Sztywne wędzisko bez kołowrotka i słaby przypon z końskiego włosia – taki zestaw nie gwarantował sukcesu w spotkaniu z dużą rybą. Wprawdzie źródła pisane wspominają o wielkich okazach, wcale jednak z nich nie wynika, że te rekordowe sztuki były łowione na wędkę. Jak więc radzili sobie nasi poprzednicy posługujący się prymitywnym sprzętem?
Pewne wskazówki można znaleźć w pamiętnikach Juliana Ursyna Niemcewicza. Pod datą 6 sierpnia 1832 roku znajduje się tam taki zapis: P.[an] Herbert, brat gospodarza, proponował mi pójść z nim na ryby. Rozumiałem, że niedaleko i że z sieciami, ale przeciwnie, trzeba było iść dwie mile angielskie1, przeszedłszy znaleźć dwie wędki, lecz tak porządne, na sprężynach, w mosiądz oprawne, że przynajmniej po 1 ff2 kosztować musiały. […] Wędka tak była ciężka, żem ją Ludwikowi3 oddał, sam położyłem się zmordowany nie zważając, że na mokrem. Przez więcej godziny cały nasz połów składał się z trzech lub czterech maleńkich okonków…
Ten połów odbywał się w wiejskiej posiadłości człowieka zamożnego – lorda Carnaverona. Intrygujące “sprężyny” to, jak się wydaje, przelotki zrobione z kilku (dwóch lub trzech) zwojów drutu. Można też domniemywać, że budzącymi podziw Niemcewicza wędziskami były klejonki, wchodzące wówczas na wędkarski rynek, wykonane zapewne z hikory. Drewno to było wytrzymałe, lecz znacznie cięższe od bambusa, wówczas jeszcze niestosowanego powszechnie. Do łowienia niewielkich ryb taki sprzęt się nadawał, choć komfortu nie zapewniał. Nie wyjaśnia to jednak czym i jak łowiono większe i silniejsze ryby. Dla praktycznego Niemcewicza było to oczywiste: siecią.
Rok 1832 to wczesny okres przyśpieszonego rozwoju sprzętu wędkarskiego. Spróbujmy jednak cofnąć się w czasie. Choć źródła pisane nie zawierają informacji o łowieniu okazów, nieco światła rzuca na tę kwestię skąpa, ale interesująca ikonografia. W słynnym “Traktacie o wędkowaniu”, przypisywanym Damie Julianie, znajdują się dwie interesujące ilustracje. Pierwsza z nich (rys. 1), umieszczona na początku “Traktatu”, przedstawia wędkarza, który właśnie złowił rybę. Warto zwrócić uwagę na wędzisko. Jest to koniczny kij składający się z dwóch części. Dolnej, znacznie dłuższej, oraz krótszej i cieńszej szczytówki. Elastyczna – na rysunku ugięta – szczytówka jest elementem amortyzującym. Analiza tego rysunku wskazuje, że jego autor raczej był bystrym obserwatorem niż znawcą wędkarskiego rzemiosła. Proporcje między nienaturalnie dużym spławikiem a rybą są wadliwe. Natomiast dobrze oddane ugięcie szczytówki pozwala sądzić, że tak pracujące wędzisko było czymś typowym, skoro w pamięci rysownika się utrwaliło.
Taką samą konstrukcję prezentuje rysunek samego już tylko wędziska, umieszczony w tekście “Traktatu” (rys. 3). Zwraca uwagę zaznaczone zgrubienie na górnym końcu “dolnika”. Z opisu w “Traktacie” wynika, że jest to wzmocnienie, być może okucie, chroniące wydrążony w tej części dolnika otwór, w który wkładana była wymienna szczytówka. Warto odnotować, że autorka nie zajmuje się opisem wędkarskich zalet tak skonstruowanego wędziska, podkreśla natomiast, że po rozłożeniu nie zdradza ono swego przeznaczenia. Dlaczego i przed kim należałoby wędzisko ukrywać, pozostaje tajemnicą Damy Juliany. Być może dobry obyczaj nie pozwalał damie łowić ryby na wędkę.
Pominięte przez autorkę właściwości amortyzacyjne wychwycił rysownik. Oprócz ugięcia elastycznej szczytówki pokazał on na rysunku coś, czego nie ma w tekście. Sznur nie jest przymocowany do szczytówki za pomocą pojedynczej pętli – jak wprost z tekstu wynika – lecz do nieodnotowanego dotąd w literaturze wędkarskiej czegoś w rodzaju łańcuszka. Widać to wyraźnie na rysunku 1. Przedstawia on moment, kiedy wędkarz podrywa złowioną rybę nad powierzchnię wody. Ogniwa łańcuszka mają kształt zbliżony do elipsy. Oddzielenie sznura od szczytówki łańcuszkiem metalowym byłoby pozbawione sensu, utrudniałoby bowiem zarzucanie przynęty. Jeśli przyjąć, że ogniwa tego łańcuszka nie były sztywne to wydaje się prawdopodobne, że łańcuszek był elementem amortyzującym, a zrobiony został zapewne ze splotu końskiego włosia. “Traktat” dość szczegółowo opisuje sposób wykonania (a także barwienia) sznura z końskiego włosia, nie wspomina jednak o amortyzującym łańcuszku.
Kilkadziesiąt lat później, kiedy upowszechniły się klejonki i kołowrotki, dodatkową amortyzację zapewniała odpowiednia długość wędziska. Kije przeznaczone do połowu łososi mierzyły do 18 stóp, czyli około 5,5 metra. Takie wędzisko pozwalało wyholować trzyfuntowego łososia zestawem, w którym za przypon służył pojedynczy koński włos.
Jerzy Komar
1 To jest około 4 km
2 ff – funt sterling – wówczas o wartości nabywczej wielokrotnie wyższej od współczesnego funta brytyjskiego
3 Służącemu Niemcewicza