środa, 8 maja, 2024

CYKADY SZUSZKIEWICZA

Bardzo mnie kiedyś poruszyły wywody pewnego spiningisty, który najwyraźniej uważał, że jest wszechwiedzący. Tonem nieznoszącym sprzeciwu pouczał wszystkich, jak się ryby zachowują, kiedy najlepiej biorą, które przynęty są najlepsze itp. Ozdabiał tę mowę przechwałkami, ile to on ryb łowi i jakie miejsca zajmuje na zawodach.

Nie wytrzymałem. Powiedziałem: – Pójdę do banku i pożyczę dwadzieścia tysięcy złotych. Położę je na stole i ty położysz tyle samo. Później pójdziemy razem na ryby, a całą pulę weźmie ten, kto więcej złowi.
Jakoś nie miał na to ochoty.

Wszystkie teorie o łowieniu schodzą na bok, kiedy się wędkuje w warunkach wymuszonych lub wybranych. Na zawodach każdy marzy tylko o tym, żeby wydłubać jakąś rybkę i nie złapać zera. W łowisku rybnym i w dodatku rzadko przez wędkarzy odwiedzanym sporo nałowi nawet ten, co całymi dniami siedzi w domu i czeka na wieść, że gdzieś biorą. Bo tak właśnie jest z rybami. Dla wielu wędkarzy mają pyski długo pozamykane, ale przychodzi taki moment, że zaczynają intensywnie żerować. I wtedy biorą na wszystko, co się do wody wrzuci. Taki rybi amok nigdy nie jest powszechny. Zdarza się na tym lub innym odcinku rzeki, raz w jakiejś gliniance, kiedy indziej w jeziorze. Wtedy na dobrego wędkarza wychodzi ten, co ma dobre uszy i usłyszał, nad jaką wodę warto się wybrać. Może mówię nieprawdę?

Sławomira Szuszkiewicza poznałem nad brzegami Nysy Łużyckiej pewnego niedzielnego poranka, po nocy spędzonej z gruntówką. Ryby brały kiepsko i była chwila do pogadania. Z rybami Szuszkiewicz ma do czynienia od dziecka. Urodził się i długie lata mieszkał nad Czerwoną Wodą, rzeczką pełną pstrągów. Od nich zaczął swoją wędkarską przygodę. Jako dzieciak łowił je na robaki, czasami ze starszymi na żywca, ale w wieku kilkunastu lat urzekł go spining. W tamtych czasach trzeba było mieć wiele szczęścia, żeby w małym miasteczku kupić jakikolwiek wędkarski sprzęt.

Ale jakoś skompletował szklany kij, kołowrotek i dwudziestkępiątkę, jak na tamte czasy żyłkę bardzo cienką. Do dzisiaj pamięta wyklepaną samemu wahadłówkę. Zanim zeżarł mu ją szczupak, złowił na nią wiele pstrągów. Kiedy jednak wspomina teraz tamte lata, myśli głównie nie o tym, ile ryb złowił, lecz jak się one zachowywały, gdzie i kiedy najlepiej brały, jakich przy tym używał przynęt i sposobów, z której strony świeciło słońce itd. itp. Dzisiaj – jak mówi – nawet połowę czasu spędzonego nad wodą poświęca na eksperymenty. Od kiedy sam zaczął robić przynęty, przekonał się, że nawet bardzo subtelne różnice w budowie mogą decydować o ich skuteczności. Najlepiej jednak będzie, jeżeli on sam o tym nam opowie.

Akurat pstrągów zaczęło wtedy ubywać. Od pewnego czasu były wśród wędkarzy w modzie, a zarybienia za tym nie nadążały. Ale choć pstrągów było mało, dzięki cykadom łowiłem ładne sztuki, czasem nawet medalowe. Wtedy mieszkałem gdzie indziej, z dala od pstrągowych wód, a praca nie pozwalała mi na dalekie pstrągowe wyprawy. Dzięki temu odkryłem urok okoni, a cykady były na nie wręcz idealne. Przy okoniach na cykady łowiłem też szczupaki. I tak krok po kroku zdobywałem coraz więcej wiedzy o tych przynętach.

Cykady są bardzo czepliwe i przez to wiele razy wracałem do domu mokry. Strzegłem ich bowiem jak źrenicy oka i nieraz wchodziłem za nimi do wody, kiedy ugrzęzły w zaczepach. Nic dziwnego, że po kilku takich kąpielach zacząłem robić własne. Ale prawdę powiedziawszy, skłoniła mnie do tego również inna przyczyna. Cykady oryginalne, amerykańskie, miały istotną wadę.

Cykada pozwala osiągać doskonałe wyniki, gdy się łowi metodą dżigowania, czyli podnosi przynętę i opuszcza. Dżigować można w toni i przy dnie. W toni żyłka jest cały czas napięta i się nie plącze wokół kotwiczki, natomiast gdy się cykadę kładzie na dno, zaplątuje się dość często. To bardzo irytujące, czasem tak bardzo, że się odechciewa łowić. Temu problemowi poświęciłem bardzo dużo czasu i pracy, w końcu jednak zrobiłem takie cykady, którymi można dżigować niemal bez obaw. Owszem, czasem też się żyłka zaplącze, ale bardzo rzadko.

Decyduje o tym wielkość ciężarka, grubość i powierzchnia płetwy oraz umiejscowienie kotwiczek. Długo trwało, nim do tego doszedłem, ale teraz mam z tego powodu ogromną satysfakcję. Kupowałem dla porównania różne cykady i invadery, oryginalne i takie, które są robione w kraju. We wszystkich żyłka się plącze. Dziwi mnie tylko, jak tamci konstruktorzy pracują. Muszą przecież o tym wiedzieć. I co, nie poprawiają?

Zanim się wgrzebałem w problem cykad, nawet nie podejrzewałem, że ich konstrukcja, kolor, wielkość kotwiczek ma tak duży wpływ na ilość łowionych ryb. Trudno zresztą było te przynęty o to podejrzewać. Toż to silnie wibrujący kawałek metalu. Wydawałoby się, że już to samo powinno wystarczyć do złowienia ryby. Żadna przecież inna przynęta nie robi pod wodą tyle hałasu. Nawet najmniejsza cykada (kilka z nich wchodzi na jedną zapałkę) daje takie wibracje, że można je wyczuć na szczytówce. Czego więc jeszcze szukać?
Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana.

Kolor
O wielu rzeczach decyduje przypadek. Mnie też się to przydarzyło. Łowiłem okonie w dużej gliniance. Jednego za drugim. Nie miałem pustego rzutu. Nazajutrz nie chciały brać nawet na te cykady, którymi poprzedniego dnia się zażerały. Próbowałem je łowić na woblery, później na wahadłówki i gumki. Na próżno. Sięgnąłem nawet po dawno nie używane obrotówki. Miałem ich kilka, ale szybko je straciłem na licznych zaczepach. Uwiązałem bodaj ostatnią, miała skrzydełko w kolorze brudnego, zmatowiałego srebra. I na nią okonie znów zaczęły brać. Kiedy zamieniałem ją na cykadę lub gumkę, brania ustawały.

Następnego dnia byłem nad stawem z zapasem cykad w kolorze brudnosrebrnym. Okonie brały na nie tak jak dzień wcześniej na obrotówkę. Na nią zresztą też brały. Na inne kolory nie reagowały. Więc kolor cykady ma znaczenie.

Znacznie później ponownie się o tym przekonałem podczas łowienia boleni. Byłem wtedy nad Odrą. Bolenie żerowały aż woda kipiała. Uparłem się, że któregoś z nich złowię na cykadę. Trudno przecież wyobrazić sobie lepszą na nie przynętę. Mała, o zwartej budowie, daje się daleko zarzucić… Musiałem jednak przeprowadzić wiele prób, zanim stwierdziłem, że bolenie chwytają tylko cykady o barwie matowej bieli.

A jakie kolory lubią inne ryby? Płoć czerwony, leszcz żółty, a na czarną cykadę można złowić każdą rybę niemal w każdych warunkach. Pstrągi lubią kolory ciepłe, od zgaszonej żółci do starego złota, ale kiedy na brzegu leży śnieg, atakują tylko cykady pomalowane mieszanką farby srebrnej i białej. A w ogóle pstrągi są bardzo wybredne, bo kiedy się je łowi np. w pełni lata w miejscach mocno zacienionych konarami drzew, to biją w cykady pomalowane na zielono. Kiedy nie mam pewności, jaki kolor cykad będzie najbardziej odpowiadał rybom w miejscu, gdzie akurat łowię, trzymam się zasady: złote kolory, kiedy świeci słońce, srebrne w dzień pochmurny.

Ale bywa też, że żadne reguły nie funkcjonują. Decyduje o tym wiele czynników: kolor wody, siła prądu, kierunek padania promieni słońca, zacienienie i jeszcze wiele innych. Wtedy cykada musiałaby być pokryta zlepkiem wielu barw, a to przecież niemożliwe. Dlatego na wszystkich cykadach maluję oko. Dla drapieżnika oko jest jak środek tarczy dla strzelca.

Akcja
Kiedy zaczynałem łowić bolenie, niewiele jeszcze wiedziałem o akcji cyka. Tyle tylko, że drgają mocniej lub słabiej zależnie od tego, przez który otworek w płetwie przeciągnie się żyłkę. Dlatego z początku robiłem nie dwa otworki, ale czasem nawet pięć. Nie wiedziałem jednak, że dla ryb ważna jest nie tylko siła drgań, ale także ich częstotliwość. I właśnie bolenie mi to pokazały. Zauważyłem bowiem, że atakują te cykady, które mają nie tylko odpowiedni kolor, ale również bardzo drobną akcję, ledwo na szczytówce wyczuwalną.
To był mój kolejny duży krok do przodu. O kolorach wiedziałem już sporo, teraz zacząłem łączyć je z akcją. Oczywiście nie jest tak, że jak się łowi na czerwoną cykadę, która ma średnią amplitudę drgań, to się złowi taką to a taką rybę. Ale co nieco wiedzieć należy. Na przykład szczupaki na ogół atakują takie cykady, które mocno biją. Bolenie, jak mówiłem, uderzają tylko w cykady o akcji ledwo wyczuwalnej. Osiemdziesiąt procent okoni złowiłem na cykady, które ledwo drgały.

Zasada działania i technika łowienia cykadą
Podczas przeciągania cykada wychyla się na boki: płetwa w jedną stronę, ciężarek w przeciwną. Jeżeli otwór w płetwie, w którym zamocowana jest żyłka, znajduje się w środku wyważenia, to wychylenia będą równe. Kiedy żyłkę zamocujemy poniżej tego punktu, płetwa będzie się wychylać o wiele dalej niż ciężarek i wtedy bicia będą silne. I odwrotnie, umocowanie żyłki wyżej sprawi, że płetwa wychyli się mniej od ciężarka i bicia będą drobne. Podczas łowienia korzysta się z rozmaitych wariantów. Dlatego cykada ma w płetwie kilka otworów do mocowania żyłki.

Kiedy zaczynałem łowić cykadami, sądziłem, że są one najskuteczniejsze wówczas, kiedy ich wibrację wyczuwam na kiju. Dopiero po dłuższej praktyce się przekonałem, że wcale tak nie jest i że najwięcej ryb łowię wtedy, kiedy cykada jest zawieszona za najwyższy otworek i wychylenia są tak małe, że nie tylko nie wyczuwam ich na kiju, ale nawet nie widzę, kiedy przeciągam przynętę pod nogami.
Cykadę z takimi właśnie wibracjami na pewno lubią trzy gatunki ryb: bolenie, okonie i pstrągi.

Sposób na bolenia
Bolenia łowi się w szczególny sposób. Przynęta powinna iść płytko i bardzo szybko. Owszem, bywało, że łowiłem bolenie, kiedy miałem cykadę przy dnie, niejeden też raz boleń uderzył w cykadę prowadzoną powoli. Były to jednak zdarzenia przypadkowe, bo drugiej ryby w tym samym miejscu i takim samym sposobem nie złowiłem. Łowienie zamierzone to właśnie przynęta prowadzona szybko i płytko, w zależności od miejsca w poprzek nurtu, pod prąd albo z prądem.

Do pstrągów podchodzę inaczej
Od dziecka wiele się na nie napatrzyłem. Widziałem jak atakują, skąd wypadają po zdobycz, jak reagują na ostre słońce i kiedy są najaktywniejsze. Właśnie od aktywności zależy, jakie zajmują stanowiska. Kiedy żerują słabo, siedzą w ukryciu. Można je złowić, ale też najłatwiej przepłoszyć, a właściwie przestraszyć. Kiedy są na haju, zajmują stanowiska, jak to się mówi, na środku rzeki. Mogą być za każdą przeszkodą i w każdej rynnie, która ma ciemne dno. Wtedy łowi się je łatwo i na każdą przynętę. Nie wybierają, pędzą za wszystkim. Takie sytuacje zdarzają się nieczęsto, dlatego gdy chcę łowić pstrągi, najpierw szukam ich stanowisk. Gdy już takie miejsce wytypuję, to szukam stanowiska dla siebie. Musi się ono znajdować w takim miejscu, żebym mógł rzucić przynętę pod przeciwny brzeg. Potem sprowadzam ją wachlarzem blisko pstrąga. Cykadę prowadzę w różnym tempie. Ciągle mam ją na napiętej żyłce, więc czasami nawet dżiguję w toni, o ile głębokość na to pozwala. Tak łowię, kiedy idę z prądem.

Słońce i ryby
Słońce, a w zasadzie kierunek, z którego świeci, ma bardzo duży wpływ na brania, zwłaszcza gdy rzeka płynie na północ. A tak przecież płynie większość naszych rzek. Rano wschodni brzeg jest zacieniony, po południu jasno na nim i ciepło. Ostanie lata spędziłem nad Nysą Łużycką, a jest ona dobrym przykładem, jak słońce wpływa na łowienie. Obojętnie, ze spławikiem czy na spining. Rano łowimy na zacienionym brzegu i ryby biorą. Im bliżej południa, brania są coraz słabsze. Gdy słońce wychodzi zza naszych drzew i oświetla wodę, brania ustają całkowicie. Ten stan trwa aż do bardzo późnego popołudnia, kiedy słońce zaczyna się chować za drzewami niemieckimi i rzeka znów jest w cieniu.

Kiedyś i ja zwijałem wędki, gdy słońce oświetlało wodę. Ale co tu robić, skoro do domu jest kilkanaście kilometrów? Spać na ziemi przez dziesięć godzin, bo ryby nie biorą? I czy to z nudów, z przypadku czy powodowany głodem łowienia odkryłem, że w wodzie prześwietlonej promieniami słońca ryby żerują tak samo, jak żerowały w wodzie zacienionej. Tylko trzeba je inaczej łowić. Kiedy więc słońce oświetla wodę, łowię idąc pod prąd, a stanowiska wybieram takie, żebym mógł z nich rzucić dokładnie w kierunku tarczy słonecznej.
Teoria mówi wyraźnie, że w takiej sytuacji ryba jest oślepiona i niezbyt dokładnie widzi. Dlatego drapieżniki zawsze atakują ze słońcem. Wygląda więc na to, że moja praktyka jest z tą teorią całkiem na bakier. Dla pewności popatrzyłem dokładnie, jak szczupaki atakują moje przynęty. A wygląda to tak.

Prowadzę przynętę wzdłuż brzegu. Woda jest przejrzysta, więc to, co się dzieje w rzece, widzę dosyć dokładnie. Dostrzegam cień szczupaka mknącego od środka rzeki. Atakuje ze słońcem. Ale pomyli się ten, kto by sądził, że od tej samej strony szczupak uderzy w przynętę. On ją mija, płynie mi pod nogi, robi błyskawiczny zwrot i atakuje mając swą zdobycz pod słońce. Rozumiem, chce dla pewności odciąć jej drogę ucieczki, ale przed chwilą był w lepszej sytuacji, bo wtedy jego potencjalna ofiara była oślepiona. Pytanie, o co szczupakowi chodzi, dla mnie zostaje na razie bez odpowiedzi.

Krótko o szczupakach, trochę więcej o okoniach
Szczupaki atakują cykady prowadzone powoli i ustawione tak, żeby miały duże bicie. Jeżeli łowię je przy dnie, to cykadę prowadzę metr wyżej. Ale szczupaki łowi się również w połowie wody i przy powierzchni. Trzeba patrzeć, gdzie pływają małe rybki i szukać szczupaków w pobliżu i na takich samych głębokościach.

Z okoniami jest podobnie, tyle że one lubią inną akcję cykad i w ogóle są bardziej wybredne. Najpierw więc dobieram rozmiar cykady do wielkości rybek, na które okonie polują (czasami nie widzę, żeby atakowały, ale jak są rybki, to w pobliżu muszą być także okonie). Później kolor. Odpowiednikiem płotki i uklejki jest cykada srebrna lub czasami biała, mająca na powierzchni trochę brokatu. Jeżeli widzę stada małych krasnopiórek, łowię cykadą złoto- lub żółtoczerwoną. Kiedy jednak łowię okonie przy dnie, to najczęściej sprawdza mi się brąz z żółtymi plamkami

Cykady prowadzę powoli, tak jakbym łowił szczupaki. Najwolniej, kiedy tuż obok są stada rybek. Jeżeli pływają przy powierzchni, to tak manewruję kijem, żeby cykada była jak najdłużej blisko nich. Kiedy okonie nie dają się w żaden sposób sprowokować, dżiguję cykadami w toni w bardzo szybkim tempie. To skuteczny sposób. Rzucam w jedno miejsce, ale prowadzę skokami na różnych głębokościach. Za każdym kolejnym rzutem coraz głębiej.

Podczas bardzo dobrego żerowania okonie biorą też przy dnie. I tam cykada sprawdza się bodaj najlepiej, bo można ją długo zostawiać w bezruchu, czasem nawet przez minutę. Nudno, ale się opłaca, bo po poderwaniu okoń siedzi jak nic.
Przy dnie świetnie się cykadą dżiguje, niemal cały czas na napiętej żyłce. Podciągam ją, żeby zadrżała, i pozwalam opadać. Gdy tylko żyłka zwiotczeje, znowu podciągam. Okoń lubi zaatakować, kiedy po kilku równych skokach cykada podskakuje trochę wyżej nad dno.

Reakcja okoni na zapachy
Na okonie nie ma silnych i nie ma przynęt, które zawsze są skuteczne. Najczęściej jest tak, że w jakiś sposób ujawniają swoją obecność, ale łowi się je tylko od czasu do czasu. A przecież wiadomo, że jak się złowi jednego okonia, to w pobliżu musi ich być co najmniej setka. Któregoś razu poszukując sposobu na te, które jeszcze w wodzie pozostały, zacząłem wodoodpornymi mazakami malować na cykadach różne plamki i wzorki. Podziałało. Dodałem wzorek, złowiłem okonia, czasami dwa lub trzy w kolejnych rzutach. Potem przerwa w braniach. Znowu dodawałem jakiś kolorowy akcencik i miałem kolejne branie. I tak bym te akcenciki do dzisiaj dodawał i myślał, że właśnie one mają jakiś wpływ na branie, gdybym w pewnym momencie nie skojarzył tych wzorków z zapachem pisaka. Wszystkie wodoodporne pisaki mają charakterystyczny ostry zapach acetonu lub jakiegoś innego rozpuszczalnika i to ten zapach prowokował do ataku. Teraz zawsze mam przy sobie wodoodporne pisaki, najbardziej śmierdzące, jakie można kupić.

Żyłka najlepsza
Próbowałem łowić cykadami uwiązanymi do plecionki, ale nic z tego nie wychodziło. Plecionka się do tego nie nadaje, to po prostu drut telegraficzny. Łowię więc wyłącznie żyłkami. I trzymam się zasady, że im większego okonia chcę złowić, cieńszej używam żyłki. Cykadę 2-gramową wiążę na dwunastce, 4- lub 5-gramową na czternastce. Ale kiedy w łowisku są duże okonie, to rzucam 5-gramowymi cykadami na dwunastce.

Kąty dla początkującego
Łowiąc w rzece zawiązujmy żyłkę w tym otworze, który jest najbliżej ciężarka. Wtedy cykada ustawi się pod kątem około 25 stopni. Gdy łowimy w wodzie stojącej, uwiązujmy żyłkę wyżej, żeby cykada przyjęła kąt około 45 stopni.

Długa była ta rozmowa z p. Szuszkiewiczem. Byliśmy zgodni, że nie wystarczy mieć dobrą przynętę, trzeba jej jeszcze właściwie używać. Wędkarz musi być obserwatorem. Powinien kojarzyć zjawiska i nawet jeżeli nie wszystko potrafi sobie wytłumaczyć, powinien zaakceptować to, co zauważył, dopasować do tego przynętę, sposób jej prowadzenia i tak niąmanewrować, żeby płynęła tam, gdzie drapieżnik atakuje. Zgodni też byliśmy, że spining to jedna z trudniejszych metod wędkowania przynajmniej z dwóch powodów. Raz, że ryb się nie przynęca, tylko ich szuka, a dwa, że spiningista musi na sztuczne przynęty łowić ryby, które dotąd miały do czynienia tylko z pokarmem naturalnym.

Ze Sławomirem Szuszkiewiczem
rozmawiał Wiesław Dębicki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments