czwartek, 25 kwietnia, 2024
Strona głównaParada rekordówKARP PRAWIE TRZYDZIESTOKILOGRAMOWY

KARP PRAWIE TRZYDZIESTOKILOGRAMOWY

11 października w Rybniku Marian Sałaciński złowił karpia, który jest nowym rekordem Polski. Okaz ważył 29,90 kg i mierzył 110 cm. W Rybniku można się było tego spodziewać, bo tamtejszy zalew słynie z ogromnych karpi, które w podgrzanej wodzie doskonale rosną. Nie brakuje tam również wędkarzy, którzy je potrafią łowić. Jednak ten karp nie pochodzi z Zalewu Rybnickiego i nie został złowiony przez karpiarza. Pan Marian nim bowiem nie jest, choć to wędkarz bardzo doświadczony.

Prawie 30-kilowy karp dorósł w niewielkim, 7-hektarowym zbiorniku Moczydła, który znajduje się w obrębie miejskich granic Rybnika. Jest to bardzo dziwna woda. Już od 40 lat zmienia swoje położenie, bo spycha go wielka hałda wybranego z kopalni kamienia. Ponadto jest to obszar dotknięty szkodami górniczymi (grunt się zapada).

Zbiornik należy do kopalni węgla kamiennego „Chwałowice” (tak nazywa się jedna z dzielnic Rybnika), a opiekuje się nim kopalniane koło PZW. Jest to łowisko specjalne, na którym obowiązują dodatkowe opłaty. Korzysta z niego wielu wędkarzy, bo zbiornik ten jest intensywnie zarybiany, najczęściej rybami już wyrośniętymi. Funkcjonuje więc trochę na zasadzie łowiska typu „włóż i weź”. Wędkarzy przyciągają głównie karpie, ale są tu także płocie, karasie, sumy, szczupaki i sandacze. Do wody, która mimo sąsiedztwa hałdy jest dosyć czysta i nawet w lecie nie nagrzewa się zbyt mocno, wpuszczane są także pstrągi tęczowe. Łowi się je głównie na spławik, dobrze biorą na kukurydzę.

Marian Sałaciński mieszka niedaleko. – Mój dom jest tam, na górce – pokazuje p. Marian, gdy spotkaliśmy się z nim kilka dni po złowieniu rekordowego karpia. – Na ryby przyjeżdżam tu prawie codziennie. Od 13 lat jestem na rencie, z powodu nadciśnienia, czasu mam więc sporo. Przed 11 października cały tydzień padało, więc nie łowiłem, ale w sobotę pogoda się poprawiła, to pomyślałem, że trzeba się wybrać. Nad tym zbiornikiem siada się z wędką tam, gdzie jest miejsce. Nikt nie ma pretensji o wcześniej zanęcone stanowisko. Wędki zarzuciłem między dwie kępy trzcin, w tę lukę, w ajnfart, jak mówią tu na Śląsku (niem. einfahrt – wjazd). Sam nie jestem stąd, przyjechałem do Rybnika w 1968 roku z Gostynina i ożeniłem się ze Ślązaczką. Wędkuję od przeszło czterdziestu lat. Z rybami różnie bywa. Jak już mówiłem, łowię prawie codziennie, ale nieraz i przez dwa tygodnie nie mam żadnej ryby. W tym roku złowiłem w Moczydłach węgorza, parę okoni, płocie, karpi było już 28, największy miał 3,5 kg. Wcześniej miałem też siódemki. Nie mam jakiegoś wyszukanego sprzętu.

Tego karpia złowiłem na 3,9-metrowego teleskopowego robinsona, kołowrotek Okuma, żyłkę 0,30 mm o wytrzymałości 10,5 kg, przypon z plecionki 0,08. Do tego zwykła sprężyna zanętowa bez obciążenia. Na haczyk Mustad nr 4 założyłem cztery białe robaki i kukurydzę na drucie, prosto z puszki, bez dodatkowych zapachów. Natomiast białe robaki trzymam w nostrzyku. Do koszyczka włożyłem po trochę miodowej zanęty Marcela, płatków kukurydzianych i zanęty z zapachem wanilii. Czasem daję też gotowane ziemniaki, karpie je bardzo lubią, ale wtedy akurat tego nie zrobiłem.

Ważną rolę w historii złowienia rekordowego karpia odegrali dwaj inni rybniccy wędkarze. Wedle tradycji sportowej należą im się punkty za asystę, a może nawet za wypracowanie gola. Tuż obok, 3 – 4 metry od p. Mariana, razem łowili Robert Brzoza i Alojzy Bohm. Roberta przedstawiać nie trzeba. Jest znakomitym karpiarzem, swoje sposoby opisywał na łamach „Wędkarza Polskiego”. Alojz do niedawna łowił głównie na spławik. Często brał udział w zawodach, w domu ma półki pełne pucharów i dyplomów. Karpiom poświęcił się po tym, jak w zeszłym roku wyholował ósemkę. Od tego czasu z Robertem wybierają się na wspólne zasiadki.

Obaj od dwóch tygodni zanęcali to łowisko kulkami proteinowymi i można przypuszczać, że to oni przyciągnęli karpia. Noc z piątku na sobotę spędzili w namiocie przy wędkach. – Nie jest to łatwy zbiornik, peł-no w nim zaczepów – mówi Robert. -Pokarmu naturalnego karpie nie mają tu zbyt wiele, dlatego szansa była duża, bo przed zimą musiały przecież jeszcze żerować. Widzieliśmy, jak się rzucały siódemki, są tu też piętnastki, zresztą niektóre samiśmy do zbiornika wpuścili. Tym największym przypinaliśmy znaczki, ale karp złowiony przez Mariana znaczka nie miał. Jego wielkość nas zupeł-nie zaskoczyła. To musiał być swojak, który urósł tu, na miejscu.

Wróćmy jednak do naszego głównego bohatera. Pan Marian
wyszedł z domu za dziesięć czwarta. Było ciemno i mgliście. Niedługo po tym zaczął wędkować, bo jazda rowerem nie zajęła mu dużo czasu.

  • Wędki miałem zarzucone „na Małysza” – kontynuuje p. Marian swą opowieść – czyli w kształcie litery V, ale zestawy lądowały blisko siebie, około 40 metrów od brzegu, gdzie głębokość wynosi 3,5 metra. Kiedyś była tam łąka, dno jest raczej twarde, w każdym razie błota się nie wyciąga. Akurat w tym miejscu zaczepów nie ma, ale trochę dalej stoi drzewo po dawnym sadzie. Gdyby karp uciekł w tamtą stronę, byłoby po wszystkim. Wziął o godz. 5:50 na lewą wędkę. Do tego czasu kompletnie nic się nie działo.

O braniu dała znać bombka świecąca na bateryjkę. Z początku karp szedł lekko, choć kołowrotek skrzypiał. Nie wiem, z jakiego powodu nie walczył ostrzej, może dlatego, że wcześniej objadł się kulek sąsiadów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jaka to ryba. Pokazał się dopiero wtedy, gdy był już niedaleko trzcin. – Alojz, Bercik! – zacząłem wołać śpiących kolegów, bo zobaczyłem, jaki jest wielki. Pierwszy z namiotu wyskoczył Alojz. Karp był wtedy przy trzcinach i właściwie już na straconej pozycji, bo w płytkiej wodzie manewry miał utrudnione. Mój podbierak był za mały. Oni mieli znacznie większy. Wstyd się teraz przyznać, ale kiedyś się naśmiewałem, że chce im się coś tak wielkiego taszczyć nad wodę, tymczasem to „coś” właśnie mnie się przydało. Po niecałych 15 minutach karp był już w podbieraku. I całe szczęście, bo na sam koniec haczyk mu się wypiął z pyska. Serce biło mi strasznie. Koledzy zaczęli mnie przekonywać, żebym go wypuścił i w końcu się zgodziłem.

  • Nie byliśmy przygotowani na tak wielkiego karpia – mówi Robert Brzoza – więc trzymaliśmy go w podbieraku. Akurat przyszedł społeczny strażnik rybacki. Trzeba było znaleźć wagę. Pierwsze dwie, jedna do 24, druga do 26 kilogramów, okazały się za małe. W bluzie i na karimacie przewieźliśmy karpia samochodem do punktu skupu metali kolorowych. To pięć minut drogi stąd. Tam dokładna waga pokazała 29,900 kg. Wróciliśmy nad wodę. Zgromadziło się już nieco osób. Po zrobieniu całego filmu zdjęć, gdzieś około godz. 9 wypuściliśmy karpia do wody. Był w dobrej formie, nie trzeba było żadnych zabiegów, żeby doszedł do siebie. Spokojnie odpłynął.

Już wkrótce wędkarski Rybnik aż huczał od wiadomości o złowieniu ogromnego karpia w Moczydłach, ale szczęśliwy i nieco zakłopotany swoim wyczynem łowca dopiero po kilku dniach przekonał żonę, że to on złowił tę ogromną rybę. Zadecydowały zdjęcia.

Notował Waldemar Borys

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments