Żyłki fluorescencyjne lub kolorowe mają tyle samo zwolenników, co przeciwników. Najczęściej stosują je spiningiści, bo w tej metodzie branie ryby najpierw pokazuje żyłka, a dopiero potem szczytówka.
Dlatego do takich żyłek stosuje się przypony z żyłek przejrzystych, coraz częściej fluorokarbonowych, które załamują światło, podobnie jak woda, dlatego w łowisku są bardzo mało widoczne.
Jednak takie przypony, jeżeli są zbyt krótkie, też nie sprzyjają połowom. Kiedy się łowi okonie lub sandacze, metrowy przypon jest nie dość długi. Okonie zamiast w przynętę pukają w świecącą żyłkę. Sandacze tego nie robią, można się jednak domyśleć, że one też dobrze widzą to, co jest metr od przynęty.
Również ryby spokojnego żeru reagują na kolor żyłki. Przekonali się o tym wrocławscy wędkarze, gdy na drgającą szczytówkę łowili leszcze. Barwna żyłka je odstraszała. Po tej obserwacji jeszcze kilkakrotnie robili podobne próby. Wszystkie potwierdzały, że leszcze od takich żyłek odpływają. Łowiono w nocy. Na jednej wędce była czerwona żyłka fluorescencyjna, ciągnąca się od kija do koszyczka. Za koszyczkiem był przypon z żyłki przejrzystej. Na tę wędkę brań nie było. W to samo łowisko zarzucono też drugą wędkę, z żyłką przejrzystą. Brań było dużo. Brania pojawiły się też natychmiast na pierwszej wędce, gdy żyłkę czerwoną zamieniono na przejrzystą.
Na tym tle trudne do zrozumienia stają się nocne połowy amurów na żyłki fluorescencyjne, a tylko w ten sposób łowiono je w stawie w Trzebnicy. Gdy na wędce była żyłka świecąca – a w zasadzie tak załamująca światło, że się ją bardzo dobrze widziało – ryby podchodziły do pływającej po powierzchni skórki chleba. Kiedy wcześniej próbowano tego sposobu z żyłką przejrzystą, brań było niewiele.