środa, 24 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningKIEDY Z POGODĄ JEST W PORZĄDKU

KIEDY Z POGODĄ JEST W PORZĄDKU

Zachowanie ryb zależy od pory dnia, pory roku i pogody. Mogę z dużą dokładnością przewidzieć gdzie i w jakich godzinach będą brały drapieżniki w maju lub we wrześniu, o ile temperatura i stan wody w Bugu oraz temperatura powietrza będą w normie.

Co jakiś czas porządek w przyrodzie zostaje jednak zaburzony. Najczęściej to pogoda płata nam figle i dokuczają nam albo susze, albo nadmierne opady. W tym roku np. poziom wody w wielu rzekach był nienaturalnie wysoki. Wtedy ryby zachowują się nienormalnie. Nie ma ich tam, gdzie być powinny, i biorą zupełnie inaczej.

Kiedy w przyrodzie wszystko jest OK, to w Bugu drapieżniki zaczynają na dobre żerować na przełomie sierpnia i września. Sygnałem dla wędkarza są chłodne noce. Jeszcze bez rannych przymrozków, ale już z wyraźnie niższą temperaturą. W południe może ona dochodzić nawet do dwudziestu stopni, ale o poranku spada do trzech – czterech. Nocne ochłodzenie, które zaczyna się już późnym wieczorem, coraz to bardziej schładza wodę przy powierzchni i na płyciznach. Znikają stamtąd małe rybki, które są podstawowym pokarmem sandaczy i szczupaków. Mija trochę czasu, nim drapieżniki na nowo je odnajdą. Na ten właśnie okres przypada początek dobrych wędkarskich łowów.

Pierwsze zaczynają brać małe drapieżniki. Dotyczy to i sandaczy, i szczupaków. Owszem, można wtedy złowić całkiem spore okazy, ale przeważają sztuki kilogramowe, czasami nieznacznie większe.

Małe rybki znikają, ale nie odpływają zbyt daleko od miejsc, w których przebywały przez całe lato. W pobliżu są więc także drapieżniki. To jest dla mnie pewne. Ale czy je złowię? To zależy, gdzie i w jakich godzinach będę łowić.

Moimi łowiskami są głębokie doły ze spokojnym uciągiem wody, które od brzegu oddziela szeroki na kilka metrów, twardy blat. Najlepsze są takie doły, w których leżą powalone drzewa lub głazy. Jeżeli łowię za dnia, zapuszczam przynętę w najgłębsze miejsca. Kiedy woda jest prześwietlona słonecznymi promieniami, szczupaki i sandacze siedzą w cieniu i tam żerują. Wieczorem, ale także w dni bardzo pochmurne lub dżdżyste, wychodzą na płycizny, bo na blatach są małe rybki. Jeżeli więc w jasny dzień zobaczymy na płyciznach drobnicę, to nie powinniśmy liczyć na to, że niebawem zaczną tam żerować sandacze i szczupaki. Co najwyżej pojawią się okonie. Te drapieżniki, na których nam zależy, są blisko, ale siedzą w głębokich dołach lub brzegowych jamach.

To jednak dotyczy tylko niewielkich sandaczy i okoni. Duże sztuki, ważące powyżej trzech kilogramów, w sierpniu i wrześniu stoją w głównym nurcie. Chronią się tam za pniami zatopionych drzew, za kamieniami, za piaszczystymi lub gliniastymi przykosami utworzonymi przez bystry nurt Bugu. Dopiero w listopadzie pokażą się w głębokich jamach, gdzie nurt jest spokojny.

Takie doły obławiam już od wielu lat. Nurt rzeki tworzy ich bardzo wiele. Jedne są płytsze, drugie głębsze, czasami dochodzą do siedmiu metrów. Ale nie wszystkie obiecują jednakowe wyniki. Większość dużych ryb złowiłem w tych dołach, do których woda nie naniosła gałęzi, opadłych na powierzchnię liści, wypłukanych z brzegu traw lub zwykłych śmieci.

Na wyszukanie takich dołów poświęcam prawie cały wrzesień. Wtedy ryby łowię tylko przy okazji. Głównie jest to przygotowanie do prawdziwego polowania w niedalekiej przyszłości. Nawet bowiem gdy przez całe lato poziom Bugu jest stały, to i tak jego bystry prąd ciągle zmienia dno. Więc dużo chodzę i obmacuję je ciężkimi dżigami. Później w dniach przeznaczonych na wędkowanie niemal cały czas poświęcam jednemu, najwyżej dwóm miejscówkom rozpoznanym jeszcze we wrześniu.

Pod koniec października, a już bankowo w listopadzie i grudniu drapieżniki żerują bardzo regularnie. We wrześniu brały rano, w południe i wieczorem. Cały dzień. W listopadzie zaczynają brać dopiero od czternastej – piętnastej. Rano też można złowić duże ryby, ale biorą krótko i nie każdego dnia. Prawdziwy wędkarski koncert zaczyna się wieczorem i trwa niemal przez całą noc. Tam, gdzie Bug jest granicą państwa, po zmierzchu łowić nie można. Dlatego wykorzystuję każdą chwilę przed zachodem słońca. Właśnie w listopadzie objawiają się pozytywne skutki wrześniowych spacerów. Wiem już, gdzie są doły i jak duże mogą być w nich ryby. Potrzeba tylko trochę wolnego po pracy czasu.

Już od wielu lat z niecierpliwością czekam na późnojesienne i zimowe spiningowanie. Wtedy bowiem zdarzają się przypadki niebywałe. Trudno w nie uwierzyć, a jeszcze trudniej je zrozumieć. Bo czym sobie, a zwłaszcza innym, wytłumaczyć, że z jednego dołu w trzech kolejnych rzutach wyłowiłem szczupaka, sandacza i suma? Przy czym po każdym rzucie przynęta wędrowała dokładnie tym samym torem, a wszystkie złowione ryby, nawet sum, były zapięte za pysk! Sumy łowię jednak rzadko.

Teraz jest pora szczupaków. Sandaczom dopiero pierwszy śnieg otwiera pyski. Dlaczego? Nie wiem. Opady śniegu nie zawsze są związane z oziębieniem, czasami jest wręcz odwrotnie. Ale dla sandaczy śnieg jest jakby sygnałem do intensywnego żerowania. Jeszcze niedawno przewagę miały szczupaki, zarówno pod względem ilości brań, jak i swoich rozmiarów. Sandacze były rzadkością, natomiast teraz są górą. Tyle, że prawie codziennie trochę inaczej biorą. Raz kopią w przynętę, że aż kij wyrywa, drugim razem delikatnie przynętę smakują i oznaką brania jest tylko delikatne drgnięcie szczytówki. Bywa i tak, że duszą gumy do dna, a wtedy każdy wyciągnięty sandacz jest zapięty pod pyskiem, czyli – jak to się u nas mówi – za krawat.

Gdy nadchodzi nowa pora roku, zmieniam sposób łowienia, bo to, co było skuteczne we wrześniu, zupełnie nie działa w listopadzie. Po pierwsze, woblery okazują się mało skuteczne. Odkładam je więc do następnego sezonu i przechodzę na przynęty miękkie. Łowię wyłącznie gumami Relaxa. Dobre tworzywo, najlepsza kolorystyka, wszystkie potrzebne wielkości – czegoż więcej potrzeba?

Na początku jesieni łowię główkami ważącymi od 12 do 18 gramów i zakładam na nie 9-centymetrowe kopyta. Stosuję technikę opukiwania dna. Dwunastkami łowię w wodzie półtorametrowej, cięższymi w kilkumetrowych dołach. Bywa, i to dosyć często, że stosuję główki 30- gramowe. Dzieje się tak wtedy, kiedy głębokość dołu przekracza cztery metry, a nad nimi jest dosyć szybki nurt, który napiera na linkę i wyciąga przynętę.

Równie ciężkimi dżigami łowię później, w listopadzie i październiku, ale wtedy zakładam na nie większe kopyta. Przeważnie 12-centymetrowe, czasem jeszcze większe. W miejscach prądowych dużymi gumami spininguje się niezbyt dobrze, ale bywa, że na mniejsze ryby brać nie chcą. Używam również dużych twisterów, ale tylko wtedy, gdy łowię pod brzegiem białoruskim. W wodzie stawiają o wiele mniejszy opór niż rippery, można też nimi dalej rzucić, bo w powietrzu lepiej się układają. Najważniejsze jest jednak to, że woda je wolno przesuwa i przynęta stosunkowo długo przepływa przez miejsce, które chcę obłowić.

Wiele dobrych miejsc jest pod tamtym brzegiem. Nie to, że są lepsze od tych, które mam pod nogami, lecz są jakby bardziej naturalne i wygodniej się je obławia. Drapieżniki bowiem chętniej atakują przynęty, które wychodzą z głębokiego na płytkie, a tak właśnie jest, kiedy z naszego, wypukłego brzegu, rzucam pod tamten, wklęsły. Trzeba się wtedy ustawić tak, żeby prąd Bugu jak najmniej znosił przynętę. Tu znowu przydaje się wrześniowe spiningowanie. Wtedy bowiem w Bugu na ogół jest niżówka, a zapamiętana z tamtego czasu przykosa niewiele zmieniła swoje położenie.

A zatem w jednym pudełku dżigi od 12 do 35 gramów, w drugim rippery 9, 12, 15 cm i kilka twisterów o długości 8 – 9 cm. Taki zapas przynęt jest potrzebny, bo choć dołki i przykosy znam dobrze, to zaczepów uniknąć nie sposób. Łowię tylko plecionkami 0,18 lub 0,20 i to nie ze względu na zaczepy, ale dlatego, że stawiają wodzie o wiele mniejszy opór niż żyłki nawet o mniejszej wytrzymałości.

Używam dwóch kijów. Oba mają długość 2,9 m, ale bardzo różną sztywność. Bardziej sztywnym kijem łowię we wrześniu i październiku, bo wtedy opukuję dno. W listopadzie i grudniu ten sposób prowadzenia przynęty jest jednak zupełnie nieprzydatny. Woda jest bardzo zimna, drapieżniki podnoszą się o wiele wolniej do ataku i potrzeba im więcej czasu do zassania przynęty. Kiedyś też łowiłem je sztywnym kijem. Spostrzegłem jednak, że bardzo krótko trzymają w pysku przynętę i brakuje mi czasu na zacięcie. Trwało trochę zanim doszedłem, że o tej porze roku trzeba łowić kijem z miękką szczytówką. Inaczej też prowadzę nim przynęty. Owszem, czasami je podrywam, żeby puknęły o dno, ale częściej je po nim wlokę. A wleczenie w tempie odpowiednim do danej miejscówki to też jakby opukiwanie dna. Jest ono bowiem wszędzie nierówne i dżig, po wciągnięciu go na szczyt nierówności, musi opaść w dołek. Właśnie w czasie tych krótkich przerw, kiedy dżig traci kontakt z dnem, mam najwięcej brań. Jest ich naprawdę dużo.

Adam Maryniuk
Biała Podlaska

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments