piątek, 26 kwietnia, 2024

PURCHAWKI

Spiningiści od dawna łamią sobie głowy, jak by tu się dobrać do drapieżników żyjących tam, gdzie pełno zaczepów. Wymyślono już wiele służących temu celowi przynęt i sposobów łowienia.

Niektóre z nich można zamiennie stosować w różnych warunkach i sytuacjach. Jest jednak taka grupa przynęt, które nadają się wyłącznie do łowienia na powierzchni w miejscach, w których roślinność wodna jest bardzo bujna. Są to przynęty miękkie, uzbrojone w kotwiczki dwuramienne o takim rozstawie grotów, że dokładnie przylegają do korpusu. Na ogół są to tuby lub przynęty do tub podobne, ale mogą być również zamknięte jak pływaki. Do takich należy m.in. Ghost (ang. duch) firmy Mann’s. Łowi się nimi na zasadzie coś za coś. Prześlizną się przez każdy zaczep, ale trudno nimi zaciąć rybę.

Łowisk dla tych przynęt jest bez liku i sporo w nich ryb. Żeby się jednak do nich dobrać, niezbędny jest stosowny sprzęt. Bez niego nie ma nawet co zaczynać. Przede wszystkim potrzebny jest bardzo solidny kij. Nie wystarczy mocny dolnik, musi być sztywny na całej swej długości (w wędkarskim żargonie takie kije nazywamy pałami). Nie może być zbyt długi, bo nas bardzo zmęczy. Gdy łowimy z brzegu, może mieć 2,4 m, z łódki wystarczą 2 m. Do manewrowania przynętą wśród zielska takie wędziska nadadzą się w sam raz. Nie będziemy przecież wśród gęstej wynurzonej roślinności uparcie wyszukiwać oczek czystej wody, by właśnie przez nie przeprowadzić przynętę. Zarzucać będziemy niemal na chybił trafił, bo drapieżnika można złowić w każdym miejscu, gdzie taka przynęta upadnie.

Siłę zacięcia, którą zapewni nam kij, musimy wzmocnić linką. Albo bardzo grubą żyłką, albo plecionką. Plecionka może być dowolnej grubości, bo rozciągliwość najcieńszej i najgrubszej jest taka sama, czyli żadna, zerowa. Żyłka natomiast powinna być gruba. Najlepsza będzie czterdziestka. Mało się rozciąga, ma też tę zaletę, że widać ją lepiej niż linkę.

Będziemy łowić głównie szczupaki, konieczny jest więc przypon. Najlepiej kupić z metra odpowiedni kawałek metalowej plecionki. Jest miękka, na krętliku i na agrafce łatwo się wiąże (podwójny babski węzeł). Należy domniemywać, że ryba przyponu nie widzi, ponieważ całą uwagę skupia na czymś, co głośno chlapie i do jej rewiru polowania szybko się przybliża lub od niego oddala. Doświadczenie uczy, że półmetrowy przypon sprawdza się najlepiej. Szczupak bowiem często chybia celu (najczęściej są to ataki wyprzedzające) i wówczas odcina przynętę.

Przynętami z ukrytymi haczykami łowimy wyłącznie na powierzchni. Zresztą są tak pomyślane, żeby się w ogóle nie zanurzały. Przeważnie są zrobione z lekkiego plastiku. Toną tylko tuby, normalnie przeznaczone do zbrojenia dżigów. Ale gdy je przystosujemy do łowienia powierzchniowego, nie będzie to miało większego znaczenia. Ściąga się bowiem tę przynętę bardzo szybko, więc nie ma czasu utonąć.

Przynętę zarzucamy byle gdzie na dywan roślinności. Gdy tylko upadnie, zaraz zaczynamy ją ściągać. Po kilku rzutach się przekonamy, że do ściągania należy dodać jeszcze podszarpywanie. Wykonujemy to ruchem szczytówki. Jak podszarpywać, żeby przynęta wykonywała ruchy bardziej wabiące niż w trakcie prostego ściągania? To zależy od inwencji wędkarza. Trzeba trochę poeksperymentować, bo niby-przynęty, o których tu mowa, są do siebie podobne, jednak każda ma jakieś własne cechy, wymagają więc indywidualnego traktowania. Jednej wystarczą krótkie i raptowne ruchy szczytówką, dla innej lepsze będzie długie i płynne podciągnięcie. Jakkolwiek będziemy postępować, szczytówkę musimy trzymać między dziewiątą a dziesiątą trzydzieści. Kiedy kij jest w tej pozycji, najłatwiej zaciąć szybko i mocno.

Zarzucamy i ściągamy, a cały czas jesteśmy przygotowani na atak ryby. Jeżeli wcześniej łowiliśmy wśród roślinności wynurzonej, ale innymi przynętami, robiliśmy to na upatrzonego. Było to tak: pecyzyjny rzut w oczko wodne, pozostawienie tam przynęty w bezruchu, podciągnięcie, ponowne zatrzymanie, znowu podciągnięcie – jednym słowem oczekujemy ataku w konkretnym miejscu. Teraz nie. Atak może być w miejscu najmniej spodziewanym. I trzeba to wykorzystać zacinając z całej siły, ale nie w momencie, kiedy ryba chlapie, dopiero kiedy na kiju poczujemy opór.

Będąc kiedyś blisko naszej wschodniej granicy, wybraliśmy się z łódką na bużysko. Cztery piąte powierzchni tego niewielkiego, może dwuhektarowego śródpolnego oczka było zarośnięte ryżajem. Po kilkudniowych upałach przyszło ochłodzenie. Oznak żerowania nie było. Pływaliśmy po najgłębszych miejscach. Muliste dno, roślin niezbyt wiele, głębokość około półtora metra. Woda wydawała się martwa. Tylko w bardzo płytkich miejscach, gdzie nad powierzchnię wystawały liście ryżaju, było słychać chlapanie ryb.

Rozmawialiśmy o tych oczkach. Kiedyś, gdy Bug wylewał niemal co roku, łączył je z nurtem. Wtedy napływały ryby i przez cały rok było co łowić. Teraz wylewy zdarzają się niezmiernie rzadko i ryb w oczkach jest niewiele. Ale są. Ocalały przed wędkami, sieciami, a nawet agregatami prądotwórczymi właśnie wśród gęstego ryżaju. Tam, gdzie on rośnie, dno jest bardzo miękkie, a głębokość wody wynosi od kilkunastu centymetrów do pół metra. Zestawu żywcowego nie ma jak postawić. O sieci mowy nie ma. Chodzić w woderach nie można, bo mułu jest na kilka metrów, a wpłynąć łódką z agregatem też nie da rady, bo się wszystkie ryby wypłoszy. Jednym słowem ostoja.

Pływamy i nic nie możemy złowić. A tu od czasu do czasu w ryżaju widać, jak coś się spławia lub atakuje drapieżnik. Woda ciepła, pełna tegorocznego wylęgu, a my nie mamy żadnej przynęty, która by się do takich warunków nadawała. Wpadam na pomysł, pakuję woblera do prezerwatywy. Wiaterek znosi łódkę pod pole ryżaju. Pierwszy rzut. Prześliźnie się po liściach czy zaczepi? Ślizga się, od czasu do czasu trafia na przestrzeń wolną od liści. Chlapie. W drugim albo trzecim takim oczku atakuje ją spory szczupak. Nie trafił. Oczko dalej znów uderza jakiś szczupak (ten sam?). Też chybił, ale i tak jesteśmy zachwyceni. To działa!

Przyglądamy się dokładnie kompozycji kondom – wobler, by sprawdzić, czy któryś szczupak pozostawił ślady zębów. Nic takiego nie widać. Za to groty kotwiczki powychodziły z cienkiego lateksu na zewnątrz. Okazuje się, że w łowieniu to nie przeszkadza.

Wreszcie kolega zacina szczupaka. Ale że nie jest do takiego łowienia przygotowany, bo kij ma miękki i żyłkę zbyt słabą, szczupak pozostaje niemal w tym miejscu, w którym go zaciął. Podpływamy i wyjmujemy go ręką. Jest niewielki, zapiął się na tylnej kotwiczce, a przypon jest oplątany dokoła łodygi.

Miękkie przynęty w środku puste mają imitować różne zwierzęta poruszające się po powierzchni wody: żaby, myszy, jaszczurki, węże, nawet małe wodne ptaki. Jak wiadomo, w żołądkach ryb drapieżnych wszystkie te zwierzęta są znajdowane. W amerykańskich sklepach jest masa takich przynęt. U nas ten sposób łowienia jest dopiero w powijakach, ale zapewne znajdzie wielu zwolenników. Przypomnijmy sobie, jak jeszcze niedawno, bo raptem przed trzema laty, z niedowierzaniem i uśmieszkami kwitowano wiadomości, że ładne okazy drapieżników złowiono na woblery bezsterowe lub powierzchniowe. Dzisiaj już nikogo nie trzeba do nich przekonywać. Ale też należy pamiętać, że żadna przynęta sama ryby nie złowi. I nie sympatia do niej podniesie jej łowność, lecz obserwacja przyrody, a potem takie skonstruowanie i poprowadzenie imitacji, by wiernie naśladowała żywe organizmy.

Purchawki (może ta nazwa miękkich przynęt pustych w środku się przyjmie, może ktoś wymyśli lepszą) mają bardzo różne kształty i kolory. Moje doświadczenia z tymi przynętami nie są jeszcze zbyt bogate, ale mogę już wyrazić przekonanie, że od kształtu większe znaczenie ma kolor. Łowiłem ryby na zieloną żabę typu tuba. W tym samym miejscu brały też na zieloną żabę o konstrukcji zamkniętej, jak pływak. Natomiast do żaby z zielonym grzbietem i żółtym brzuchem żadna ryba nawet nie wyszła. Z innymi kolorami było podobnie.

Amerykanie (wyłącznie tam stosuje się te przynęty) zapewniają, że purchawka jest dobra na bassy, ale trzeba je łowić wyłącznie przy powierzchni i mocno przy tym chlapać. Nam przyjdzie łowić inne ryby: szczupaki, sandacze, okonie, może nawet bolenie. I dopiero wtedy się przekonamy, jak każdy z tych gatunków będzie na purchawkę reagował.

Miejsce, w którym ze znajomymi łowiłem na purchawki, ma się nijak do warunków naturalnych. Zdarzyło się tam jednak coś, co zasługuje na uwagę. To “coś” było bowiem powtarzalne. Dlatego mam prawo przypuszczać, że od sposobu prowadzenia purchawki zależy, jaki gatunek ryb będzie ją atakował.

Było to w dużym gospodarstwie rybackim koło Oświęcimia. Gospodarz, jeżeli przy odłowach znajdzie jakieś drapieżniki, wrzuca je do sporej wielkości stawu. Ryb nie ma w nim wiele, ale ich zagęszczenie jest na pewno znacznie większe niż gdziekolwiek indziej. I jeżeli ktoś chce kupić suma albo sandacza, to pracownik gospodarstwa wędką odławia żądaną rybę.

W tym właśnie stawie łowiliśmy purchawką w kilku jedną wędką. Każdy rzucał nią po kilka razy, potem oddawał następnemu. Wcześniej używaliśmy innych przynęt i wówczas można było sądzić, że ryb w stawie prawie nie ma. Ale kiedy na wodę poszła purchawka, zaczęło się widowisko. Ryby atakowały ją bardzo dynamicznie, wyskakiwały przy tym nad powierzchnię. Nie zawsze trafiały w przynętę, a kiedy już trafiły, trudno nam było je zaciąć, bo nasz kij był zbyt miękki.

Właśnie tam, nad tym stawem, zauważyliśmy prawidłowość tak pewną, że można za nią dać głowę. Otóż, jeżeli ktoś z nas, a łowiliśmy we trzech, prowadził purchawkę powoli, szczytówkę trzymał skierowaną na wodę i przez to trochę przynętę podtapiał, atakowały ją wyłącznie szczupaki. Ta sama przynęta, prowadzona po powierzchni szybko i z chlupnięciami, zawsze była atakowana przez sandacze!

Już w innych, naturalnych warunkach na purchawkę łowiłem okonie. Zawsze jednak był to tylko przyłów. Wiele razy wyłącznie na nie się nastawiałem, ale zawsze bezskutecznie. Udawało mi się łowić nawet krasnopiórki, ale nie okonie, one brały tylko pojedynczo. Za to złowiony okoń nigdy nie był mniejszy niż sporej wielkości patelniak. Ale nie tylko to jest jeszcze przed nami do odkrycia.

Waldemar Rychter

Bużysko – miejscowa (nad Bugiem) nazwa starorzecza odciętego od głównego nurtu, a połączonego z nim okresowo podczas wylewu rzeki. Bużyskami są również nazywane śródpolne oczka wodne, które nie są starorzeczami. Podczas wylewów dochodzi do nich woda z rzeki, a wraz z nią ryby, które poszukują nowych żerowisk.
Ryżaj – regionalna nazwa osoki aleosowatej, rośliny typowej dla zarastających zbiorników wodnych.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments