wtorek, 23 kwietnia, 2024
Strona głównaSpławikNA POCHYŁE DRZEWO

NA POCHYŁE DRZEWO

Duże ryby w Bugu trzymają się głównego nurtu. Żeby je złowić, w tym silnym prądzie trzeba stosować ciężarki nawet 200-g. I tu się zaczyna problem ze złowieniem karpi, które są przedmiotem mojego zainteresowania. Przynęt, na takich ciężkich zestawach, nie chcą brać.

Rozwiązanie tego problemu podsunęła mi sama natura. W korycie Bugu leży mnóstwo zwalonych do wody drzew, których nikt nie wyciąga. Niektóre z nich są ogromne i konarami sięgają daleko w rzekę. Często wchodziłem na nie, żeby z nich spiningować. Wtedy właśnie wpadła mi do głowy myśl, by na końcu zwalonego drzewa urządzić wędkarskie stanowisko.

Spróbowałem takiego łowienia i okazało się niemal doskonałe, bo poza ryzykiem przy wchodzeniu zupełnie odbiegało od zasiadki z brzegu. Teraz mogę używać lżejszych zestawów, tak znacznie różniących się wagą od tych, które musiałbym wrzucać w to łowisko z brzegu. Ryby od razu zaczęły lepiej brać, a przede wszystkim trafiają się większe sztuki.

Dla karpi nie ma większego znaczenia, na jakim dnie daję im zanętę. Nie jest więc ważne, czy drzewo zwaliło się w pobliżu miękkiego dna czy twardego. Gdy solidnie zanęcę, to ryba przyjdzie wszędzie. Karp to ryba, która lubi pojeść, więc nie można żałować zanęty. W czasie jednej zasiadki do wody wrzucam 6 – 7 kg kukurydzy gotowanej z owocowym zapachem Marcela van den Eynde i 3 kg sypkiej mieszanki na karpiowate Trapera.

Przed samym wędkowaniem nęcę bardzo skromnie. Tylko kilka razy strzelam z procy gotowaną kukurydzą, żeby karpie rozruszać. Celuję pod prąd rzeki, wtedy woda osadza ziarna w tym samym miejscu, w którym znajdzie się zestaw. Za to obficie nęcę po skończonym łowieniu. Mieszam gotowaną kukurydzę z sypką zanętą i dociążam żwirem, żeby kule nie popłynęły z nurtem rzeki.

Łowię na feedera, ale w zestawie używam 60-gramowego ciężarka, który dużo lepiej trzyma się dna niż napełniony zanętą koszyczek. Ma to jeszcze jedną zaletę, mianowicie nie płoszę ryb częstym zarzucaniem. Do mocowania ciężarka używam krętlika z agrafką, która ułatwia szybką jego wymianę. Na kołowrotek nawijam plecionkę o średnicy 0,22 mm. Z plecionki również, tyle że cieńszej (0,15 mm), robię przypon długi na 40 cm. Mając taki zestaw nie boję się spotkań nawet z rekordowymi karpiami. Na haczyk zakładam po trzy ziarna gotowanej kukurydzy albo słodkiego grochu, bo interesują mnie tylko duże ryby. Duże bużańskie karpie są bardzo chimeryczne. W jednym roku łowię kilkanaście okazałych sztuk, a w następnym tylko trzy. Nie potrafię powiedzieć od czego to zależy.

Ze stanowiska na drzewie oprócz karpi łowię także leszcze. Żeby je nęcić, wymyśliłem sposób, który sprawdza się rewelacyjnie. Do metalowej siatki wkładam rozrobioną zanętę i na sznurku opuszczam na dno łowiska. Prąd wody powoli i systematycznie rozmywa zanętę, która cały czas wabi ryby. Po kilku dniach nęcenia tworzy się ścieżka, po której ryby jak po sznurku płyną w moją stronę. Leszcze łowię na ten sam zestaw co karpie, na haczyk również zakładam gotowaną kukurydzę, bo biorą na nią wyłącznie duże sztuki. Leszcze, podobnie zresztą jak karpie, najlepiej biorą w sierpniu i wrześniu, a ciepłą jesienią oba te gatunki dobrze żerują do połowy października.

Czasami leszcze nie biorą. Jest to sygnał, że przy smudze zanęty kręcą się drapieżniki. Najczęściej łowię je na żywca. Kiedy poluję na sandacze, stosuję zestaw z przelotowym ciężarkiem i rybkę zarzucam na grunt. Z kolei na szczupaki lepszy jest zestaw spławikowy z żywcem postawionym pół metra nad dnem.

Długie siedzenie na drzewie, zwłaszcza kiedy ryby nie biorą, jest niestety nużące. Za przerywnik służy mi spiningowanie. W Bugu złowiłem wiele pięknych drapieżników, ale największą niespodziankę sprawiły mi tołpygi. Na ciężką blachę złowiłem kilka sztuk ważących ponad 30 kilogramów.

Wiąże się z tym ciekawa historia. Po białoruskiej stronie zobaczyłem spławiającego się dużego szczupaka, na oko miał ponad dziesięć kilo. Lepszej zachęty nie było mi trzeba. Kilka dni później dużą wahadłówką, którą mogłem sięgnąć drugiego brzegu, rzucałem uparcie w to samo miejsce. Dopiero po kilku godzinach miałem branie.

Po zacięciu zaczęło się piekło. Od razu wiedziałem, że to nie szczupak. Kołowrotek wył, a ryba uciekała z nurtem rzeki. Kiedy zaczęła mi się kończyć linka, dokręciłem hamulec. Kij wygiął się w pałąk, aż dziw, że to wszystko wytrzymał, ale w końcu udało mi się rybę zatrzymać. Ściągnąłem ją kilkadziesiąt metrów, tu jednak odzyskała siły i ponownie zaczęła walczyć. Przez dobrą godzinę nie wiedziałem, z jaką rybą mam do czynienia, bo sposobem walki nie przypominała mi żadnej z ryb bużańskich. W tym czasie podszedł do mnie kolega, który nie wiedział, że ciągnę coś dużego i powiedział, że za zakrętem spławia się jakaś duża ryba. Rozpoznałem ją dopiero wtedy, kiedy podholowałem ją do brzegu i zobaczyłem płetwę grzbietową. To była tołpyga.

Tydzień później znowu pojechałem po mojego szczupaka. Po kilku godzinach sytuacja się powtórzyła. Na kiju miałem kolejną tołpygę. W następnym tygodniu wyciągnąłem trzecią, równie okazałą jak poprzednie. Wzięła podobnie jak wcześniejsze, dopiero po kilkugodzinnym rzucaniu w jedno miejsce, jakby zwabił ją plusk wpadającej do wody przynęty. Wszystkie tołpygi były zacięte za głowę w okolicach pyska, z czym się nie kryłem przed innymi wędkarzami. Zabrałem je do domu, bo w rzece więcej z nich szkody niż pożytku.

Do dużych ryb trzeba mieć szczęście. Tak było z moim ostatnim dużym sandaczem, który ważył 5,12 kg. Dostałem go w trzecim rzucie pod zwalone do wody drzewo. A później, choć uparcie spiningowałem do końca dnia i przez cały następny, nic nie złowiłem.

Ważną zaletą wędkowania z przewróconego drzewa kilkanaście metrów od brzegu jest to, że nikt mi nie przeszkadza, nawet kiedy przedziera się przez nadbrzeżne krzaki. Miejscowi wędkarze już się przyzwyczaili, że łowię siedząc na drzewie, ale dla przyjezdnych stanowię nie lada sensację. Nieraz słyszałem jak mówili do siebie: “Chodź, zobacz jak facet łowi z drzewa”. Z jednego drzewa łowię tak długo, zanim wysoka woda i płynąca rzeką kra go nie zabierze. Czasem tylko przez rok, nieraz dwa lata albo jeszcze dłużej. W tym czasie wybieram następne, mocno pochylone i czekam, aż się zwali do wody.

Zbigniew Niewęgłowski
Biała Podlaska

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments