Od Zadusznik do Szczucina – na tym odcinku Wisły odbędą się 14. zawody spiningowe o Puchar “Wędkarza Polskiego”. To się może okazać zaskakujące. Wielu z nas bowiem nawet nie podejrzewa, że w środku Polski jest tyle dzikiej przyrody, tak wiele niedostępnych miejsc.

Organizacją zawodów, przede wszystkim wyborem łowisk i zakwaterowaniem, zajęli się wędkarze z Tarnobrzeskiego Okręgu PZW, konkretnie z klubu spiningowego “Zander”. Z Krzysztofem Czuszem i Tomaszem Zoellnerem udałem się tam, gdzie na przełomie maja i czerwca będziemy łowić ryby.
Wiślańskich brzegów dotykała tu przeważnie ludzka ręka. Gdzieniegdzie ułożono faszynę, ale najwięcej jest wapiennych kamieni, które miały powstrzymać erozję brzegu. Umocnienia są już w większości stare, porozmywane, zapiaszczone lub zamulone. Tuż przy nich rosną gęste łozy, całkowicie zagradzające dojście do wody. Wisła płynąca tu w szerokim korycie rządzi się swoimi prawami. Z jednego miejsca piasek wymywa, by go w drugim miejscu odłożyć, stworzyć płycizny lub nawet wyspy. Każdy duży przybór wody zmienia te wymiały, a w konsekwencji także układ prądów, które inaczej opłukują brzegi. Łowiska powstają więc w coraz to innych miejscach.

Już parę razy zamieszczaliśmy relacje z odbywających się w tych stronach ogólnopolskich zawodów spiningowych. Cytowaliśmy doświadczonych zawodników, którzy się przedzierali przez tutejsze chaszcze. Mówili, że gdy chcieli przejść na nowe, widoczne z oddali stanowisko, to przez godzinę wodę w ogóle tracili z oczu. Nie ma w tym przesady. Pnącza, niczym podzwrotnikowe liany, oplatają tu każdą gałązkę wikliny, która króluje na nadwiślańskich brzegach. Czasami zdobycie nowego stanowiska może się opłacać, częściej jednak ten trud idzie na marne, bo zamiast nad rybną wodę trafiamy na piaszczystą pustkę.
Kiedy wędrowaliśmy nad Wisłą, akurat była niżówka. Odsłonięte dno pokazywało całą swą różnorodność. Na kilkunastu metrach, tuż przy kamiennych umocnieniach, jest żwir, dalej piasek. Wiadomo: tam gdzie żwir, będą ryby. Ale gdy ktoś znajdzie się tu po raz pierwszy i trafi na wodę podwyższoną, to trudno mu będzie łowisko rozpoznać. Lepiej więc korzystać z miejsc już wydeptanych i dokładnie je obławiać, niż buszować w krzakach.

Nie wiadomo, jaki będzie poziom wody w Wiśle podczas naszych zawodów. Dzisiaj przechodziliśmy przez długą na kilkadziesiąt metrów piaszczystą rynnę z kamiennymi progami, które kiedyś były brzegiem. Gdy poziom wody wzrośnie, popłynie tędy rzeka, odgałęzienie głównego nurtu.
Trudne będzie spiningowanie w Wiśle, ale ryby tam są, a na łowienie jest recepta. Powtarzają ją moi przewodnicy i kilku spotkanych spiningistów, potwierdzają się opinie zawodników, z którymi już wcześniej przeprowadzaliśmy wywiady. Ta recepta jest następująca. Jeżeli poziom wody będzie niski, należy się nastawić na szczupaki. W wodzie wysokiej o wiele częstszą zdobyczą będą okonie, klenie, a także bolenie. Na sandacze nie ma co liczyć. Jest ich mało i są ostrożne. Najlepiej biorą w nocy.

Powszechnie tutaj stosowaną przynętą jest wobler. Największą jego zaletą jest to, że daje się bardzo daleko spuścić z nurtem. Można go też długo trzymać w prądzie i cały czas będzie pracował. Tak się powinno łowić na większości stanowisk, zwłaszcza przy kamiennych opaskach, pod nawisami gałęzi i przy zatopionych krzakach. Przez tę samą wodę warto tego samego woblera przepuścić kilka razy, a gdy wynik jest żaden, to go zmienić i próby ponowić. Bo w Wiśle, jak w każdej innej rzece, nigdy nie wiadomo, jaką rybę w końcu złowimy.
Również w wiślanych łowiskach obowiązuje reguła, że na szczupaki dobre są woblery długie na siedem i więcej centymetrów, z zamaszystą, ale spokojną pracą ogona. Okonie wolą woblery pięciocentymetrowe, z akcją drobną i nieregularną.
Przy wysokiej wodzie niemal wszystkie przybrzeżne prądowe miejsca zajmują klenie, które jednak nie stosują się do reguły obowiązującej w każdym innym polskim rzecznym łowisku. Na przykład w Odrze klenie łowi się na woblery nie mniejsze niż pięć centymetrów, a są spiningiści, którzy nie schodzą poniżej siedmiu. Natomiast klenie wiślane biorą na woblery mające dwa, trzy, a najwyżej cztery centymetry. Na małe woblery, najlepiej białe i srebrne z czarnym grzbietem, dobrze łowi się tu również jazie. Dlatego każdy uczestnik Pucharu “WP” powinien mieć ze sobą małe woblery, a przydadzą się także niewielkie obrotówki (dwójka to już gigant).

Osobna opowieść należy się wiślanym boleniom. Jest ich dużo. Jak mówią wędkarze, którzy łowili je w różnych innych regionach Polski, przynęty mogą tu być podobne lub takie same, różna jest natomiast odległość łowienia. Wiślane bolenie często żerują daleko od brzegu, dlatego trzeba cięższych przynęt, żeby je można było daleko rzucić.
Zapewne większość zawodników nie będzie znała wiślanych łowisk zbyt dobrze. Zrozumiałe więc, że ryb będą szukać blisko brzegu, w miejscach czytelnych, gdzie zobaczą prądy lub przeszkody wystające nad powierzchnię lub zalane wodą, która się nad nimi wybrzusza. Miejscowi, jeżeli dobrze znają łowisko, spróbują zapewne zastosować inny sposób. Zapozna nas z nim p. Paweł Grzesiak z Buska-Zdroju.

W ten sposób można łowić tylko w miejscach, które się bardzo dobrze zna. Trzeba np. wiedzieć, że za jakąś przykosą bardzo daleko od brzegu stoją sandacze, a nie bolenie. Tego trzeba być pewnym, żeby użyć odpowiedniej przynęty. Sposób polega na tym, że rzuca się woblerem bardzo daleko w kierunku przeciwległego brzegu, a później ręcznie wypuszcza ze szpuli jeszcze kilkadziesiąt metrów żyłki. Prąd wody ją zabiera. Kiedy się zamknie kabłąk, wybrzuszenie żyłki powoli się zmniejsza. Kiedy będzie już prosta (to się wyraźnie wyczuwa na kiju), trzeba ją zacząć bardzo powoli skręcać. Często już przy pierwszych obrotach korbki następują potężne uderzenia. Ciekawostka jest taka, że w nurcie ryby biorą na przynęty znacznie większe od tych, których się używa za dnia przy brzegu.



Wisła to ciekawe i rybne łowisko. Co krok inne warunki. Jak wszędzie, najbardziej zadeptane są te miejsca, do których można najłatwiej dojechać. Ale to nie znaczy, że są złe. Wędkują przeważnie gruntowcy. Nęcą, więc tych miejsc trzyma się białoryb, a że cudów nie ma, muszą tam być również drapieżniki. Niemal wszędzie spotkamy się z okoniami. Jest dużo drobnych szczupaków (do 50 cm), którymi tarnobrzeski okręg PZW Wisłę zarybia. Utrudnieniem dla nas będzie przejrzysta woda, bo ona jeszcze zwiększy odległość łowienia. I nie dajmy się zwieść nadziejom, że jak my nie widzimy dna, to i ryby nas nie widzą. Przed tym przestrzega każdy wiślański spiningista. Maskowanie to podstawa sukcesu.

Wiesław Dębicki