sobota, 12 października, 2024
Strona głównaSpławikWAKACYJNE PŁOCIE

WAKACYJNE PŁOCIE

Lipiec to nie najlepszy miesiąc dla jeziorowych wędkarzy. Roślinność wodna zajęła ogromne przestrzenie, ryby mają pełny wybór pożywienia naturalnego – skorupiaczków, larw, mięczaków, glonów i zooplanktonu…

Niejeden wędkarz, najczęściej ze względów rodzinnych, akurat w tym czasie znajdzie się nad jeziorem, ale ten czas nie musi być stracony. Jak się dobrze przyłożyć, to nawet w lipcowe upały można nałowić grubych płoci, ważących nawet pół kilograma.

Najpierw jednak trzeba je znaleźć, a szukamy ich na pograniczu roślinności i czystego dna. Najlepiej, żeby był tam wyraźny spadek dna. Taki układ zdarza się nie tylko przy brzegu, ale również na podwodnych górkach. Należy sobie upatrzyć łowisko o głębokości od 4 do 8 metrów i nie liczyć na to, że płocie będziemy łowić przez cały dzień. Będą nam towarzyszyć przez kilka pierwszych godzin dnia, ponownie spotkamy się z nimi tuż przed wieczorem. Przy pogodzie pochmurnej brania będą trwały dłużej, zanikną dopiero przed południem. Później, od drugiej do siódmej, nie będzie ich prawie wcale.

Chociaż w wodzie jest dużo naturalnego pożywienia, dobre wyniki uzyskuję wtedy, gdy obficie nęcę. Duża ilość zanęty pomaga wyciągnąć płocie z roślinności w dogodne dla mnie miejsce i przekonać je, że to, co podaję na haczyku, jest bardziej atrakcyjne od tego, czego mają w bród.
Jako przynęty i podstawowego składnika zanęty używam ziaren zbóż, najczęściej pszenicy, ale dobre wyniki miałem też wtedy, gdy stosowałem kukurydzę i groch. Ich zaletą jest wielkość, są zbyt duże dla drobnicy. Wybieram te odmiany pszenicy, które mają największe ziarna. Po ugotowaniu pęcznieją tak, że osiągają prawie wielkość grochu. Na jedno wędkowanie przygotowuję pół litra suchej pszenicy. Po ugotowaniu mam jej trzy razy tyle, czyli 1,5 litra. Niewielką część odkładam na haczyk, reszta idzie do zanęty. Zwykle przygotowuję od razu dwie, a nawet trzy porcje, na trzy kolejne dni.

Ziarna najpierw dwa razy przepłukuję, żeby się pozbyć plew i wszelkich zanieczyszczeń. Potem zalewam je trzykrotnie większą ilością wody i tak pozostawiam na 12 godzin. Po upływie tego czasu w tej samej wodzie gotuję przez 2-3 godziny na bardzo małym ogniu. Ubytki wody uzupełniam wrzątkiem. Po godzinie dodaję jeden lub dwa obrane ziemniaki, a pod koniec gotowania jakiś zapach: czosnek, anyż, nostrzyk lub kminek. W miarę, jak zawartość garnka się zagęszcza (sprawiają to głównie ziemniaki), coraz częściej ją mieszam, a po ugotowaniu przelewam przez cedzak do innego naczynia. Kleistą i aromatyczną ciecz, w której gotowała się pszenica, rozcieńczam później wodą i wykorzystuję do rozrobienia zanęty. Największe i pęknięte ziarna wybieram na przynętę. Płuczę je i kładę na ściereczkę, żeby wyschły.

Resztę pszenicy mieszam z suchą zanętą. Jej skład jest następujący:
drobno zmielone ciemne niesłodkie pieczywo – 40 %,
kukurydza w postaci mąki
lub kaszy – 30 %,
prażone i zmielone konopie – 15 %,
mączka arachidowa – 10 %,
płatki owsiane – 5%.

Konopie sprawiają, że zanęta jest tłusta i pracuje przy dnie, mączka arachidowa ją przyciemnia, a płatki owsiane sklejają.
Do płociowej zanęty słodkich składników nie daję. Przeciwnie, na kilogram mieszanki sypię łyżeczkę soli. Sól wchłania wodę, poprawia konsystencję zanęty i pobudza płocie do żerowania. Zanętę aromatyzuję tym samym zapachem, który dodawałem do pszenicy. Jeżeli np. pszenicę gotowałem z czosnkiem, to teraz dodaję drobno posiekany surowy czosnek. Jeżeli mam dodać anyż, nostrzyk lub kminek, to wcześniej je dokładnie mielę z tartą bułką. Niezależnie od tego dodaję dwie łyżeczki płociowego atraktora Roach Marcela van den Eynde. Barwników do przyciemniania zanęty nie stosuję. Lubiany przez płocie kolor ciemnego brązu uzyskuję przez dodanie odpowiednich składników, może to być np. mączka arachidowa, ciemne pieczywo, prażone konopie.

Kto nie chce się bawić w żmudne sporządzanie zanęty, może kupić mieszankę w sklepie i dodać do niej ugotowanej pszenicy.
Ugotowaną pszenicę wsypuję do suchej zanęty i mieszam tak długo, aż pojedyncze ziarenka się nią okleją. Te smakołyki są przeznaczone dla większych płoci. Wywar, który mi pozostał po gotowaniu pszenicy, rozcieńczam wodą i nawilżam nim zanętę, aż uzyskam odpowiednią konsystencję. Zrobione z niej kule powinny mieć taką spoistość, żeby się nie rozbijały zaraz po upadku na wodę i nie smużyły w czasie opadania. Chodzi o to, żeby nie stwarzać wabika, który ściągnie drobnicę na dno.

Na początek wrzucam kule zrobione z trzech czwartych całej porcji zanęty. Staram się to robić bardzo celnie, żeby pole nęcenia nie miało więcej niż 2 x 2 metry. Resztą będę donęcać, kiedy brania zaczną słabnąć. Ilość zanęty zależy od tego, ile ryb jest w wodzie i ilu wędkarzy łowi je w pobliżu. Na ogół jest to od dwóch do pięciu kilogramów.

Płocie łowię wyłącznie na spławikówkę. Ta metoda pozwala mi umieszczać przynętę precyzyjnie i w odpowiedniej odległości od dna. Odległość tę za każdym razem ustalam doświadczalnie. Warto nad tym popracować, żeby znaleźć poziom, w którym płocie żerują. Nawet kilkanaście centymetrów różnicy może się stać przyczyną niepowodzenia. Często się widzi, jak z dwóch łowiących z jednej łódki wędkarzy jeden wyciąga rybę za rybą, a drugi brania ma rzadko. Można być niemal pewnym, że pierwszy trafił na właściwą głębokość, a drugi chybił.

Latem płoć najchętniej bierze przynęty zawieszone nieco nad dnem, ale w nęconym polu lepiej je podawać jeszcze kilkanaście centymetrów wyżej. Tłuste składniki zanęty unoszą się ku powierzchni, a ponieważ są oblepione zanętą pylistą, tworzą w wodzie słup. Dlatego przynęta na haczyku powinna się znajdować nad dnem. Jeżeli położymy ją na dnie, zwłaszcza porośniętym, to płoć prawdopodobnie jej nie znajdzie.

Mój sprzęt to odległościówka 3,9 m, tonąca żyłka 0,14 mm i przypon 0,10 mm, haczyk z długim trzonkiem nr 10-14. Używam spławików z własnym obciążeniem, żeby przy przyponie dawać jak najmniej ołowiu, bo wtedy ilość brań się zwiększa. Antenka nie powinna być wyporna, co najwyżej może mieć pływalność obojętną, bo tylko taki spławik reaguje na najlżejsze dotknięcie. Wyważenie i czułość spławika to rzecz bardzo istotna, bo duże płocie są niezwykle płochliwe i wypluwają przynętę, jeżeli poczują nawet najmniejszy opór.

Obciążenie w postaci kilku śrucin rozkładam równomiernie na żyłce nad przyponem. Zaciskam je co 20 cm. Jest to zestaw wyjściowy, zmieniam go zależnie od sytuacji w łowisku. Jeśli dokucza drobnica, skupiam trzy śruciny nad przyponem, żeby zestaw szybko tonął. Kiedy płocie biorą delikatnie, to nad przyponem zostawiam jedną śrucinę, a pozostałe przesuwam pół metra wyżej, ale zachowuję 20 cm odstęp.

Ilość ziaren pszenicy zakładanych na haczyk zależy od warunków. Jeżeli drobnica nie dokucza, a w zanęcie jest tylko gruba płoć, wystarczy jedno ziarno, bo to ułatwia zacinanie. Kiedy ziaren na haczyku jest kilka, łatwiej o puste zacięcie. Najskuteczniej bowiem zacina się wtedy, kiedy cała przynęta i haczyk znajdują się w pyszczku ryby.

Kiedy jednak kręci się dużo drobnicy, wolę obniżyć skuteczność zacinania, a za to uwolnić się od denerwujących podskubywań. Wtedy zakładam więcej ziaren. Jest dużo skubania, ale do pyska weźmie taki haczyk tylko duża ryba.

Zacinam natychmiast po pierwszym wyraźnym sygnale brania, to znaczy kiedy spławik się zanurzy lub uniesie. Holuję spokojnie, nie siłowo, stosownie do oporu stawianego przez rybę.

Zawsze łowię na dwie wędki, ale drugiego zestawu nigdy nie zarzucam w miejsce nęcenia, lecz nieco dalej, czasami nawet o 10–15 metrów. Właśnie tam łowię największe płocie, choć nigdy nie oczekuję, że będzie ich dużo.

Tomasz Jaskólski
Zielona Góra

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments