Gdy woda się wychłodzi, inaczej i gdzie indziej zaczynają żerować wiślane drapieżniki. Następuje to zazwyczaj na przełomie września i października. Wtedy z brzegu nie widać już żerujących boleni, nocami nie słychać, jak uderzają sumy, coraz trudniej też o sandacza, nawet przy bankowych opaskach. Drapieżniki odchodzą na środek rzeki. Podążają tam za stadami uklejek.

W miejscu, gdzie łowię jesienią, koryto Wisły jest charakterystycznie ukształtowane. Główny nurt płynie głęboką rynną wzdłuż jednego brzegu, a przy drugim dno się stopniowo podnosi. Kiedy woda robi się zimna, uklejki odchodzą z płycizny. Główny nurt jest dla nich za silny, więc zatrzymują się pośrodku rzeki w miejscach o równym, piaszczystym dnie i niezbyt szybkim uciągu. Za uklejkami ciągną tam drapieżniki. W pierwszej kolejności bolenie. I właśnie dzięki nim najłatwiej jest takie łowisko namierzyć.
Jesienne bolenie żerują w pół wody, a bardzo często przy samym dnie. Dlatego w tym czasie najlepsza jest na nie taka przynęta, która porusza się niemrawo, niby ospała uklejka. Dobrze sprawdzają się wahadłówki. Są na tyle ciężkie, że daje się je daleko zarzucić i poprowadzić wolno przy dnie. Można je tak dobrać, żeby miały niezbyt mocną akcję, i tak podrasować, żeby nie były zbyt błyszczące. Kolor jest ważny, ale akcja jeszcze ważniejsza. Widziałem dużo boleni złowionych jesienią na metalowe pręty lub płaskie kawałki ołowiu, ale mało takich, które wzięły na blachy wpadające w obroty lub mocno rzucające kotwiczką na boki.

Mając więc sprawdzoną przynętę, właśnie boleniową, szukam rybich zimowisk. Boleń jest bowiem rybą wskaźnikową. Szczególnie ten boleń, choćby to była tylko jedna sztuka, który został złowiony za dnia. Dlatego że tam, gdzie stoi jeden boleń, w pobliżu jest ich całe stado. Dalej to już tylko kwestia dodawania. Jeżeli jest boleń, to widać są tam uklejki, a jak są uklejki, to są również sandacze i szczupaki. Mówiąc o uklejkach mam na myśli również małe płotki i klenie.
W dzień szukam boleni, ale prawdziwe łowy zaczynam dopiero o zmierzchu. Najpierw zmieniam linkę. W dzień łowiłem żyłką 0,22 mm, wieczorem zakładam plecionkę 0,19. Dzięki niej lepiej wyczuwam brania, ale też pewniej zacinam. W nocy łowię dlatego, że wtedy ryby lepiej żerują, a ponadto można łowić jednocześnie kilka ich gatunków. Odzywają się sandacze, biorą bolenie, od czasu do czasu trafia się również sum. Zazwyczaj więcej łowię boleni, dwa razy tyle co innych ryb, ale wszystkie drapieżniki biorą w tych samych miejscach i na te same przynęty. Później, kiedy je patroszę, każda ma w żołądku uklejki. I aż się wierzyć nie chce, że tak znakomite łowisko trafia się nad płaskim piaszczystym dnem bez żadnych zaczepów, przy głębokości około półtora metra.

Brania są od zmierzchu do godziny 21, czasem 22. Najwięcej ryb łowię w jasne księżycowe noce. Przynęty zarzucam jak najdalej w poprzek rzeki i ściągam je jednostajnym tempem. W jednym rzucie wolniej, w innym szybciej, choć raczej też powoli. Jednak nie na tyle, by haczyły o dno.
Brania są tylko na pierwszych kilkunastu metrach prowadzenia przynęty. Gdy więc ona ten dystans minie, ściągam ją do siebie szybko, by nie marnować czasu. Jest przy tym obojętne, na którym brzegu stoję (przy jednym jest rynna, przy drugim płycizna). Przypominam: brań nie ma ani na płyciźnie, ani w głównym nurcie.
Nocami, oprócz ciężkich boleniowych wahadłówek, stosuję też długie na 8 – 9 cm jasne gumy na 15-gramowych główkach. Prowadzę je inaczej niż blachy, pukam nimi o dno. Na gumy brań mam więcej niż na błystki, ale ryb zacinam o wiele mniej. A w ogóle to na gumy najczęściej biorą sandacze. Na środku rzeki mam też inne bardzo ciekawe łowiska. Znajdują się one u ujść rzek, strumieni, a nawet rowów. Stając na jednym z cypli, wypuszczam z nurtem pływającego woblera. Zwykle jest to mój ulubiony 8-centymetrowy flagowiec (biało-czerwony), o mocnej akcji. Podciągam go pod prąd, zatrzymuję, znów wypuszczam z nurtem i ponownie podciągam. Tym sposobem złowiłem już w takich miejscach niejeden komplet nocnych drapieżników.
Gdy uda mi się namierzyć dobre jesienne łowisko, to korzystam z niego aż do mrozów. Co ciekawe, ciepłolubne sumy polują razem z sandaczami i boleniami nieraz aż do pierwszych śniegów. Jeżeli wiosenna lub letnia powódź go nie zniszczy, to prawie na pewno będę tam mógł łowić również następnej jesieni.
Paweł Grzesiak, Busko-Zdrój