sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaParada rekordówMUSZKARSKA ŻYCIÓWKA

MUSZKARSKA ŻYCIÓWKA

Na sztuczną muchę łowię od dziesięciu lat, a ten sezon okazał się dla mnie wyjątkowy.

Łowię na rzekach nizinnych, na Wiśle, na Narwi i ich mazowieckich dopływach. Łowię każde ryby, które zbierają z powierzchni, w tym roku „odkryłem” możliwość łowienia na muszkę amurów. To, że taką możliwość odkryłem, stało się za przyczyną tegorocznych powodzi, które skazały mnie i wielu innych wędkarzy na łowiska specjalne. Z amurami moje doświadczenia sprowadzają się do dwóch łowisk i kilkunastu wyholowanych ryb, chociaż na kiju miałem ich o wiele więcej. Myślę, że te dwa łowiska to nie wyjątek i ktokolwiek spróbuje na innych, też sobie połowi.
Pierwszego amura złowiłem na początku sierpnia. Ważył około kilograma. Tego samego dnia zaciąłem i niestety zerwałem o wiele grubszą sztukę. Sam sobie jestem winny, bo z osiemnastką na przyponie i kijem klasy 5 można wyholować co najwyżej pół-torakilogramową rybę.

Pod koniec sierpnia, trochę na wariata, bo nie planowałem wypadu, pojechałem kolejny raz na płatne łowisko. Dzień był upalny i słoneczny. Na ryby jadą ze mną mój młodszy brat Radek i moja sympatia Magda. Dla Magdy będzie to pierwsza wyprawa na ryby. Z myślą o dużym amurze miałem już ukręconych, z sierści sarny na haczykach numer 6, kilka much. Miałem też solidny sprzęt. Kij długości 3,2 m klasy dziesięć, na który wyholowałem już niejednego szczupaka i bolenia. A na kołowrotku pływający sznur z przyponem z żyłki trzydziestki.

Była siedemnasta. Na stanowisku obok Magda i Radek łowią na drgające szczytówki z kukurydzą na hakach. Brat ogłasza zawody – on z Magdą, jako para, przeciw mnie i mojej partnerce muchówce. Po kilku rzutach zacinam sporą rybę i po krótkim holu zrywam. Magda, o dziwo, jest nad wyraz skuteczna. Zacina i wyjmuje swoją pierwszą w życiu rybę, sporego karpia. Jest zadowolona i mówi, że teraz wie, o co w tym wędkarstwie chodzi. Radek łowi amura. Po półgodzinie i ja przełamuję złą passę. Łowię amura ważącego ponad kilogram. Zacinam kolejnego (ten jest większy, waży ponad dwa kilogramy), ale o wiele słabiej od poprzedniego. Po dwóch minutach holu podbieram go ręką bez problemu. Sprawa się wyjaśnia, moją muszkę zebrał z powierzchni amur garbusek, ryba ze złamanym kręgosłupem.

Amury żerują przy powierzchni na dobre. Mam kolejnego, nie tego wymarzonego misia, ale dwa kilogramy ma. Łowisko jest czynne do dwudziestej, więc co jakiś czas zerkam na zegarek. Do końca łowienia pozostało 20 minut. Mam bardzo delikatne branie. Odczekuję ten trudny do wytrzymania ułamek sekundy, sznur się napina i dopiero wtedy zacinam. Mam, mam dużą rybę. Tym razem to misio. Brat zostawia feederka i biegnie z malutkim muszkarskim podbierakiem, zabranym raczej dla fasonu, bo posiadania podbieraków wymaga właściciel łowiska.

Ale to dopiero początek, ryba walczy wspaniale. Amur próbuje wbić się w trzciny, robi kilkanaście ekspresowych odjazdów na wodę, usiłuje wpłynąć pod pomost. Wojna na całego. Nigdy na muchówce nie miałem tak silnej ryby. Po raz pierwszy w życiu używam hamulca przy muchowym kołowrotku. Drużyna przeciwna sekunduje mi i pomaga, jak może, Radek spryskuje mnie płynem przeciw komarom, a Magda podaje wodę, bym gasił pragnienie. Bawimy się na całego. Zabawa zabawą, ale odczuwam, jak mi ręka omdlewa. Co jakiś czas przekładam kij do lewej dłoni. Ryba wydaje się być nie do zmęczenia, pomimo że parę razy udało mi się podciągnąć ją pod powierzchnię, żeby łyknęła powietrza. Dochodzi dwudziesta, robi się ciemno.

Magda biegnie do oddalonego o kilkaset metrów domku, gdzie urzęduje kierownik łowiska. Raz – by mu powiedzieć, że ja holuje dużą rybę i nie zejdziemy o regulaminowej godzinie, dwa – w nadziei pożyczenia obszerniejszego podbieraka. Po drodze spotyka idących groblą dwóch wędkarzy (przepraszam, ale nie napiszę kolegów) z całym karpiarskim majdanem. Nie chcą pożyczyć podbieraka, bo nie chce im się go rozkładać, a poza tym, po co duże amury biorą na muchówkę zamiast na solidną gruntówę? – taki ich komentarz. Pan kierownik klnie na czym świat stoi i mało go obchodzi, że ktoś ma na kiju dużą rybę, bo on zwija interes o dwudziestej. O pożyczeniu podbieraka nie ma mowy. Grozi, że zamknie nam auto na parkingu. O tym wszystkim dowiaduję się jednak już później. Po powrocie dziewczyny i jej minie widzę, że sytuacja jest „nie halo”. Próbuję jak najszybciej zmęczyć i wyłożyć rybę.

Jest 25 minut po dwudziestej, kiedy na siłę podprowadzam misia do pomostu, zanurzam głęboko podbieraczek, w który, jakimś cudem, wbija łeb nurkujący w kolejnym zrywie amur. Odkładam kij i lewą rękę podkładam pod rybę. Mam ją. Muszka bardzo mocno tkwi w kącie pyska ryby. To świadczy o tym, że dobrze wyczekałem z momentem zacięcia. Wiele brań amurów nie udaje się zapiąć, bo ryby te mają bardzo twarde pyski, przystosowane przecież do miażdżenia łodyg wodnych roślin. Amur ma 85 centymetrów i waży równe 7 kilogramów. Dla specjalistów od łowienia tej ryby to mniej niż średniak, ale dla mnie to wspaniały okaz, największa ryba złowiona na muchówkę, po prostu życiówka.

Paweł Marcyaniuk
Józefów k.Otwocka

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments