Jeżeli zbiornik zaporowy, to albo spining z łódki, albo dalekosiężna gruntówka z brzegu – tak to się nam przeważnie kojarzy. Tymczasem spiningowanie z brzegu jest nie tylko możliwe, ale nawet bardzo atrakcyjne. Przecież w zbiornikach zaporowych właśnie przy brzegach znajdują się największe skupiska wodnej roślinności. Chroni się w nich rybi drobiazg i tym samym są one naturalnym żerowiskiem ryb drapieżnych.

W większości zbiorników zaporowych łowiska brzegowe są do siebie podobne. Dno opada powoli, płycizny ciągną się czasami na odległość kilkudziesięciu metrów. Jeżeli jednak na brzegu jest skarpa, to jej przedłużenie zwykle sięga pod wodę, a takie strome spady bardzo lubią okonie i sandacze. Dobre łowiska tych ryb znajdują się również tam, gdzie dawna droga wchodzi do zbiornika. Niekiedy zdarza się tak szczęśliwie, że w zasięgu spiningowego rzutu z brzegu znajduje się zalane koryto rzeki, a to już gratka nie lada! Obiecujące, zwłaszcza wiosną, są płytkie zatoki oraz fragmenty brzegu porośnięte trzciną.

Dla spiningisty jest ważne, żeby znaleźć choć kawałek twardego dna (miejsca muliste zostawiamy zwolennikom białej ryby). Jeżeli mamy szczęście, możemy trafić na podłoże żwirowe lub nawet kamieniste. Jest to najczęściej pozostałość wymytej skarpy. Zatopione na odpowiedniej głębokości drzewo to też prawdziwy skarb. Doskonałe są cyple, których przedłużenie zazwyczaj znajduje się pod wodą. Warto obłowić obie ich strony, bo drapieżniki bardzo te miejsca lubią.
Metodą numer jeden jest oczywiście boczny trok. Kiedy łowię z brzegu, używam jego klasycznej odmiany – długość żyłki z ciężarkiem wynosi 25-30 cm, z haczykiem 40-45 cm. Przynętą są przeważnie twistery, również te z podwójnymi ogonkami. Czasami jednak skuteczniejszy jest miniaturowy ripper, wobler lub obrotówka.
Największą zaletą bocznego troku jest to, że zestaw można daleko zarzucić. Wielkość ciężarka uzależniam od głębokości łowiska i odległości, na której żerują ryby. Najczęściej używam ciężarków w przedziale pomiędzy 5 i 15 g.

Tą metodą łowię przede wszystkim okonie, przyłowem są szczupaki, sandacze i, nawet dosyć często, bolenie. Gdy się specjalnie nastawiam na bolenie, łowię je na boczny trok lub na obrotówkę. Brania mam częściej, kiedy rzucam równolegle do brzegu. Wiosną i latem w głębszej wodzie przy brzegu i pod zwisającymi gałęziami, możemy trafić na stadko jazi, które też nie pogardzą miniaturową obrotówką.
W minionym sezonie dużo łowiłem na przynęty powierzchniowe. Okazały się doskonałe podczas połowów wieczorno-nocnych. Latem w parne dni nie miałem nawet brania, natomiast późnym wieczorem, a nawet w nocy, dużo ryb łowiłem na przynęty chlapiące po powierzchni. Okonie i szczupaki brały na metrowych płyciznach, ale tylko takich, które sąsiadowały z głębszą wodą.
Podczas brodzenia dużo ryb złowiłem na cykady. To doskonała przynęta. Można ją daleko rzucić, prowadzić w jednostajnym tempie lub łowić w opadzie.
Wiosna to doskonały okres, żeby pospiningować z brzegu w nizinnych zbiornikach zaporowych. W podwyższonej wodzie drobnica znajduje nowe żerowiska, a większe ryby doskonałe miejsca do odbycia tarła. Za białą rybą podążają drapieżniki i pozostają tak długo, jak długo będą miały co jeść. Dopiero latem obniżająca się woda i przybrzeżne zakwity sprawiają, że ryby od brzegów odchodzą.
Dariusz Borkowski