostatnie dałbym scopeksowi.

Zanim zarzucę zestaw, moczę kulki przez kilka minut w dipie, a kiedy brania są chimeryczne, w specjalnym żelu i później obtaczam je w proszkowym aromacie. Na powierzchni kulki tworzy się wówczas panierka, która w łowisku bardzo długo oddaje swój intensywny aromat. Po tych zapachowych operacjach do zestawu dowiązuję rozpuszczalną nitkę i nawlekam na nią pięć przekrojonych na pół kulek. Dopiero potem zarzucam.
Łowię na dwie wędki, ale żadnej nie umieszczam w środku nęconego pola, tylko na jego lewej i prawej krawędzi. Robię to dlatego, że duże amury często są nieufne i wyjadają tylko to, co leży z brzegu. Gdy już na dobre wejdą w łowisko, położenie zestawu nie ma znaczenia, byle znalazł się w zanęconym polu.

Amury wpływają w łowisko ławicami, dlatego na kolejne branie długo się nie czeka. Po każdej wyholowanej lub zerwanej rybie wystrzeliwuję w łowisko kilkadziesiąt kulek proteinowych. Uzupełniam zanętę, żeby amury przytrzymać, bo z tym, co leży na dnie, rozprawiają się błyskawicznie. Kule z ciasta, mocno nasączone zapachem, też zjadają, a przy tym je strzępią. Okruchy leżą cały czas na dnie i uwalniają atraktor.

Po zacięciu amur płynie w stronę brzegu, a potem gwałtownie zawraca na środek rzeki. Tu pierwszą rolę zaczyna odgrywać sprzęt, a zwłaszcza hamulec kołowrotka. Amury są znacznie bardziej waleczne niż karpie. Oto przykład: 10-kilowego karpia z Odry holuję zwykle pięć minut, amura o tej samej wadze – pół godziny.

W Odrze amury zaczynają dobrze brać wtedy, gdy temperatura wody przekroczy 18 stopni. Bardzo korzystny jest wiatr zachodni, który tworzy cofkę. W taką pogodę amury dostają dosłownie amoku. Najwięcej amurów złowiłem w godzinach 20 – 24 i 5 – 7. W dzień szanse są niewielkie, bo duże amury wygrzewają się w słońcu. Daje mi to czas na szukanie nowych łowisk.

Tomasz Behnke
Wrocław

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments