Kiedy w rzece jest normalny poziom wody, najchętniej łowię wirówkami ze skrzydełkami typu long. Staram się prowadzić je najwolniej, żeby zawsze były przy samym dnie. Rzucam w dół rzeki pod drugi brzeg. Przytapiam błystkę na napiętej żyłce. Później nurt ją zabiera i prowadzi w poprzek rzeki. Tak poruszającą się przynętę ryba widzi dosyć długo, jest więc bardzo prawdopodobne, że nawet gdy słabo żeruje, to instynktownie uderzy.
Ciężar obrotówki muszę dobierać do miejsca, w którym łowię. Zbyt lekka pracuje wysoko nad dnem. Zbyt ciężka szoruje po dnie, jej skrzydełko się nie obraca, a na dodatek przynęta utyka w zaczepach. Dlatego w pudełku mam zawsze sporo różnych obrotówek. Od obciążonych standardowo, na wzór francuskich oryginałów, aż do mocno przeciążonych, przeznaczonych do łowienia troci w miejscach głębokich i tam, gdzie jest szybki nurt. Kolory skrzydełek to dla mnie sprawa drugorzędna. Uważam tylko, żeby w dni słoneczne i w czystej wodzie używać błystek matowych i o barwach stonowanych. Jaskrawe i błyszczące zakładam w dni pochmurne, a także wcześnie rano i późnym wieczorem.
Gdy zaczynam łowić, najpierw oceniam, obserwując powierzchnię wody, jak jest ukształtowane dno i w którym miejscu mogę się spodziewać ryby. Dobieram taką obrotówkę, która będzie tu, po przytrzymaniu, pracować w nurcie tuż nad dnem. To nic, że nad innymi fragmentami dna będzie szła za płytko lub za głęboko. W pewnych granicach skoryguję to podniesieniem lub opuszczeniem wędki. Najważniejsze jest, żeby się dobrze zaprezentowała w miejscu, gdzie prawdopodobnie stoi troć. Przeważnie są to zwolnienia i wsteczne prądy za zwężeniami i przeszkodami, dołki wymyte za garbami dna i kamieniami lub jamy wymyte pod korzeniami drzew. Nie lekceważę także pozornie mało atrakcyjnych miejsc na środku koryta. Na prostych, równych odcinkach przeczesuję wirówką całą połać dna. Troć bowiem może sobie znaleźć kryjówkę nawet koło nieznacznej jego nierówności.
Nad wodą cenię sobie spokój. Na ryby wybieram się zawsze wcześnie rano, żebym jako pierwszy mógł obłowić kilka najciekawszych miejsc. Dużo troci łowię także wieczorami. Wielu wędkarzy, znużonych całodziennym rzucaniem, rezygnuje z łowienia na długo przed zmrokiem. Nad wodą robi się wtedy spokój i cisza. To sprzyja braniom.
Nie każdą troć, która uderzy, udaje się złowić. Nieraz ryby atakują błystkę zamkniętym pyskiem. Na wędce czuję uderzenie, a zacięcie jest puste. Wtedy rzucam jeszcze dwa lub trzy razy i na kilka minut przerywam łowienie. Przez ten czas zmieniam przynętę, a spłoszona troć ma okazję się uspokoić i ustawić na powrót w swoim miejscu. Potem często bierze w pierwszym rzucie.
Zimą, kiedy woda jest wychłodzona, bardzo trudno złowić rybę, która się wcześniej spławiła. Im cieplejsza woda, tym częściej się to udaje. Zanim jednak się do takiej troci dobiorę, odczekuję kilka minut, by miała czas znów się przykleić do dna. Jeżeli pierwsze rzuty są bezskuteczne, to opuszczam to miejsce i wracam nie wcześniej niż po trzydziestu minutach.
Artur Banaś
Kołobrzeg