sobota, 27 kwietnia, 2024
Strona głównaHistoriaSKOWRONNEK O PRZYPONACH

SKOWRONNEK O PRZYPONACH

Dla połączenia sznura z haczykiem należy jeszcze wstawić człon pośredni, który spełnia podwójne zadanie: z jednej strony ma być cieńszy od sznura, aby być mniej zauważalnym przez rybę i z drugiej strony ma uniemożliwić, by ryby drapieżne swymi zębami nie przecięły sznura powyżej haczyka i niezagrożone odpłynęły. Dawniej dla wędkarstwa lekkiego używano do tego celu mocnego włosia końskiego a teraz korzysta się na ogół z tak zwanego jelita gąsienicy jedwabnika. Uzyskuje się je w sposób następujący: Wziąć największe gąsienice jedwabnika, jakie można dostać, i to w tej chwili, w której zaczynają prząść. Stan ten rozpoznaje się po tym, że przestają jeść, a z ich pyszczka zwisa cienka nić jedwabna. Robaki te należy włożyć do mocnego octu, gdzie powinny przebywać całkowicie zalane przez 12 – 15 godzin. Przy wyjmowaniu należy je przełamać znajdując przy tym dwa przeźroczyste jelita o zabarwieniu żółto-zielonym o grubości słomki.

Przy ostrożnym obchodzeniu się z nimi, za pomocą rąk dają się rozłożyć na długość 20, a nawet 40 cm. Należy je następnie rozpiąć na deszczułce, na której zakleszcza się ich końce. W stanie suchym te sznurowe kawałki posiadają zupełnie znaczącą wytrzymałość, lecz są kruche i łamią się przy próbie zgięcia niczym szkło. Tej niedogodności można zapobiec jednak przez to, że należy je na krótki czas, na około pół godziny, włożyć do wody. Nitki te można kupić w handlu jako pojedyncze lub w większych wiązkach i przez związanie można z nich wykonać sznur o długości 1/2 do 1 metra, którego jeden koniec łączy się z linką, a drugi koniec z haczykiem.

Początkujący uczyni dobrze, jeżeli przypon o żądanej długości nabędzie u fabrykanta. Nie powinien jednak zaniedbywać zapoznania się samemu z kunsztem wykonania go we własnym zakresie. Przypon najlepiej łączyć z linką za pomocą krętlika, przy którym należy zwracać uwagę na to, aby się bardzo łatwo obracał i nie rdzewiał. Po wędkowaniu należy przypon oddzielić od linki i przechować w futerale, który będzie go chronił przed światłem.

Błędem jest nawinięcie jelita jedwabnego na deszczułkę, gdyż złamie się w tych miejscach, w których przez dłuższy czas musiało pozostawać w stanie zgiętym. Dla wędkowania lekkiego nie można odmawiać sobie takiego przyponu i w sposób dobry zastąpić innym materiałem.
Dla wędkowania ryb ciężkich, szczególnie ryb drapieżnych, przemysł już skonstruował przypon o jeszcze większej doskonałości, który może sprostać każdemu wymaganiu! Nie mam na uwadze linki typu Gimpa, która składa się z nitek jedwabnych omotanych drutem, lecz wprowadzony ostatnio do handlu “Drut Herkulesa”, który składa się z kilku niezmiernie cienkich drutów, które zostały starannie uprzędzone. Taki przypon jest bardzo tani.

Jego wytrzymałość jest prawie nieograniczona, jego elastyczność jest wystarczająca i może być stosowany przy każdym rodzaju łowienia ryb. Producentem tego inżynierskiego wynalazku jest firma Hildebrand Nachfolger w München.
Haczyki wędkowe

Z pewnością każdy laik ma na ogół trudność z przedstawieniem sobie ważności, jaką to małe narzędzie ma na wynik wędkowania. Od jego jakości i wytrzymałości w pierwszym rzędzie zależy wynik zmagania się z ciężką rybą. W dawnych czasach wyrób niemiecki pozostawiał wiele do życzenia. Przypominam sobie zupełnie wyraźnie niektóre przypadki, które wbiły mi się w pamięć w sposób nie do zatarcia. Było to w przybliżeniu w latach 70., kiedy u gorliwego kupca w najbliższym mieście znalazłem pierwsze wędzisko bambusowe. Natychmiast kupiłem sobie taką tykę o długości ponad 5 metrów i tak wyposażony jeszcze po południu tego samego dnia wybrałem się nad piękne małe jeziorko leśne, nad którym wówczas uprawiałem swoje wędkarstwo. Wnet złowiłem podrywką kilka żywczyków i wypłynąłem lekką łódką na jezioro. Wiatr wiał tak, że dryfowałem moją łódką wzdłuż brzegu. Ryby brały dobrze. Nie trwało to długo i miałem już 5 lub 6 średnich szczupaków w łodzi.

Co najmniej dwa razy tyle ryb nie zaciąłem przy podrywaniu, prawdopodobnie dlatego, że w za bardzo prymitywny sposób założyłem żywca na grocie haczyka. Z moich żywczyków pozostała tylko jedna płotka o wielkości dłoni. Założyłem ją i zarzuciłem wędką. Rybka spadła na wodę tuż przed trzcinami. W następnej chwili zauważyłem gwałtowny ruch trzciny i po 2 sekundach połowa sznura zanurzyła się w wodzie, powodując silne ugięcie wędziska. Ja wiedziałem zaraz, że wziął szczególnie duży szczupak i zacząłem się już w duchu cieszyć, gdyż wierzyłem, że na moim sprzęcie mogę całkowicie polegać. Dwa, trzy razy ryba poddała się sile wędziska i wypłynęła do powierzchni. Zobaczyłem łeb, po wielkości którego oszacowałem rybę na ponad 20 funtów, nawet uwzględniając ten fakt, że te egzemplarze, które uchodzą wędkarzowi, zawsze są największe. Przy czwartym razie ryba wyszła z głębi prawie że poddając się. Już sięgałem po podbierak, kiedy sznur nagle niczym strzała wyskoczył z wody. Ryba umknęła. Przy pierwszym zaskoczeniu nie potrafiłem sobie zupełnie wyjaśnić takiego zakończenia, a kiedy zbadałem haczyk oraz jedno z ostrzy, które zacięło, zauważyłem, że było gładko odłamane.

Mógłbym jeszcze opowiadać o kilku niepowodzeniach, które doprowadziły mnie do tego, że przed użyciem nieco wyżarzałem haczyki, nawet licząc się z tym, że przy szczególnie dużej rybie będą miały skłonność do odginania się. Idąc za radą dobrego przyjaciela nabrałem przekonania do haczyków angielskich, lecz całkowicie niezawodne to one i tak nie były. Przy mniejszych rozmiarach mianowicie dochodziło często do ich złamania. Zatem wśród tuzina takich było zawsze kilka mniej wartościowych.

Nie chodzi jednak tylko o grubość materiału, lecz także wiele zależy od kształtu haczyka. Każdy haczyk posiada trzonek, łuk kolankowy i grot z zadziorem lub bródką. Prowadząc prostą od szczytu grota do końca trzonka, a drugą w kierunku, w którym skierowany jest grot, przy większości haczyków powstaje kąt, który nazywany jest szkodliwym lub kątem chwytności. Jest on najpewniejszą podstawą do oceniania haczyków. Bez dalszych dywagacji każdy powinien wiedzieć, że haczyk wbija się tym łatwiej, im mniejszy jest ten kąt, i im bardziej grot porusza się w tym kierunku, który poprzez sznur nadawany jest podczas zacinania. Jeżeli grot, jak to można zauważyć przy wielu wyrobach złej jakości, nie jest ustawiony równolegle do trzonka lub kiedy obydwa elementy nie leżą w jednej płaszczyźnie, wówczas ich ruch nie jest pchnięciem, lecz raczej cięciem, a ruch ten jest kontynuowany przy oporze ze strony ryby. Haczyk wyrywa rybie podłużny otwór w jej pysku, z którego przy gwałtownym ruchu, może się nawet wyślizgnąć. Zatem najdoskonalszym haczykiem jest ten, przy którym przedłużenie grota wskazuje dokładnie na punkt końcowy trzonka. Dalsze zagięcie nie jest konieczne, byłoby nawet złe.

Im lepszy jest materiał haczyka, tym mniejszy można dobrać. Fakt ten jest bardzo ważny, gdyż na ogół wędkuje się ze zbyt dużymi haczykami, które utrudniają rybie pochwycenie przynęty. Dotyczy to głównie wędkarstwa gruntowego.

Zdarza się nierzadko, kiedy bez zauważenia nastąpi złamanie się bardzo delikatnego grota, w następstwie czego nie zacina mi się sporo ryb, które przy nieuszkodzonym haczyku bez wątpienia można by złowić. Z tego powodu nie należy nigdy zapomnieć, by przy uwalnianiu ryby dokładnie spojrzeć, czy też haczyk jest nadal dobry.

Nadzwyczaj ważne jest zamocowanie haczyka do sznura. Fabrykanci z upodobaniem stosują metodę przywiązania. Polega ona na tym, że przypon przykładany jest do trzonka haczyka i za pomocą cienkiej nici jedwabnej jest mocno obwiązany. Dla zwiększenia trwałości najczęściej pokrywa się owijkę stosownym klejem. Przed tego rodzaju zamocowaniem chcę najwyraźniej przestrzec. Pod wpływem wody klej się rozpuszcza. Owijka rozluźnia się niezauważenie. Bez kłopotu można wtedy złowić kilka małych ryb a kiedy weźmie większa ryba, to razem z haczykiem ginie w toni. Kto chce zaoszczędzić sobie takiego kłopotu, ten uczyni dobrze stosując tylko takie haczyki, które zaopatrzone są na końcu trzonka w łopatkę lub “uszko” i poprzez nierozwiązywalny węzeł są połączone z przyponem.

Tego rodzaju węzeł każdy wędkarz powinien umieć zawiązać. Można się go bardzo łatwo nauczyć:
Najpierw należy zawiązać prostą pętlę i następnie krótki koniec przyponu przewlec jeszcze dwa razy poprzez pętlę, a więc razem trzy razy poprzez pętlę. Następnie należy powoli ściągnąć pętlę razem, by utworzyły się 3 zwoje, poprzez które należy z przodu przetknąć trzonek z łopatką. Przy pewnej wprawie uda się szybko te zwoje zawijać, by krótki koniec przyponu po zaciągnięciu gładko przylegał do trzonka haczyka. Można zawiązanie także jeszcze poprawić przez mocne obwinięcie cienką zieloną nicią jedwabną. Ten rodzaj mocowania ma ponadto jeszcze tę zaletę, że haczykowi nadano sztywne połączenie z przyponem, przez co zostanie on przymuszony do dokładnego nadążania ciągowi sznura. Nie potrzeba obawiać się małego zgrubienia powstałego przez węzeł, ryba z pewnością nie zwróci na to uwagi. Z tego też powodu należy zalecić haczyki zaopatrzone w uszko. Ostatnio wprowadzono do handlu nawet haczyki z uszkiem podwójnym, które są szczególnie praktyczne, gdyż dają się bardzo łatwo przymocować do przyponu. Należy go przeciągnąć przez jedno uszko do góry, wykonać na nim jedną pojedynczą pętlę, i następnie należy koniec przyponu przeciągnąć przez drugie ucho do góry, gdzie należy go przywiązać nicią jedwabną.

Również proste jest zamocowanie haczyka z jednym uszkiem: przeciągnąć przypon i założyć jedną prostą pętlę wokół trzonka haczyka. Na temat barwy haczyka można powiedzieć tylko tyle, że strzec się należy przed żółtymi, błyszczącymi haczykami; najlepsze są niebieskie lub czarne.

Pozostały sprzęt wędkarza nie wymaga żadnego obszernego omówienia. Będzie on wymieniony poprzez krótkie objaśnienie w tym miejscu, gdzie będzie używany. Dlatego też przechodzę już do tematu:

Wędkarstwo gruntowe
“Jeśli wędkarstwo gruntowe wcale nie oferuje takiego zainteresowania, jakie w wysokim stopniu jest związane z wędkarstwem muchowym, to niekiedy najbardziej zapamiętałemu zwolennikowi wędki muchowej nie będzie niemiłym być co najmniej na tyle obeznanym z wędkarstwem gruntowym, by w takich przypadkach, kiedy dla jego wędki muchowej brak będzie pola do działania, kiedy choć tylko jako “zapchaj dziura” i z braku czegoś lepszego, będzie mógł je uprawiać”.

Pod takim małostkowym aspektem rozpatruje Peter Wessenberg omawiane wędkarstwo gruntowe, którego książeczkę sobie jeszcze z powodu klarownego przedstawienia wysoce cenię. On sam wpędził się w uprzedzenie, które jest mi na tyle niepojęte, kiedy przy przedstawianiu tego rozdziału pokazał, że wędkarstwo gruntowe jest jemu nie tylko dokładnie znane, lecz jest także z pasją przez niego uprawiane. Człowiek nie przyznaje się chętnie do tego, gdyż obawia się być uznawanym za gorszego wędkarza. Lecz jest najwyższy czas, by z jednej strony nieuprawnione wynoszenie się ponad, a z drugiej strony i zbyt duża skromność, zostało zastąpione wzajemnym szacunkiem, gdyż inaczej wszystkie dążenia wędkarzy do organizowania się, pozostają bez sukcesu.

Rozróżnia się w wędkarstwie gruntowym dwa istotnie różne rodzaje, w zależności od wody, na której będzie uprawiane, czy to na wodzie stojącej, czy też płynącej. Według dotychczasowych zapatrywań uważa się wędkarstwo na wodzie stojącej jako łatwiejsze. Niektórzy wręcz gardzą nim, podczas gdy wędkarstwo gruntowe na rzekach i innych ciekach jest przez niektórych uważane za równe wędkarstwu muchowemu. Nie chciałbym tej różnicy uznać jako uprawnionej, gdyż inaczej te piękne pieśni wędkarzy, które tak szczerze obrazują szlachetne cieszenie się przyrodą jako istotną częścią składową ich sportu, mogłyby nabrać silnego posmaku obłudy. Stawiając jednak sukces i wartość ryby jako czynnik główny dla oceniania i kalkulowania, to wędkarze muchowi mogliby, pomimo że łowią bardzo cenną rybę, popaść w głęboką rozterkę. Kto w kilka godzin łowi wędką na podpórce cetnar szczupaków, a między nimi kilka okazów o 20 funtach, ten ma wszelki powód być dumnym ze swojego wędkowania. Także ten, który w jednym dniu wyjmie z głębi tuzin ciężkich karpi lub leszczy, ten nie będzie zazdrościł muszkarzowi jego przyjemności.

Zatem czytelnik uzna to za zrozumiałe, jeżeli będę traktował wędkarstwo gruntowe nad jeziorem i rzeką z tą dokładnością, na jaką ono zasługuje.

“Żyjąc na wsi i tuż przy wodzie, na której się rybaczy, można łowić wędziskami bambusowymi, które są wykonane z jednego kawałka, na którym założono po prostu przelotki i urządzenie kołowrotkowe. Takie jednoczęściowe wędziska posiadają najlepszą dynamikę i największą wytrzymałość, są także najtańszymi i zasługują w ogóle zawsze, nawet w stosunku do wędkarstwa muchowego, przed wszystkimi innymi na pierwszeństwo, gdyby nie były tak niewygodne w transporcie dla dalekich wypadów”.

Nie mogłem sobie odmówić małego tryumfu, by tego miejsca z książeczki Wessenberga tutaj nie przytoczyć. Odnalazłem je później i cieszę się, że wyrok tak kompetentnego muszkarza jest zgodny z moim. Takiego niewygodnego transportu można sobie łatwo zaoszczędzić, jeżeli nie jest się właśnie wędkarzem podróżnikiem, który każdego dnia swój kunszt chce wykonywać nad inną wodą, lecz przez kilka tygodni siedzi spokojnie w jednym i tym samym miejscu.

Wówczas można zlecić handlarzowi przesłanie tych kijów pocztą lub koleją, a przy odjeździe można je dać gospodarzowi do przechowania aż do następnej wizyty. I tak znam kilku ludzi, którzy co najmniej w 8 do 10 miejsc w Niemczech przechowują bogaty wybór kijów wędkowych, które nie kosztowały ich tyle, ile pojedyncze wędzisko.

Długość i moc wędki zależna jest oczywiście od wielkości i rodzaju ryb, jakie zamierza się łowić, im mniejsza ryba, tym cieńsze i delikatniejsze może być wędzisko, i to kiedy łowi się z łódki. Jednakże dla wielkości nie ma żadnej określonej miary. Nie może jednak przekraczać 5 metrów, gdyż wówczas manipulowanie takim drągiem stanie się udręką człowieka.

spławiki
O sznurze mówiono już uprzednio, również i o haczykach. Dla wędkarstwa gruntowego wchodzi w rachubę tylko jeszcze “pływak”, “spławik” lub “spławiczek” – służą one do utrzymywania haczyka z przynętą na odpowiedniej wysokości w wodzie. Jeżeli zamierza się łowić bardzo małe żywce, małe klenie, płotki lub krasnopióry, wówczas należy posłużyć się leżącym pływakiem, a to z tego powodu, ponieważ przy zacinaniu nie hamuje ciągu sznura. Małe ryby muszą być szybko zacinane w zupełnie określonej chwili, gdyż w przeciwnym razie najczęściej wyplułyby przynętę z pyska.
Pływak stojący pionowo w wodzie zostaje przez obciążenie dolnej części sznura ustawiony w tym położeniu.

Rozróżnia się przy tym najróżnorodniejsze rodzaje i kształty. Najlepszymi i najprostszymi są spławiki wykonane ze stosiny pióra. Nie są one jednak zbyt trwałe, gdyż bardzo łatwo wyrywa się dolne uszko wykonane z drutu. Górny pierścień gumowy przy silnym zacięciu zostaje przecięty przez sznur, co powoduje, że zalety zostają prawie że zniwelowane przez szkodliwe następstwa.

Ponieważ byłoby bardzo niewygodnym owinięcie pływaka na stałe do sznura, rozglądnięto się za innymi konstrukcjami i skonstruowano spławik, który na obydwu końcach posiada cienką spiralkę do wkręcania sznura. Taka konstrukcja stwarza dużą zaletę przez to, że w każdej chwili można spławik przesunąć na inne miejsce lub całkowicie usunąć ze sznura. Dla wędkowania lekkiego, dla silnego przepływu wody zaleca się pływak z aluminium, który kosztuje co prawda 80 fenigów, lecz posiada za to szereg zalet. Składa się on z dwóch części i we wnętrzu jest obciążony naciętymi śrucinami z ołowiu. Spławik można rozebrać i przez dodanie lub odjęcie śrucin dowolnie wyregulować obciążenie do prędkości przepływu. Nadaje się on szczególnie do dużych prędkości przepływu.

Bardzo usilnie pragnę przestrzec przed kształtem gruszkowatym. Jest on dla mniejszych wędek bezwzględnie nieprzydatny, nawet na większe okonie, leszcze i karpie. Należy go stosować tylko dla połowu szczupaków i to na żywca, ponieważ spławik musi być na tyle wyporny, by nie został wciągnięty pod wodę przez małą rybkę. Przy połowie szczupaków można górną część sznura, aż prawie do tyczki, zaopatrzyć w małe korki tak zwane “pilotki”, które mają za zadanie uniemożliwić zatapianie sznura w wodzie. Kiedy sznur zwisa głębokim łukiem do wody, wówczas przy zacięciu stawia on tak duży opór, że haczyk nie wnika rybie dostatecznie głęboko do pyska. W niektórych przypadkach przeszkoda jest tak duża, że zacięcie następuje zbyt późno. Mogę zalecić zastosowanie małych “pilotek” także dla wszystkich innych rodzajów, przy których łowi się grube ryby na sznur bez kołowrotka.

Przynęty dla wędkarstwa gruntowego
Stwarzają prawie że nieograniczoną różnorodność. Jako pierwszą wymieniam dżdżownicę.
Jest to, jakby powiedzieć, przynęta uniwersalna na każdego rodzaju rybę. Jest zatem pobierana zarówno chętnie przez mały białoryb, jak też przez leszcze i karpie, okonie, węgorze, sandacze, a nawet szczupaki, i jeżeli niekiedy wędkarz ma silne branie, a sznur wysnuwał się będzie luzem, to może być pewnym, że szczupak porwał robaka wraz z haczykiem.

przynęty
Mniejsze szczupaki takie do 1/2 i 2 funta, łowiłem bardzo często na wędkę okoniową z przynętą w postaci dżdżownicy i ustaliłem, że właśnie podczas gorących dni w lecie bardzo chętnie brały tę przynętę.

Z “dżdżownic” największą jest tak zwana “rosówka”, którą można zbierać na łąkach przy świetle latarki. Przy suchej pogodzie dla łapania rosówek należy wstać bardzo wcześnie i tak, jak na to wskazuje ich nazwa, należy ich szukać w rosie, która osiada o świcie na trawie.
Dla czytelnika będzie ciekawym dowiedzieć się, że w Australii, na Przylądku Nadziei, na wyspie Cejlon i Jawie żyją robaki olbrzymy o długości 2 metrów i średnicy 2 do 3 centymetrów, które bardzo silnie pachną kreolem. W chodnikach, które one wygrzebują, żyją małe kraby lądowe.
Ciało dżdżownicy składa się z licznych pierścieni. Na pierwszej trzeciej części zauważa się najczęściej biało zabarwiony pierścień. Pierścień ten zawiera gruczoły, które odgrywają ważną rolę przy zapładnianiu. Dżdżownice są obojnakami, które się naprzemiennie zapładniają. Jajeczka odkładają w kokonach, jak to czynią pijawki, a embriony odżywiają się białkiem, którym są otoczone.
Dawniej uważano dżdżownicę za zwierzęta szkodliwe, zaś ostatnimi czasy oceniono ich znaczenie w gospodarce przyrody inaczej. Uważa się je za bardzo użyteczne, gdyż spulchniają glebę i ułatwiają korzeniom pionowy wzrost ku powierzchni. Znana jest rola dżdżownicy w rozważaniach Darwina.

Po tej małej dygresji wracam ponownie do rozważań nad dżdżownicą jako przynętą. Drugim, szczególnie dla łowienia mniejszych ryb, polecanym gatunkiem jest robak czerwony. Żyje on pod zbutwiałymi liśćmi lub przegniłym nawozem. Dla stosunkowo niedużego zapotrzebowania można sobie po prostu założyć jego hodowlę. W tym celu należy w kilku miejscach w ogrodzie nasypać kopiec z liści i nawozu, pod którym po kilku dniach będzie można znajdować co rusz nowe nagromadzenia robaków.

Kompostówka jest małym, czerwono i żółto prążkowanym robakiem, który przy naciśnięciu wydziela żółty, klejący sok. Jest to wędkarsko szczególnie dobry robak.

Ponieważ ryba jest bardzo ciekawa i również jak inne zwierzęta zwabiana jest ruchem, to nie jest oczywiście konieczne, aby robak w wodzie rozwijał dużą ruchliwość. Dlatego też duże niebieskawe lub żółtawe robaki, wygrzebane z gliniastej gleby, nie bardzo nadają się do wędkowania. Stają się one jednak zawsze żywotniejsze, kiedy będą przebywały zapakowane przez kilka dni w wilgotnym mchu. W ten sposób uzyskuje się także inny cel. Robaki oczyszczają się zarówno wewnętrznie, jak też zewnętrznie, co przy ich nakładaniu na haczyk nie powoduje brudzenia dłoni.

Najwyborniejsze dżdżownice, które poznałem, znajdowałem w zbutwiałej warstwie roślin wodnych i kawałkach trzciny, które jezioro nagromadza w zatokach, do których południowy wiatr przez dłuższy czas wpycha fale. Były to stosunkowo grube robaki, długie na palec, o błyskawicznie szybkich ruchach, co wymagało sporo zręczności, aby je pochwycić. Na haczyku są tak ruchliwe, że nawet podczas tych dni, w których według doświadczeń z praktyki jest mało widoków na sukces, uzyskiwałem całkiem spore wyniki. Robaki te dają się w mchu wcale długo przechowywać. Należy jednak od czasu do czasu usuwać te nieżywe i okresowo polewać mech kilkoma łyżkami mleka. Jak należy robaka nakładać na haczyk, o tym zdania są podzielone. W większości okolic nakłada się mniejsze egzemplarze grotem w grubszy koniec. Przy większych jest wielokroć zwyczajem, grotem najpierw przy wyżej wspomnianych pierścieniach wprowadzając go na około jeden cal i dopiero wówczas ponownie wbić go w ciało robaka tak, aby ten przedstawiał kłębek, którego żywotne wykręcania podrażniają żarłoczność ryby.

Dobrą przynętą dla każdego rodzaju ryby są także żółtawe larwy korników o długości do 30 mm, które znajdują się pod korą martwych drzew, kiedy te przez pewien czas leżały na ziemi. Im równe są larwy muszek rodzaju Phryganea, które można znaleźć w znacznych ilościach od zimy do około czerwca w jeziorach, powoli płynących wodach i rowach. Są one ogólnie znane pod nazwą czerw drzewny jak też chruścik, gdyż budują one sobie, w zależności od podłoża, na którym żyją, domki w postaci rurki, które sklejone są niekiedy z małych ziarenek piasku, resztek muszli lub kawałeczków drewna.

Te trzy rodzaje przynęty posiadają szczególne znaczenie, gdyż dla pstrąga są one prawie nie do pomylenia. Wędkarz, który trudził się daremnie zmylić pstrąga sztuczną muszką, zdobędzie to samo zwierzę natychmiast przy następnym rzucie, kiedy zamiast sztucznej muszki na wędkę założy haczyk z założoną dżdżownicą. Tubylec, nieznający jeszcze wartości sportu wędkowego i który nie wie nic o sztucznych wędziskach, kołowrotkach i sztucznych muszkach, ten po prostu bierze zwykłą tykę, zwykły sznur i mocny haczyk, nakłada dżdżownicę i takim “aparatem” bez wysiłku łowi wspaniałe pstrągi. Oczywiście nie jest to sposób “łowiecki”, jakby to powiedział myśliwy, który np. gardzi pozbawiania lisa życia za pomocą niezawodnej strychniny, a raczej woli się mozolić z wszelkiego rodzaju pułapkami, przy których musi rozwijać wiele staranności i kunsztu, by złapać sprytnego rudzielca.

Także robaki mięsne nie są wzgardzane przez pstrąga. Są one z lubością chwytane przez lipienie, jedyną rybę, która nie wykazuje żadnego apetytu na dżdżownice. Także na leszcze, klenie, brzany, jelce i wszelką drobnicę można je z powodzeniem stosować. W rozdziale “Hodowla pstrągów” czytelnik znajdzie wskazówki, jak we własnym zakresie można wyhodować taką przynętę. W tym miejscu należy jeszcze dodać, że kawałki mięsa obłożone jajeczkami much należy włożyć do dużego garnka nieco napełnionego ziemią ogrodniczą. Kiedy czerwie rozwinęły się do pełnej wielkości, należy je wsypać do garnka z otrębami pszenicznymi, aby mogły się wyczyścić.

A w ogóle, to można każdy owad zastosować na przynętę. Koniki polne, mianowicie te zielone, średniej wielkości, są brane przez wszystkie ryby z wielkim pożądaniem, abstrahując od szczupaka i okonia. Również sprawdzają się karaluchy, chrabąszcze, chrząszcze czerwone i duże muchy, tak zwane “bąki”. Z tym samym wynikiem można stosować pijawki końskie, gołe ślimaki i pędraki chrabąszcza. Dla kompletności należy w tym miejscu wymienić następujące przynęty: mączniki, ciasto, mózg wołowy i owczy, świeżą wołowinę, ser szwajcarski i gotowany groch. Ten ostatni jest kłopotliwy w sporządzeniu, by podczas nasadzania na haczyk nie pękał i by był jednak na tyle miękki, aby przy zacinaniu haczyk wystarczająco szybko go przebił. Obecnie gospodynie domowe mają lżej: kupują swemu wędkującemu małżonkowi puszkę konserwową z zielonym groszkiem, jego ziarna znajdują się w stanie prawie że idealnym: są w miarę mięsiste, a jednak miękkie. Małe żabki są chętnie brane przez klenie, a duże żaby przez szczupaki.

Na ryby drapieżne jako przynętę z najlepszym wynikiem stosuje się ryby żywe lub martwe.
Ostatnimi czasy pojawiły się starania, by uznać stosowanie żywych ryb na przynętę za dręczenie zwierząt i zabronić tego. Jest to żałośnie bzdurny sentymentalizm, który we wspólnej obronie musi być odrzucony przez rybaków i wędkarzy.

Ryby na przynętę można łowić bardzo lekką wędką, lecz jest to mozolne zajęcie i tylko do stosowania w wyjątkowych przypadkach. Najczęściej znajdzie się w pobliżu rybak, który na własne potrzeby zawsze łowi sporą ilość żywca. Posiada on do tego celu sieć ciągnioną o drobnych oczkach i małych wymiarach, a także do tego celu stosowane są sieci zwane stawne o wielkości oczka 8 do 10 mm, lecz nie są one tak dobre, gdyż ryba tkwiąca głową w oczku przy wyjmowaniu sieci ulega mniejszemu lub większemu uszkodzeniu. Kto nie ma zamiaru polegać na rybaku, ten powinien kupić sobie sieć tak zwaną podrywkę lub mały więcierz. Już obecnie przemysł wprowadził do sprzedaży takie przyrządy, które przez złożenie kabłąków są łatwe do transportu. Sieć zatapiana (podrywka) musi posiadać średnicę pół metra lub więcej. Składa się ona ze stalowej obręczy, na której rozpięto zupełnie gęstą siatkę, która zwęża się ku środkowi lejkowato i tam jest obciążenie kulą ołowianą.

Dla postawienia takiej sieci należy popłynąć łódką do takiego miejsca przy brzegu, gdzie baraszkuje drobnica, cicho zatopić sieć w wodzie i na powierzchnię nad nią rzucić garść kruszyn chleba. Po kilku chwilach zgromadzi się w tym miejscu spora ilość uklejek, płotek, wzdręg i innych rybek. Wówczas należy silnym poderwaniem wyciągnąć sieć za sznur trójdzielny i niekiedy jednym pociągnięciem wywołuje się szok, łowiąc w ten sposób więcej ryb.

Jeżeli zamierza się zastosować drobnooczkowy więcierz, to należy go postawić pomiędzy gęstym zielskiem w małym wolnym miejscu i przy pomocy kawałeczków chleba lub także garścią robaków można przynęcić ryby do tego miejsca.

Jako najlepszą przynętę na szczupaka i okonia zalecam małe karasie, które łowi się prawie wszędzie w niezliczonej ilości w oczkach torfowych lub stawach wiejskich. Są to rybki bardzo żywotne i nie giną nawet w silnie zarośniętych wodach. Uklejka jest co prawda bardzo chętnie brana przez każdą rybę drapieżną, jest jednak tak delikatnej kondycji, że tylko z trudem daje się przechowywać żywą przez kilka godzin. To samo można powiedzieć o kiełbiu i różance. To dotyczy oczywiście tylko tych przypadków, w których wędkarz jest zmuszony do przechowywania swoich żywczyków w małej blaszanej wannie kąpielowej. Kto na jeziorze lub rzece łowi z łódki, nie ma takiego kłopotu. W łodzi ma najczęściej małą wodoszczelnie zamkniętą komorę, która poprzez kilka otworów w dnie cały czas jest opływana świeżą wodą. W takim sadzie, zwanym także w niektórych okolicach “płukiem”, żywiec jest w stanie przeżyć wiele dni, a nawet tygodni, bez jakiejkolwiek utraty swojej żywotności.

Najżywotniejszym żywcem jest śliz, piskorz i minog. Wszystkie te trzy gatunki nadają się dla wód o miękkim dnie. Minoga można znaleźć na wilgotnych odcinkach brzegowych rzek, w niektórych miejscach w takiej ilości, że jednym pchnięciem łopaty można wyjąć nawet 10 do 15 sztuk. W pobliżu rzek można te minogi najczęściej łatwo nabyć, gdyż są one znane tubylcom znad rzeki.

Przy stosowaniu spiningu zakłada się tylko martwe rybki, które dla ich zakonserwowania włożono do roztworu formaliny. Poprzez takie potraktowanie stają się nawet lepszymi, gdyż formalina czyni je łykowatymi. Ponadto zachowują przez lata swoją naturalną barwę, co umożliwia nagromadzenie sobie większego zapasu. Jeżeli żywczyki można sobie złowić samemu, to tym lepiej. Należy je uśmiercać jednym uderzeniem w głowę i następnie włożyć do szkła zamykanego hermetycznie i wypełnionego wodą, do której należy dodać około 40 do 50 kropli formaliny. Po kilku minutach rybki są martwe, lecz przy umieraniu stroszą płetwy, co nadaje im żywotnego wyglądu.

W sposób godny do zauważenia doświadczeni spiningiści, którzy swój kunszt wypróbowali w różnych okolicach Niemiec, twierdzą, że przynęty, które pochodzą z innego jeziora, są brane z większym upodobaniem, aniżeli te żywce z miejscowego. Osobiście nie mogę wydać żadnego osądu i przytaczam to twierdzenie z tą uwagą, że znajduje się ono w kilku podręcznikach. Nie daje się to wyjaśnić! Należałoby wówczas rybie drapieżnej przyporządkować zwyczajną miarę ciekawości, a ponadto szczególną zdolność do rozróżniania. Jednakże właśnie ta cecha zdaje się być rybie drapieżnej obcą, gdyż wówczas nie dałaby się oszukać przez toporną imitację żywców z metalu lub innych materiałów.

Kto chciałby zaczerpnąć wiedzy o różnych systemach zwabiania i bez liku różnorodności sztucznych przynęt, ten uczyni dobrze studiując ilustrowane katalogi ich sprzedawców. Zobaczy on w nich najprzedziwniejsze wytwory fantazji, które nie posiadają nawet najmniejszego podobieństwa do ryby.

Niektóry wytwór został skonstruowany przez przemysł, zaopatrzony w pięknie brzmiącą nazwę i następnie z pełnym zaufaniem pozostawiony publiczności, by sprawdziła w praktyce jego użyteczność. Niektóre się sprawdziły, to znaczy że wędkarz takim czymś złowił rybę, a dowodem tego jest to, że na rybę drapieżną działa w wodzie tylko szybki ruch i błyskanie przynęty. Daje to dowód, że najprostsza forma jest także najlepsza. A praktyka przyznała mi rację, gdyż żadnym innym sprzętem nie złowiono tyle dużych, ciężkich ryb drapieżnych, jak zwykłą błystką wahadłową ciągnioną na długim sznurze za szybko płynącą łodzią.

Odpowiednikiem jej jest błystka podlodowa, którą w zimie łowione są okonie i szczupaki. Składa się ona tylko z podłużnego kawałka cyny, w który wtopiono haczyk. Właśnie przy tym przyrządzie, który jest mi bardzo dobrze znany i który bardzo często stosowałem, mogę ocenić, ile tutaj zawinił przemysł. I tak na przykład w źle zrozumiałym dążeniu uczynienia przynęty bardziej “naturalnej” , skonstruowano małe rybki cynowe, które są łudząco podobne do małej rybki. Przynęty takie mają jednak złą cechę, są ignorowane przez każdą rybę drapieżną, gdyż w swojej małej postaci są podobne albo do różanki albo do ciernika, które dobrowolnie nie są brane przez żadną rybę drapieżną. Nie mogłem sobie odżałować tego, by na tę okoliczność nie wypróbować takiego wyrobu przemysłowego. Łowiłem na rybkę cynową własnej roboty o długości około 10 cm, 1,2 cm szerokości i 4 mm grubości, której kształt przypominał uklejkę. Kiedy z otworu w lodzie złowiłem 6 średniej wielkości okoni o ciężarze około 1/2 funta, założyłem na sznurze małą, posrebrzaną i pokrytą łuskami rybkę o długości 6 cm i próbowałem daremnie tym złowić jakąś rybę. Dla udowodnienia próby ponownie założyłem na sznurze swoją błystkę i po kilku chwilach ponownie zaciąłem nią okonia.

Przy tym łowieniu niezbyt często zdarza się zaciąć rybę z boku i w taki niedobrowolny sposób wyekspediować ją na świeże powietrze. Nie można tego uniknąć i nie należy tego potępiać. Natomiast z całą stanowczością muszę potępić tzw. rybograbie, które służą tylko do kłusowania. Przyrząd ten składa się ze struny gitarowej o długości 1,4 metra, która zaopatrzona jest w 11 dużych trzygrotowych haków, z potrzebnym obciążnikiem z ołowiu. Stosowany jest on w sadzawkach, w których domniemuje się dużą ilość ryb i przy szybkim przeciąganiu zahacza się jedną lub kilka ryb. Kto tak postępuje, nie powinien zasługiwać nawet na miano “kłusownika”, można go nazwać tylko “zabójcą”. Byłoby pożądanym, aby Związek Wędkarski chciał pójść tą drogą i przenieść pojęcie “w sposób łowiecki” także na wędkarstwo. Istnieje zatem kilka metod, które koniecznie należy zdyskredytować.

Wśród wszelkiego rodzaju błystek chciałbym, bez konieczności wypowiedzenia w tym punkcie miarodajnego osądu, dać pierwszeństwo takim, u których w wodzie ruch obrotowy żywca wywoływany jest przez parę małych łopatek umieszczonych na ich główce. Przywiązuję także wagę do tego, by systemy haczykowe, które mocowane są pośrodku ryby i do końca ogona, pozostawały zawsze w ścisłym połączeniu z żywcem. Ostatnimi czasy spininguję prawdziwym systemikiem angielskim, który w darze otrzymałem od znamienitego wędkarza.

Zawiera on dwie ruchome klamry na jednym zawiasie, które bardzo dobrze trzymają żywca. W przeciwieństwie do tego, dwa boczne systemiki haczykowe bardzo źle trzymają się przynęty. Po każdym rzucie zachodzi potrzeba ich ponownego zamocowania, przez co korpus ryby wnet zostaje podziurawiony, a żywiec staje się bezużytecznym.

Następny rozdział o sztucznych muchach powinien we wszystkich kręgach wędkarskich, także poza nimi, wzbudzić uprawnioną sensację. Jest on napisany przez dr. Brehma, prezydenta Niemieckiego Związku Wędkarzy, który na zlecenie Związku Wędkarzy poddał dokładnemu zbadaniu sztuczne muchy, które zostały wprowadzone do handlu. Doszedł przy tym do zaskakującego wniosku, że rozróżnianie pomiędzy tak zwanym kierunkiem entomologicznym i kierunkiem szkockim jest zupełnie nieuprawnione. W celu objaśnienia czytelnikowi nieobeznanemu z wyrazami fachowymi chciałbym zauważyć, że wśród pstrągarzy, od długiego czasu istnieje silna różnica zdań na temat tego, czy sztuczna mucha musi odpowiadać naturalnemu wzorowi, czy też może być wyrobem swobodnej fantazji.

Zwolennik pierwszego kierunku byłby teoretycznie zmuszony do tego, by na swoje wypady wędkarskie zabierać ze sobą co najmniej 30 do 40 różnych rodzajów much, i by z obawą rozważać to zagadnienie, jaki rodzaj dla danego dnia lub nawet godziny, byłby najbardziej przydatny. Zwolennicy kierunku szkockiego zarzucili ten pogląd, aby muchy były możliwie w całości dokładnym naśladownictwem przyrody, i twierdzą, że z 6. lub 7. rodzajami sztucznych much całkowicie mogą sprostać danym okolicznościom. Nie udało się znaleźć zgodności pomiędzy obydwoma kierunkami.

Podręcznik połowu ryb łososiowatych ten punkt zazwyczaj traktuje bardzo ostrożnie i w sposób mozolny usiłuje objaśniać, że zarówno jednym rodzajem much, jak też drugim można osiągnąć powodzenie. Wessenberg na przykład pomaga sobie w następujący sposób. Mówi on: “Na niektórych zupełnie lub mało obławianych wodach, ryby biorą łapczywie każdą im rzutem podaną muszkę, na innych często obławianych rzekach, stają się wybrednymi i ostrożniejszymi. Złe doświadczenie nauczyło je tam, by przyjrzeć się dokładniej, zanim czegoś nie pochwycą. Tylko w ten sposób można sobie wytłumaczyć, dlaczego w pewnych okolicach prostym i wygodnym kierunkiem szkockim można się całkowicie zadowolić, podczas gdy w innych jest się zmuszonym podchodzić do dzieła z pełnym wyrafinowaniem, aby tylko w przybliżeniu uzyskać te same wyniki”.

Autor John Horrocks reprezentuje ten sam pogląd, pomimo że jest surowym zwolennikiem kierunku entomologicznego i uważa dokładne naśladownictwo naturalnego owada za nieodzowne. Kierunek ten oparty jest na pracy anglika Cottona, który opracował muszki dla dzieła Isaaca Waltona. Co powiedzą ci starzy klasycy i ich bezkrytyczni naśladowcy na temat niespodziewanego odkrycia dr. Brehma, że muszki kierunku entomologicznego niekoniecznie są dokładnym naśladownictwem przyrody, lecz są takim samym wyrobem fantazji, jak tak zwane muszki szkockie?

Poprzez więcej jak dwa stulecia właśnie jeden od drugiego przejął domniemany fakt bez jego sprawdzenia. Natomiast dr Brehm uciążliwą pracą przeprowadził porównanie z przyrodą aż do wszystkich szczegółów, zaś wyniki swoich badań mnie pierwszemu przekazał do dyspozycji. Z tego tytułu w tym miejscu wyrażam Jemu najserdeczniejsze dzięki, do których z pewnością dołączy z przyjemnością każdy czytelnik, gdyż od tej publikacji będzie datowana nowa epoka wędkarstwa muchowego, ponieważ przemysł nie będzie zwlekał ani minuty z wykonaniem rzeczywistych kopii przyrody z najdrobniejszymi szczegółami i wprowadzeniem ich do handlu. Czy przez to nastąpi zakończenie starego sporu o obydwóch kierunkach, pokaże jeszcze przyszłość. Na razie należy doczekać pierwszych doświadczeń, które będą osiągnięte poprzez rzeczywiście dokładne kopie przyrody.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments