Sezon pstrągowy zaczynam w górnych odcinkach rzek oraz w ich dopływach. Najczęściej wybieram Czernicę poniżej Okonka, górną Płocicznę i uchodzącą do niej Runicę w okolicach Tuczna, Dobrzycę w Iłowcu, Płytnicę między Sypniewkiem i Budami. Zaglądam też nad Wrzącą, która pod Trzcianką uchodzi do Noteci. W połowie lat 90. łowiono tu – i niestety kłusowano – pstrągi o wadze trzech – czterech kilogramów. Trafiały się też trocie. Chociaż od kilku lat już się tu o tych rybach nie wspomina, to nadziei nie tracę, bo coraz głośniej jest o pstrągach w Noteci, a przecież gdzieś się one muszą wycierać.
Zimą jest jedyna szansa, żeby sobie w tych niewielkich ciekach połowić. Później wody w nich będzie po kolana i pstrągi spłyną tam, gdzie głębiej, może nawet do większej rzeki.
Wszystkie te rzeczki, oprócz Dobrzycy, zostały zmeliorowane i wyprostowane. Przypominają raczej kanały. Pstrągi nie znajdują w nich wielu stanowisk, więc przy zwaliskach, progach wodnych lub na zakrętach z podmytym brzegiem niekiedy gromadzi się ich po kilka sztuk. Dobre są również głębsze prostki. Tam szukam pstrągów przy faszynie lub palikach, ale tylko na odcinkach o dnie żwirowym lub kamienistym. W miejscach mulistych ich nie ma.
Łowiska są znacznie od siebie oddalone. Np. w Płocicznej zwalisko drzew lub podmyty brzeg trafiają się co kilkaset metrów. Wędkowanie więc to przede wszystkim wędrówka brzegiem z dala od wody. Do rzeki trzeba się podkradać (skrzypiący pod nogami śnieg może ryby przestraszyć), kryć za krzakami lub drzewami. Każde miejsce czeszę po kilka razy metr przy metrze. To jeszcze nie wiosna, więc pstrąg nie podniesie się do przynęty przepływającej kilka metrów od niego.
Łowię wyłącznie na pływające woblery o długości 3,5 – 4 cm. Większe jakoś mi nie pasują do tych miniaturowych cieków. Prowadzę je bardzo wolno, wręcz ślamazarnie, najczęściej z prądem. Przynętę zarzucam kilka metrów dalej i naprowadzam na potencjalne stanowisko ryby, za każdym razem nieco innym torem. Jeżeli jednak nurt jest szybki (np. tam, gdzie rzeka się zwęża), rozsądniej jest przynętę ściągać pod prąd. Wtedy woblera nie zarzucam, lecz wypuszczam go z prądem jak można najdalej (15 – 20 m), a potem ściągam bardzo powoli. W miejscach, gdzie może być pstrąg, przytrzymuję przynętę kilka sekund w prądzie. Skuteczna jest sztuczka polegająca na tym, że pracującego woblera kilkakrotnie spuszczam z prądem pod potencjalne stanowisko pstrąga (powalone drzewo, faszyna, kamienny próg itp.) i podciągam go tak szybko, żeby nawet wyskoczył z wody. Długa żyłka utrudnia zacięcie, dlatego gdy tylko nie ma mrozu, zakładam plecionkę o średnicy 0,15 mm.
Jak wspomniałem, górna Dobrzyca jest inna – dzika, silnie meandrująca, poniżej mostu drogowego w Iłowcu szeroko rozlana, z głazami w nurcie. Na kamienistych rozlewiskach stosuję mocno wykrępowane, lekkie wahadłówki, które łatwo wpadają w ruch obrotowy. Są to przynęty bardzo agresywne. Blachy sprowadzam w poprzek prądu, głęboko, w miejscach o szybkim nurcie je przytrzymuję.
Wiele razy się przekonałem, że w czasie mrozów na pstrąga nie ma co liczyć. Na łowy trzeba się wybierać przy temperaturze dodatniej, najlepiej podczas załamania pogody, kiedy ciśnienie leci w dół, na przemian to świeci słońce, to pada deszcz lub sypie śnieg. Naszym sojusznikiem jest także wiatr (tłumi trzask gałęzi pod stopami), a nawet wicher. Byle tylko nie strącał gałęzi do wody, bo to bardzo pstrągi płoszy.