piątek, 26 kwietnia, 2024

WIDUCHOWA

Okolice Szczecina to niezmierzone obszary wody, a prawie wszystkie są doskonałymi łowiskami wędkarskimi. Do wielu z nich można dotrzeć jedynie łodzią.

Naprzeciw szczecińskiego dworca kolejowego jest przystań Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Z tej właśnie przystani ruszamy na ryby. Wyprawę zorganizował Mirosław Zborowski. Płyniemy łódką jego przyjaciela. To potężna jednostka. Ma prawie siedem metrów długości i dwustukonny stacjonarny silnik. Kiedy się płynie na pełnym gazie, w ślizgu, pali około 30 litrów benzyny na godzinę. Wybieramy się na łowisko koło wsi Widuchowa. Będziemy tam płynęli około 40 minut.

Jest kilka sposobów penetrowania łowisk w delcie Odry: pieszo (nie wszędzie można dojść), średniej wielkości łódkami z 10-konnym silnikiem (zakres – kilka kilometrów), wreszcie małymi łódkami wożonymi na przyczepkach samochodowych. Ten sposób jest stosowany najczęściej. Dojeżdża się bowiem w rejon łowiska i spuszcza łódkę na wodę. Daleko płynąć nie trzeba, więc starczą wiosła lub mały parokonny silnik.

Jest też jeszcze jeden sposób, najbardziej luksusowy. Pozwala na szybką penetrację prawie wszystkich łowisk delty, bo one przecież leżą nie tylko na południe od Szczecina. Pomiędzy Widuchową a Międzyzdrojami jest kilkadziesiąt kilometrów wodnego szlaku. Duże, kabinowe łodzie z mocnymi silnikami dają ogromny komfort. Można się nimi nie tylko szybko przemieszczać, ale również odbywać wyprawy kilkudniowe. Kłopot jest tylko wtedy, gdy się trzeba często zatrzymywać, bo oderwanie ogromnej kotwicy od dna to nie lada wysiłek.

To się jednak zdarza rzadko, bo na tych łowiskach ryb się nie szuka. Szuka się na wodzie wędkarskich łódek lub zaciąga języka, gdzie dziś ryby biorą najlepiej. Takie łowienie jest znamienne dla całego Pomorza. „Leszcze wchodzą z morza do Łeby!”. Na to hasło w ciągu kilku dni wędkarze dokładnie obstawiają brzegi rzeki. Leszczy starczy dla wszystkich. Niektórzy przez dzień wyciągają nawet po kilkadziesiąt kilogramów. Sprzęt mało wyszukany ani odrobiny zanęty. Nie ma takiej potrzeby, bo w tarłowym ciągu ryb jest dużo. Łowi się je tak długo, aż znów zaczną spływać do morza. „Okonie są w awanporcie!”. To kolejne hasło, a odzewem są pielgrzymki ciągnące na falochron jakiegoś portu. „Płocie się ruszyły!”. Ruszyli też w ich kierunku wędkarze.

Kiedy rozmawiamy o tym na pędzącej łodzi, koledzy przyznają mi rację. Ale też zauważają, że takie podpatrywanie jest bardzo skuteczne. – Spójrz – mówią – ile kapitalnych miejsc mijamy. Ale nie widzieliśmy tam ani jednego wędkarza. Gdyby były ryby, na pewno by jakiś siedział. Dopływamy do łowiska na wysokości wsi Widuchowa. Jest tu już około dwudziestu łodzi. Kotwiczymy w miejscu, gdzie przed dwoma dniami koledzy złowili sporo sandaczy. Zaczynamy i my łowić. Przez kilka minionych tygodni sandacze najlepiej brały na seledynowe gumy. Łowiący w pobliżu wędkarze też je mają na kijach.

Po półgodzinie zaczynamy mieszać w gumach. Nie mamy brań. Inne łódki też, bo zmieniają stanowiska. Dotychczas wszystkie stały blisko środka rzeki, teraz się rozpraszają. Jedne płyną w górę, powyżej punktu celnego, inne stają bliżej brzegu. Kilka przepływa poza jaz (tam nie można) ustawiony na granicznej Odrze zachodniej. Na tamtym brzegu są już Niemcy. Wschodni brzeg to ogromna wyspa nazywana Międzyodrzem, z niezliczoną ilością kanałów i jeziorek, naturalnych i takich, które pozostały po kopaczach torfu.

Widuchowskie łowisko nie jest trudne. Głębokość od pięciu do siedmiu metrów, dno prawie równe, piaszczyste. Pod ciężkim dżigiem wyczuwa się niewielke muldy, które mogą dać rybom schronienie. Brzegi są wyłożone kamieniami, ale pogranicze dna i faszyny nie wszędzie jest wyczuwalne. Nie łowi się więc ryb stacjonarnych, raczej czeka na te, które są na „przebiegach”. To widać po braniach, bo jeżeli na łódce jest kilku wędkarzy i ryby podpływają, to łowią je wszyscy, a nie tylko jeden. Dzisiaj jest podobnie, ale brania są mizerne. Często zmieniamy miejsca, ale wszędzie jest tak samo.

Tutaj Odra też jest rzeką graniczną. Każda łódka ma proporczyk w narodowych barwach. To obowiązek. Oczywiście do niemieckiego brzegu przybijać nie można, ale nie można też kotwiczyć na środku rzeki. Odra jest żeglowna i co chwilę przepływają nią barki i inne statki. Miejsc do obławiania jest jednak dużo. Grubych żyłek nie trzeba stosować, bo zaczepów jest mało. Można spokojnie rzucić niemal w każde miejsce. Dzisiaj stan wody jest raczej niski, ale uciąg dość mocny.

Jeżeli ktoś chce się tu wybrać na wędkowanie z łódki, powinien zabrać z sobą dżigi, nawet 20-gramowe. W Widuchowej można wygodnie zwodować łódkę. Nad samą wodą jest wybetonowany plac, na którym wędkarze zostawiają samochody.

Właśnie na wprost placu Odra się dzieli. W lewo odbija graniczna odnoga zachodnia, w prawo, w kierunku Szczecina, odnoga wschodnia, nazywana Regalicą. Na całej jej długości ponure średniowiecze. Brzegi są zastawione sieciami, które jedna za drugą odchodzą pod kątem prostym ku środkowi. Znaczą je wysokie żerdzie. Ale między nimi są jeszcze zatopione inne sieci, już niewidoczne. To jest trudne do zrozumienia. Jakie prawo na to pozwala? Czy ta rzeź ma coś wspólnego z racjonalną gospodarką? Ostatnio sandacze brały koło Widuchowej. Przyjdzie czas, że wpłyną do Regalicy. Dotrą też do Międzyodrza, ale tamto łowisko – plątanina kanałów, liczne rozlewiska i jeziora – to już temat na całkiem inne opowiadanie.

Wiesław Dębicki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments