czwartek, 19 września, 2024
Strona głównaSpławikWIOSENNE CISZAKI

WIOSENNE CISZAKI

Wreszcie nadeszła upragniona i długo oczekiwana wiosna. Ileż to razy wracaliśmy wspomnieniami do przygód i sukcesów z poprzedniego sezonu! I oto on znowu nadszedł, przynosząc ze sobą nowe nadzieje i możliwości. Myślę, że wy też – tak jak ja i większość ludzi związanych wspólną pasją wędkowania, umiłowaniem przyrody i bliskim sercu przymusem zgłębienia jej tajników – przed rozpoczęciem wiosennych połowów dokonujecie korekt w swoich planach i założeniach. Bogatsi o zeszłoroczne przeżycia i zimowe przemyślenia na nowo rozstrzygamy, jak będziemy wiosną łowić, jakich miejsc szukać, czym i jak nęcić, jakich używać przynęt. Co do mnie, to spróbuję też inaczej spojrzeć na wiosenne wędrówki ryb, które od lat obserwuję na moich łowiskach.

O tym, że z wędkarskiego punktu widzenia Biebrza jest rzeką trudną, nie trzeba przekonywać nikogo, kto choć raz w jej wodach wędkował, obojętnie jakim sposobem. Po zimie, a szczególnie po wiosennym obfitym i długotrwałym wylewie, dno rzeki znacznie się zmienia. Powstają nowe dołki, górki, ciszaki i bystrza. Woda podmywa nabrzeżne skarpy, które walą się w nurt razem z darnią i krzewami, a nieraz z dorodnymi olchami lub wierzbami. Przenosi pnie i konary drzew zgryzionych przez bobry. Jedne zakręty wyrywa, tworząc głębokie i rozległe jamy, a inne, dotąd głębokie, wypłyca i zamula. Wylewy bywają ogromne. Przez 2 – 3 tygodnie całą doliną Biebrzy suną ciemne masy wody zagęszczone torfowym pyłem, trzciną, krzakami i suchą trawą. Później, gdy woda opadnie, większość z tego zostaje na łąkach lub w starorzeczach, ale sporo dekoruje też dno i brzegi rzeki.

Ileż to łaciny rozbrzmiewa, gdy po ustąpieniu dużej wody wędkarze wracają na swoje ulubione miejsca, żeby je “obmacać”. Owszem, można się zirytować, gdy po zimie i wiosennych roztopach w znanej zatoczce znajdujemy skarpę z darniną i resztkami rosnącej niegdyś na niej trzciny. Czy jednak taka nerwowa reakcja jest w pełni zasadna? Przecież nie łowimy w ogrodowym oczku. Takie sytuacje zdarzają się często, powinniśmy być na nie psychicznie przygotowani. I dziękować Bogu, że dano nam ich doświadczyć. Przecież, gdy woda wróci do normalnego poziomu, właśnie te miejsca będą najlepszymi łowiskami. Tutaj, za zwalonym drzewem lub za skarpą z resztkami trzcin, będziemy łowić wiosenne płocie. Do zagłębień, powstałych za podwodnymi przeszkodami, zaprosimy leszcze, rzucając im kule z przysmakami. Tu również będziemy drażnić klenia i jazia powierzchniowym woblerkiem Darka Mleczki, innym drapieżnikom podawać żywca…

Moim skromnym zdaniem te wiosenne zmiany rzeczywiście utrudniają nam wędkowanie, ale tym samym sprawiają, że nabiera ono sensu.

Wylewy w pradolinie Biebrzy od wieków wyznaczają rytm życia zarówno zwierząt, jak i ludzi. Choć wyglądają podobnie, bywają różne. Czasem są długie i leniwe, czasami trwają krócej, za to burzliwy jest ich przebieg. Gdy wylew jest w fazie kulminacyjnej, to każdy, kto stanie w Dolistowie na moście, czuje się mały, bezradny i ma ochotę czegoś się chwycić. Jak okiem sięgnąć wszystko jest pod wodą. Jedynymi punktami orientacyjnymi są drzewa. Biebrza, normalnie wijąca się po łąkach wśród trzcinowisk i labiryntu starorzeczy, podczas wylewu staje się nieczytelna.

Nawet ci, którzy bardzo dobrze ją znają, mają trudności ze wskazaniem koryta. Tutejsi wędkarze, ludzie mieszkający nad Biebrzą, uważają wylew za dobrodziejstwo natury. Z punktu widzenia wędkarzy sprawa jest jasna: duża woda sprzyja, jak tu mówimy, mieszaniu się ryby. Po prostu podczas wylewu ryby docierają tam, gdzie przez resztę roku woda nie ma dostępu. Wszelkie oczka, bajorka, torfowiska, odcięte czasowo starorzecza mają jedyną okazję, żeby ryba się w nich wymieszała. Krzysio Mikuta, jeden z najbardziej zapalonych i oddanych wędkarzy z Dolistowa, zapytany, co myśli o znaczeniu wylewu, twierdzi: – Jeżeli wylew był duży, to w tym roku nudzić się nad wodą nie będziemy.

Wysoki poziom wody daje też nadzieję, że Kanałem Augustowskim dotrze do Biebrzy ryba z jezior. Tu szczególnie liczymy na sandacze i węgorze. Dla mnie, przeciętnego amatora wędkarstwa, jest oczywiste, że gdyby wylewy ustały lub straciły swoją intensywność, to Biebrza nie byłaby tą rzeką, którą znam i opisuję.

A jak o tej porze roku łowić? Oczywiście ścisłych norm nie ma, zatem można i trzeba próbować wszystkiego. Na pierwsze wyprawy (zwykle jest wtedy początek kwietnia) biorę dwie wędki: lżejszą spławikową i cięższą przystawkową lub – jeżeli ktoś woli inną nazwę – zasiadkową. Wędka sześciometrowa ma żyłkę główną 0,14, przypon 0,12, spławik 2 – 2,5 grama. Szykuję też drugą, piątkę, z żyłką główną 0,18, przyponem 0,16 i spławikiem o wyporności 3,5 – 4,5 grama.

Na te pierwsze wyprawy wybieram miejsca spokojne, ciche, ze wstecznym prądem, płytkie, do półtora metra, z jak najmniejszym ruchem wody. Oczywiście na tym nie poprzestaję, próbuję rzucać zestaw w nurt i pozwalam, by woda wprowadzała go w zatoczkę lub wyrwę w brzegu. Czasem ustawiam zestaw na wyjściu z ciszaka tak, by woda prowadzała go tam i z powrotem.

Takie rzeczy trzeba wybadać samemu. Recepty nie ma, ale wiadomo, że jeżeli trafimy dobrze i stwierdzimy, skąd musi płynąć nasz zestaw, by przestał być rybom obojętny, to można się spodziewać wszystkiego. Biebrza obfituje we wszelakie gatunki ryb, a wiosną biorą one zdecydowanie. Więc nigdy nie wiem, co przyniesie następny rzut.

Często o tej porze roku, gdy woda jest z reguły dość wysoka, na zasiadkę wybieram ujście rowu lub strugi, którędy woda z łąk spływa do rzeki. Czasami siadam na cyplach przy wlotach do starorzeczy. Teraz jest tam dobrze. Później te miejsca szybko i bujnie zarastają i wędkowanie staje się trudne lub wręcz niemożliwe.

Pierwsze wyprawy traktuję jako rozpoznanie. Gdy już znajdę jedno lub dwa miejsca, gdzie ryba się gromadzi i żeruje, zaczynam nęcić. Wiosną nie robię tego intensywnie. Trochę kupnej zanęty, mała kulka co 2 – 3 godziny, zależnie od reakcji ryb. Trochę inaczej postępuję w miejscu, gdzie podchodzą jazie, leszcze, klenie i duże okonie. Wtedy i porcje są większe, i zanęta inna: czerwone robaki wmieszane w glinę.

Trudno mi ocenić dokładnie, z kalendarzem w ręku, którego dnia ryby ruszają do intensywnego żeru. Mogę jednak podać następujące wskazówki:
o w powietrzu unosi się intensywny zapach wilgoci, mułu i gnijących szczątków roślin, o tysiące krzykliwych ptaków oblegają suche już górki na dotychczas zalanych łąkach, o wśród gnijącej roślinności pojawiają się pijawki.

W pierwsze dni nad wodą zawsze szukam takich oznak. Gdy już widzę wszystkie, w duchu, z wewnętrznym uśmiechem myślę sobie – zaczęło się!
Gdy po kilku dniach spędzonych ze spławikówkami czuję potrzebę odmiany, na jakiś czas przestawiam się na pickera, na zestaw gruntowy. W dziewięciu przypadkach na dziesięć na haczyk zakładam pijawki. Praktykuję to od dobrych 15 lat. Co prawda metoda ta wymaga większego skupienia i nie ma po co siedzieć, jeżeli nie trzyma się ręki na wędce, w gotowości do natychmiastowego zacięcia, ale warto ją stosować ze względu na czekające nas emocje. Najczęściej łowię duże klenie (około kilograma) i okonie (2,5 kg), więc żyłka 0,18 i podbierak są obowiązkowe.

Chociaż mam kilka ulubionych przynęt, to pytanie “na co łowić” jest otwarte. Gdy problem porusza się w szerszym gronie, opinie są różne. W moim przypadku od końca marca do połowy maja zdecydowanie najchętniej łowię na przynęty mięsne. Mam do nich największe przekonanie chociażby dlatego, że wiosną trudno się nastawić na połów w jednym miejscu jednego gatunku ryb. Wiosną jak nigdy miły dla oka jest sadzyk pełen różnych barw i kształtów. Lecz za argument służyć to nie musi.

Uważam, że ryby wiosną najchętniej zjadają robaki, larwy i poczwarki. Dlatego najczęściej łowię, w kolejności, na następujące przynęty:
o czerwone robaki (torfiarze), także w pęczkach,
o larwy chruścika,
o pijawki,
o białe robaki i ochotki na równi, a najczęściej na jedne i drugie założone na ten sam haczyk.
Od połowy maja aż do końca września przynęt tych używam bardzo rzadko. Przez całe lato łowię na zboża, ich przetwory i niektóre owoce, ale to już zupełnie inna historia.

Druga połowa marca, kwiecień i maj to okres, kiedy w starorzeczach Biebrzy woda wrze. Trą się płocie, klenie, szczupaki, wzdręgi i leszcze, a całe to zamieszanie na stojących wodach kończą w czerwcu liny. Jednak na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego od 1 marca do 30 czerwca obowiązuje zakaz wstępu i połowu w starorzeczach. Ma on zapewnić ciszę i spokój w okresie tarła ryb i lęgów wodnego ptactwa.

Krzysztof Żukowski

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments