Polski wędkarz powinien się cieszyć i być wdzięczny, że żyje w kraju, w którym wędkowanie jest zorganizowane od ponad stu lat. Strzegący tej tradycji działacze przypominają mu o tym przy okazji okrągłych i mniej okrągłych rocznic. Amerykanin Smith pozbawiony jest tej radości i towarzyszącej jej bądź co bądź dumy. I być może to dziwne, ale wcale z tego powodu nie cierpi. Smith od ponad dwustu lat uważa, że łowienie ryb to jego prywatna sprawa, zaś organizacja – jeśli jakaś istnieje – prowadzi żywot dyskretny i nie oczekuje, że Smith będzie sobie zaprzątał głowę kłusownictwem, źle działającą strażą rybacką, a nawet czystością wód. Smith chce łowić nieobciążony troskami, ponieważ wędkowanie jest jego pasją i przyjemnością. Smith chce łowić w komforcie nie depcząc po zostawionych na brzegu puszkach, butelkach i innych opakowaniach. Smith chce móc spędzić wolny czas w domku z prysznicem, lodówką, telewizorem, barem, gdzie może zjeść, wypić i pogadać z kolegami.
Takich rozpaskudzonych wędkarzy są w USA 44 miliony i dla wszystkich starcza wód, łodzi, sprzętu i tego, co my z obca nazywamy infrastrukturą. To, co Smith ma dzisiaj do dyspozycji, jest rezultatem szybkiego kojarzenia biznesowego.
Najwcześniej i najpomyślniej rozwijało się wędkarstwo w Kentucky. Dominowali w tym zegarmistrzowie, którzy zamiast ślęczeć nad mechanizmami reperowanych czasomierzy próbowali budować dla siebie doskonalszy sprzęt – kołowrotki. Inni rzemieślnicy sporządzali klejone wędziska, a jeszcze inni sztuczne przynęty. Opowieści o tych wynalazkach rozchodziły się szybko wśród przyjaciół, którzy też chcieli mieć taki nowy, lepszy sprzęt. Wówczas ekonomicznie myślący Smith zmieniał profil produkcji i tak powstawały manufaktury szybko zmieniające się w przemysłowe wytwórnie.
Model wędkarstwa prymitywnego, opartego o niezbyt wymyślny sprzęt własnego wyrobu, jeszcze dość powszechny w pierwszej połowie XIX wieku, szybko odchodził w zapomnienie. Wędkowanie stawało się rozrywką modną i nobilitującą w tym sensie, że uprawiali je przedstawiciele wyższych sfer: dyplomaci, politycy, biznesmeni. Na przełomie XIX i XX wieku stało się miejscem nieoficjalnych, ale ważnych spotkań VIP–ów, jak dzisiaj np. golf. Nieznany fotograf utrwalił na zdjęciu pochodzącym z 1907 roku dwóch dżentelmenów – wędkarzy, tak wynika z podpisu, trzymających w rękach wędki i zajętych rozmową być może nie o rybach.
Przedsiębiorczy Smith szybko zauważył, że idąca za rewolucją przemysłową urbanizacja oddalała wędkarza od wody, a postęp cywilizacyjny wywoływał potrzebę komfortu. Kluby, towarzystwa i związki, które w tym czasie powstawały, zaczęły organizować usługi wędkarskie. Urządzanie łowisk stało się dziedziną równie dochodową jak produkcja sprzętu. Według miarodajnych danych roczny obrót na rynku wędkarskim USA szacuje się na 116 000 000 000 $. A chociaż liczba osób stale związanych z wędką i wędkowaniem w USA jest większa niż cała ludność Polski, nigdy nie powstał tam Amerykański Związek Wędkarski.
Istnieją jednak dwie potężne organizacje ogólnoamerykańskie związane z wędkarstwem. Są to American Sportfishing Association (ASA) i International Game Fishing Association (IGFA). ASA zrzesza około 600 (tak, sześciuset!) członków. Są nimi producenci sprzętu, sieci handlowe, organizacje zajmujące się ochroną wód, kluby i towarzystwa wędkarskie oraz zajmujący się tą problematyką dziennikarze. Smith jest zbyt rozsądny, by wydawać pieniądze na administrowanie wędkarstwem. Dlatego ASA nie jest związkiem zarządzającym, tylko organizatorem rynku.
IGFA to organizacja czysto sportowa, zajmująca się rejestrowaniem rekordowych połowów.
złonkostwo jest płatne, bo i satysfakcja wielka. Każdy zgłoszony połów, odpowiadający surowemu regulaminowi (rekordzista musi nie tylko złowić rybę, ale sam ją wyholować i lądować w obecności świadków), jest publikowany w wydawanym przez tę organizację biuletynie. Raz do roku ustalane są i publikowane listy rekordzistów. Amerykański wędkarz także musi nabywać licencję, nie na cały kraj, tylko na wybrane łowiska. Jej koszt przeciętnie nie przekracza 50 $, ale jest wiele miejsc, gdzie licencja kosztuje połowę tej ceny.
I jeszcze jedno: w łowiskach są ryby. Tak musi być, bo, kto płaci – wymaga.
Jerzy Komar
Artykuł przy współpracy z: OfertyBiznesu.pl – Kupuj i sprzedawaj firmy, biznesy, przedsiębiorstwa, sklepy, aplikacje i firmy internetowe na portalu ofertybiznesu.pl