Ile mogą kosztować przynęty? Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt złotych? Owszem, ale mogą też być warte kilka, kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy dolarów! Oczywiście, pod warunkiem że to nie zwykłe błystki lub woblery, ale cenne świadectwa historii i prawdziwe dzieła sztuki.
O tym, że przynęty bywają jednym i drugim, przekonuje album Stevena Michaana pt. „American Fish Decoys” (Amerykańskie przynęty na ryby), który ukazał się w ubiegłym roku nakładem Fish Decoys.Com Ltd.
Jest to kolejna książka tego autora, prezentująca tę dziedzinę sztuki ludowej, która w Stanach Zjednoczonych cieszy się wielkim zainteresowaniem. Poprzednia książka, napisana razem z Benem Apfelbaumem i Elim Gottliebem, nosiła tytuł “Beneath the Ice: The Art of the Fish Decoys” i pełniła rolę katalogu do wystawy pod tym samym tytułem przygotowanej w 1989 przez Amerykańskie Muzeum Sztuki Ludowej w Nowym Jorku.
Obecne wydawnictwo jest poświęcone przede wszystkim tzw. złotemu okresowi łowienia podlodowego, czyli czterem pierwszym dekadom ubiegłego wieku.
Rzecz jasna historia łowienia podlodowego w Ameryce jest znacznie dłuższa niż historia Stanów Zjednoczonych. Archeologowie są zdania, że początki łowienia pod lodem po alaskańskiej stronie Cieśniny Beringa sięgają tysięcznego roku n.e. Mieszkańcy Dalekiej Północy wykonywali imitacje małych rybek z kości lub kłów zwierząt, odpowiednio je obciążali, wieszali na cienkich rzemykach przyczepionych do patyków i wabili nimi duże ryby (przynęta pokazana na str. 6 pochodzi z ok. 1000 r., jest wykonana z kła morsa, oczy ma z kamyków, widać na niej resztki białego barwnika). Gdy drapieżniki, powodowane głodem lub ciekawością, podpływały do powierzchni wody, łowili je za pomocą harpunów.

Staranność, z jaką dawni łowcy wykonywali swoje przynęty, świadczy o tym, że mieli na uwadze nie tylko ich użyteczność. Imitacje małych rybek zaspokajały najwidoczniej także potrzeby estetyczne. Wierzono ponadto, że wiernie naśladując żywe stworzenia oddaje się cześć należną mieszkającym w nich duchom.
Wraz z upływem czasu metoda połowu z użyciem harpuna lub włóczni oraz przynęty podlodowej rozprzestrzeniała się coraz bardziej na południe kontynentu. Jej prawdziwy rozkwit nastąpił w drugiej połowie XIX wieku w stanie Nowy Jork. Łowienie ryb nie było tam już sposobem na zaspokojenie głodu, lecz sportem w naszym dzisiejszym rozumieniu tego słowa, w dodatku sportem bardzo popularnym, wokół którego powstał prosperujący biznes. Niestety popularność i skuteczność techniki doprowadziła w krótkim czasie do przełowienia wszystkich jezior w tym regionie. W 1897 roku władze zmuszone były zakazać łowienia włócznią pod lodem w celach komercyjnych, a w roku 1905 wprowadziły całkowity zakaz takich połowów.
Jak wyglądały używane wówczas przynęty, pokazują nam zdjęcia (jest ich kilkanaście) zamieszczone na początku albumu. Były to drewniane imitacje małych rybek, o malowanym korpusie i miedzianych lub mosiężnych płetwach i oczach. Niektóre z nich miały płetwy ogonowe wykonane ze skóry.
W następnym rozdziale przenosimy się do stanu Michigan, dokładniej zaś do niewielkiej miejscowości Cadillac, gdzie działał najsłynniejszy wytwórca przynęt podlodowych Oscar Peterson. Szacuje się, że między rokiem 1905 a 1940 wyrzeźbił on ponad 15 tysięcy ryb (na tę liczbę składają się zarówno przynęty, jak i ryby o wyłącznie dekoracyjnym przeznaczeniu). Siłą jego twórczości jest jednak nie ilość, lecz różnorodność i indywidualny styl wykonanych przez niego przynęt. Dziś są one bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów i na aukcjach osiągają zawrotne ceny. W albumie prezentuje je ponad trzydzieści fotografii, więc każdy może wyrobić sobie własny sąd, czy są tego warte.
Kolejne części albumu prowadzą nas w nowe miejsca, pozwalają poznać innych twórców, inne style. Łącznie na ponad stu doskonałych fotografiach Chucka Dorrisa i Georga Mullera-Nicholsona podziwiać można unikalne przynęty, zadziwiające nierzadko precyzją wykonania, urodą, oryginalnością, jednym słowem kunsztem twórców. Zasługują bez wątpienia na miano arcydzieł sztuki ludowej.
Cały album, nawet gdy się go oglądało od deski do deski, odkłada się ze szczerą chęcią, by znów do niego powrócić. Dla miłośników wędkarstwa to wielka przyjemność.
Arkadiusz Drukier