Od kilku lat bardzo modne stały się wędkarskie zawody organizowane przez koła i kluby. Niektóre są całkiem lokalne i jednorazowe, inne mają bardzo duży zasięg, są cykliczne i bierze w nich udział wielu uczestników. Żeby się przekonać, ile się takich imprez odbywa, szczególnie jesienią, wystarczy przejrzeć strony internetowe, zaglądnąć do lokalnych gazet, przeczytać ogłoszenia wywieszane w wędkarskich sklepach.
Do naszej redakcji napływa sporo zaproszeń na zawody i spotkania, które dla miejscowych wędkarzy mają duże znaczenie. Jest to bowiem okazja, by się nad wodą spotkać z kolegami, z którymi w tych zagonionych czasach nie miało się przez długi czas kontaktu. Tylko z niektórych zaproszeń korzystamy, nie sposób bowiem byłoby uczestniczyć we wszystkich, nie mówiąc już o braku miejsca w naszym piśmie, by chociaż w kilku słowach je opisać. Wyjeżdżając na jakieś spotkanie, kierujemy się własnym wolnym czasem i tym, co później możemy przekazać czytelnikom. Nade wszystko interesują nas mało znane łowiska, ale nigdy się nie zdarzyło, by przy okazji nie znalazło się wiele innych ciekawych tematów.
W Babimoście, miasteczku w Lubuskiem, jest niewielkie, ledwo stuosobowe koło wędkarskie. Kiedyś kół było kilka i zrzeszały wieluset członków PZW. Ponieważ jednak pobliskie wody należą teraz do spółek lub zakładów rybackich, wędkarze wypisali się ze Związku i pozwolenia na wędkowanie wykupują u ich właścicieli.
W Babimoście jest klub “Gnom” skupiający spiningistów. Dla członków “Gnoma” wędkarstwo to nie tylko łowienie ryb. Nasze wspólne hobby narzuca nam styl życia, wiele spraw jemu podporządkowujemy. Dokąd pojechać na ryby, jaki samochód jest dobry do jazdy w teren, czym się wyróżniają najnowsze kije i przynęty, jakie ciuchy warto kupić i gdzie najlepiej pojechać na ryby – na takich spotkaniach nie tylko dowiadujemy się czegoś interesującego, lecz wzmacniamy także łączące nas przyjazne więzi lub nawiązujemy nowe.
Gnomy wyznaczają sobie spotkania kilka razy w roku. Przy tej okazji zawsze rozgrywane są wędkarskie zawody, a podczas imprezy urządzanej późną jesienią sumuje się także roczne wyniki i działalność klubu. Takie właśnie doroczne spotkanie odbyło się ostatnio nad Odrą na wysokości wsi Klenica. Uczestniczyłem w nim, a co tam zobaczyłem i czego doznałem, tutaj opisuję.
Przybyło ponad trzydzieści osób, choć pogoda była wyjątkowo paskudna – zimno, deszcz i wiatr. Tego dnia nawet psy nie chciały wychodzić na spacer, ale na spotkaniu humory dopisywały. Złowiono też kilka ładnych ryb, mimo że powierzchnia Odry była jakby martwa.
Duszą Gnomów jest Piotr Kubik. Jak przed każdym spotkaniem, także tym razem zorganizował piknik. Fundusze pochodziły z drobnych wpłat wniesionych przez każdego uczestnika imprezy. Na piknik pod wiatę, którą wybudowali wędkarze z Klenicy, trafił bigos, karkówka, kaszanka, kiełbasy, a także słodkie placki domowej roboty. Wszystko to, razem z całym biwakowym wyposażeniem, zostało przywiezione należącym do Piotra fordem transitem. O tyle ta wiadomość ważna, że właśnie tym pojazdem Gnomy już blisko dziesięć lat jeżdżą na wszystkie imprezy, a dodać trzeba, że gdy Piotr tego forda kupował, to nowy on już dawno nie był. Kiedy im powiedział, że zamierza się go pozbyć, głośno zaprotestowali. Taki kultowy pojazd ma iść w odstawkę? Przecież ten ford służył im nie tylko do jazdy. Zdarzyło się i tak, że gdy kiedyś nie było się gdzie schronić przed deszczem, to przeczekując ulewę w środku samochodu grillowali kiełbaski. Obiecali więc, że do remontu tej zasłużonej maszyny chętnie się przyłożą.
Jednym z Gnomów jest Zbigniew Lewandowski. Robi woblery. Chwalą je koledzy z klubu, zabiegają o nie ci, którzy widzieli, jakie ryby się na nie łowi.
- Pierwsze moje woblery kupiłem w sklepie – opowiada Zbyszek. – Okazały się rewelacyjne. Nie musiałem już zazdrościć kolegom, że oni potrafią łowić klenie i bolenie, a ja sobie z nimi nie daję rady. Niestety, wobler się często urywa, a to kosztowna przynęta. Zacząłem więc, jeszcze w 1999 roku, robić je sam. Coś poczytałem, coś podpatrzyłem, robiłem ich wiele, wiele wyrzucałem, bo nie były dobre. Powoli się uczyłem, jakie ma być obciążenie woblera i gdzie w korpusie należy je umieścić. Kierowałem się tym, żeby wobler był łatwy do wykonania, ale równocześnie bardzo skuteczny. No i się dorobiłem swoich pewniaków. Łowię nimi od kilku lat. Wzorów nie zmieniam, bo ryby cały czas na nie biorą, rozmaicie je tylko maluję. Zwłaszcza te, które są przeznaczone na klenie. Te ryby są tak samo kapryśne na kolory jak okonie. (Tel. do Zbyszka 603 285 778).
Na spotkaniu Gnomów najwięcej ryb złowił Sławomir Brambor. Miał szczupaka i sandacza.
- Dwa sandacze zeszły mi w czasie holu – opowiadał po zawodach. – Brały bardzo delikatnie, pewnie były zapięte za skórę. Szczupaka złowiłem na końcu warkocza po bardzo dalekim rzucie. W ogóle nie walczył, był niemrawy. Inne ryby też nie bardzo chciały brać. Do Klenicy przyjeżdżam od wielu lat i z tej główki, co dzisiaj, zawsze coś złowiłem. Zanim jednak do niej doszedłem, na innych długo stałem bez brania. Sandacze złowiłem w napływie tylko dlatego, że znam to łowisko doskonale i byłem pewny, że ryby tam są.
Odra w pobliżu Klenicy, w górę od Sulechowa, to jedno z piękniejszych odrzańskich łowisk. Na lewym brzegu las przekracza wał i dochodzi do samej wody. Ten brzeg to jakby wielka podkowa najeżona długimi główkami niczym hacelami. Za każdą główką długie warkocze, a baseny mają różną głębokość. Przy niskim stanie wody gdzieniegdzie tworzą się między nimi piaszczyste wyspy. Są też baseny typowo szczupakowe, niezbyt głębokie na środku, za to z głębokimi rynnami blisko brzegu. Inne baseny są głębokie od główki do główki. To sandaczowe pewniaki. Na co najmniej dwukilometrowym odcinku prawego brzegu przy każdej główce są klenie, w warkoczach i w nurcie bolenie, jest sporo jazi, są sumy, oczywiście także sandacze.
Poza łowiskiem każdego tu zaskakuje czystość na brzegu. W trawie nie ma papierów, opakowań po zanętach i robakach, plastikowych butelek. To zasługa wędkarzy ze wsi Klenica, szczególnie jednego. Nazywa się Marian Pyra. Każdy, kto choć kilka razy tutaj zagościł, zna go na pewno choćby z widzenia. Przyglądają mu się jak łowi, jak jeździ rowerem i zagląda w każdy kąt, jak zbiera śmieci do worków, które sam wcześniej poprzypinał do drzew w takich miejscach, żeby Waśka aluzju paniał. Nikt mu tego nie każe, nikt mu za to nie płaci, ale robi to od lat, bo uważa, że tak nakazuje ludzka przyzwoitość.
- Wie pan – mówi p. Marian – to wstyd, jak jest brudno. Ludzie do nas z Polski przyjeżdżają, a tu tak brzydko na brzegu. To prawda, że sami ten brud robią, ale widać tacy są. Codziennie znoszę śmieci do worków, ale na początku i na koniec sezonu robimy generalne sprzątanie. Uczestniczą w nim koledzy z koła w Klenicy. Teraz śmieci nie jest tak dużo, bo od dwóch, może trzech lat niewielu wędkarzy nas odwiedza. Dawniej to w soboty i niedziele nie było gdzie kija włożyć, a niektóre miejsca okupowano tygodniami. Od wiaty, którą wybudowaliśmy nad brzegiem, żeby było gdzie zrobić piknik, albo schować się przed deszczem, jak się pójdzie z prądem dojdzie się do przepompowni. Tam dwie główki są sumowe i leszczowe, a te obok karpiowe i sandaczowe. Na dnie leżą kamienie, ryby mają się czego trzymać. Któregoś roku podeszły leszcze. Trafili tam wędkarze z Torzymia. Przez dwa tygodnie jedni przyjeżdżali, drudzy wyjeżdżali. Ale kiedy w tej miejscówce ryby się skończyły, to gdzie indziej już nie potrafili nic złowić. Ryb tu jest dużo, ale łatwo się ich nie łowi. Na przykład jak ktoś zanęcił leszcze, to nie każdego dnia je złowi, bo one albo z jakiegoś powodu popłynęły gdzie indziej, albo – co się trafia najczęściej – zamykają pyski i nie chcą brać. Tak jest też z innymi rybami, które się nęci. Jak ktoś o tym wie, to przestaje chodzić na leszcze i wybiera się na klenie, płocie albo karpie i zawsze ma jakąś rybkę. Ale do tego trzeba dobrze znać wodę. Wiesław Dębicki