Marian Sokołowski z Rybnika złowił w Zalewie Rybnickim suma, który ważył 102 kilogramy i miał długość 245 centymetrów. Ten sierpniowy dzień przyniósł mi szczęście także dwa lata temu. Złowiłem wtedy suma, który ważył 65 kg i był długi na dwa metry i dwa centymetry. Złowiłem go na powszechnie znanym, bardzo popularnym łowisku, na tak zwanych betonach przy ulicy Podmiejskiej. Wśród wędkarzy nazwa ta wzięła się stąd, że brzeg Zalewu jest w tym miejscu wyłożony betonowymi płytami.
Ten fragment zbiornika jest z pozoru nieciekawy. Głębokość wynosi tam 2,5 metra, a dno jest równe. Ale w pobliżu jest ujście rzeki Rudy, która płynie dość żwawo, a woda w niej jest raczej czysta i dobrze natleniona. Dlatego latem w dni gorące, parne i duszne, tłumnie ściąga tam białoryb, a w ślad za nimi przypływają sumy. Inne drapieżniki zapewne też, ale mnie tylko sumy interesują.
Na początku zawsze łowię podobnie. Tak było i w tym dniu, kiedy złowiłem tego ogromnego suma. Najpierw łowię żywca. Robię to metodą drgającej szczytówki z koszyczkiem, za przynętę mam dwa białe robaki i ziarno konserwowej kukurydzy. Małe żywce mnie nie interesują. O godz. 16 złowiłem karpika, który miał 33 cm, idealny na żywca. Założyłem go na zestaw i umieściłem mniej więcej dwieście metrów od stanowiska. Kabłąk kołowrotka zostawiłem otwarty, ale na żyłkę założyłem sygnalizator bombkę i przywiązałem go do podpórki. Karp pływał na sumowym zestawie, a ja nadal łowiłem z koszyczkiem. Była już chyba szósta po południu, kiedy złowiłem 30-centymetrowego leszcza. Założyłem go na drugą wędkę i umieściłem w łowisku bliżej niż pierwszy zestaw, jakieś 170 metrów od brzegu. Podpórka, otwarty kabłąk, sygnalizator bombka – wszystko tak jak na pierwszej wędce. Kij z koszyczkiem poszedł na bok. Czekam.
Około dwudziestej zobaczyłem, że na wędce z karpiem bombka się poruszyła, żyłka jednak nie uciekała. Pomyślałem, że potrąciła ją jakaś ryba, na przykład amur lub tołpyga, bo zawsze dużo ich się tu kręci. Sygnalizator poruszył się jeszcze dwa razy, ale brania nie było. Około wpół do dziesiątej postanowiłem podciągnąć zestaw z leszczem. Taką sztuczkę stosuję często. Ruch żywca przy dnie budzi u sumów zainteresowanie, a sam żywiec po takim podciągnięciu pływa i szuka jakiegoś miejsca na dnie, żeby się tam przykleić. Podciągam zestaw z leszczem, ale coś z nim pechowo. Leszcz wszedł w zaczep. Szarpałem się z zestawem kilka dobrych minut, zanim leszcz wyszedł. Pomyślałem, że powinienem w ogóle wyjąć go z wody, bo na kiju poczułem, że coś się do niego przyczepiło.
Kiedy ściągałem leszcza, kątem oka zobaczyłem, że na drugiej wędce sygnalizator znów się poruszył. Było tak, jak poprzednio: drgnął, ale dalej nic się nie działo. Pomyślałem, że pewnie podczas ściągania leszcza zaczepiłem o żyłkę. Na nowo ustawiłem sygnalizator i wróciłem do wyciągania zestawu z leszczem. Miałem dobre wyczucie, kiedy poprzednio pomyślałem, że leszcz się w coś zamotał. Kiedy wyjąłem go z wody, zobaczyłem, że do kotwiczki, na której był zapięty, przyczepiła się reklamówka.
Podczas wyciągania leszcza zobaczyłem, że na wędce z karpiem bombka znów dała sygnał. Tym razem skoczyła mocniej, a z kołowrotka wysnuły się dwa metry żyłki. Przestałem zajmować się leszczem i zacząłem pilnować kija z karpiem, bo to przecież mogło być długo oczekiwane branie! Duże sumy właśnie tak się zachowują. Chwytają przynętę, ale nie odpływają, tylko się razem z nią odwracają. To mogą być właśnie te dwa metry wybranej żyłki. Tak robi tylko duży sum. Ma jedzenie w pysku i nie musi z nim uciekać, bo żadna inna ryba nie będzie próbowała wyrwać mu łupu. Po prostu duży sum nie ma wrogów, wszyscy się go boją. To się odnosi do sumów, które ważą ponad pięćdziesiąt kilogramów. Mniejsze po chwyceniu przynęty natychmiast odpływają.
Po skoku bombki i tych wybranych dwóch metrach żyłki nadal nic się nie działo. Czas mijał, postanowiłem więc, że ten zestaw też przesunę, żeby i karpia pobudzić, i zrobić jakiś mały szum, który może ściągnie suma. Ledwo podniosłem kij i napiąłem żyłkę, poczułem szarpnięcie. Zacięcie było kwestią odruchu. Był to niewątpliwie sum, bo natychmiast wyciągnął ponad 20 m żyłki.
Bardzo mnie to zdziwiło, bo po zacięciu sum zwykle jest zaskoczony i daje się podciągnąć kilkanaście metrów, nigdy nie ucieka. Tymczasem ten się zatrzymał. Zacząłem go podciągać. Szedł powoli, ale walczył. Najpierw odbił w lewo, a kiedy go zatrzymałem, popłynął w prawo. To mnie trochę przestraszyło, bo w tamtym kierunku są zaczepy. Nie ma żartów, przytrzymałem suma całą siłą swoją i sprzętu. Hamulec puszczał, więc dłonią przyciskałem żyłkę na szpuli, żeby nie mogła się wysnuwać.
Ta walka trwała jakiś czas, zanim się sum pokazał na powierzchni około dwustu metrów od brzegu. Wywinął młynka, potem zanurkował i pokazał ogon. Oceniłem, że ma około pięćdziesięciu kilogramów. Po półgodzinnej walce udało mi się przyciągnąć go pod brzeg. Odbił jeszcze kilka razy, ale niedaleko, za każdym razem nie dalej niż na 20-30 metrów. Wtedy pomyślałem, że chyba jest większy niż sądziłem, bo sum, który waży pięćdziesiąt kilogramów, po dwóch ucieczkach jest gotowy do podbierania.
Hol obserwowało kilku wędkarzy. Stali za mną i słyszałem, jak licytują wagę i długość suma. Gotowi też byli pomagać. Kiedy przyciągnąłem suma do brzegu, zaproponowali, że go podbiorą. Nie pozwoliłem. Na krótką chwilę oddałem wędkę koledze i w tym czasie na prawą rękę założyłem gumową rękawicę. Dłoń w rękawicy położyłem na napiętej żyłce i dosyć szybko ją zsunąłem. Poczułem krętlik, a potem przypon. Chwyciłem go mocno i pociągnąłem. Przy powierzchni ukazał się ogromny łeb suma. Wtedy błyskawicznie chwyciłem go za dolną szczękę i ile sił zacząłem wyciągać z wody. Dałem radę tylko częściowo. Połowa jego cielska znalazła się na trawie, reszta została w wodzie. Całego suma pomogli mi wyciągnąć wędkarze, którzy stali przy mnie i kibicowali. Było ich pięciu, są oni także świadkami mojego połowu.
Sum imponował mi swoją wielkością. Teraz mogłem go zmierzyć. Na wszelki wypadek zawsze mam przy sobie trzymetrową miarkę, teraz się przydała. Sum miał długość 245 cm. Zabieram również wagę elektroniczną, do dwustu kilogramów. Teraz jak znalazł. Wyświetliły się cyfry 102. Tyle ważył mój sum. Tego suma złowiłem trzyczęściowym wędziskiem Telstar Surf o długości 3,9 m, z ciężarem wyrzutu do 220 g. Do niego był przypięty kołowrotek Siluro 70. Na szpulę została nawinięta żyłka 0,50 mm American Fish.
W zestawie miałem: 120-gramowy przelotowy ciężarek zapięty na klipsie (gdy podczas holu ryby ciężarek wejdzie w zaczep, klips pozwoli go łatwo od zestawu odczepić), krętlik o wytrzymałości 100 kg i półtorametrowy przypon Super Cat o wytrzymałości 60 kg. Karp był zahaczony na morskiej kotwicy Kamatsu 3/0. Świadkami holu byli: Tadeusz Pętkowski, Krzysztof Chwesiński, Józef Adamek, Wiesław Bela i Łukasz Szuła.
Marian Sokołowski łowi ryby od dziesięciu lat, od ośmiu lat poluje wyłącznie na duże sztuki. Na początku podglądał, jak to robią bardziej doświadczeni koledzy, ale do wielu rzeczy doszedł sam. Wędkowaniu poświęca dużo czasu (jest na górniczej emeryturze). Najczęściej łowi w Zalewie Rybnickim. Co roku wyciąga stamtąd kilka dużych sumów ważących ponad 50 kg. Jego poprzedni największy sum, którego też wyciągnął z rybnickiego łowiska, miał 212 cm długości i 76 kg wagi.
Łowcy sumów znają go z tego, że ma pewną rękę do podbierania. Dotychczasowemu rekordziście Bogdanowi Krawczykowi z Rybnika też pomagał wyjąć suma, który ważył 89,3 kg. Marian i Bogdan to dobrzy znajomi i koledzy. Nie przeszkadza im to przyjaźnie rywalizować. Po tym, jak Marian złowił rekordowego suma, Bogdan przywitał go na łowisku słowami: “Odchodzący król wita nowego króla”.
Uważam, że najlepszą przynętą na dużego suma jest żywy karp – mówi Marian Sokołowski. Kiedyś łowiłem na pęczki rosówek. Zakładałem na haczyk nawet po dziesięć sztuk. Dosyć szybko się przekonałem, że to jest rzeczywiście dobra przynęta na sumy, ale niewielkie, metrowe lub tylko trochę dłuższe. Największy, którego złowiłem na pęczek robaków, miał 1,4 m. Najlepsze żywce na sumy to w kolejności: karpie, leszcze, także wzdręgi, płocie i okonie, ale tylko duże. Niezależnie od gatunku żywce powinny mieć ponad trzydzieści centymetrów. Górną granicę ich wielkości dyktuje mi rozsądek. Największy karp, jakiego użyłem jako żywca, ważył 2,5 kg. Na niego złowiłem suma 50 kg.
Karp dlatego jest najlepszym żywcem, bo to ryba mocna. Nie przykleja się do dna, tylko pływa i próbuje pokonać opór ciężarka. Ponadto jeżeli sum chce zjeść jakąś rybę, a do wyboru ma ich wiele, to zawsze najpierw wybiera karpia. Moi znajomi, którym z trudem przychodzi złowić karpia na żywca, kupują je w sklepach.
Na zestaw ze spławikiem karpi łowić się nie da, choć może byłoby lepiej, gdyby żywiec pływał nad dnem. Ale po Zalewie Rybnickim pływa dużo żaglówek, które mieczem mogą zahaczyć pływającą po wodzie żyłkę. Dlatego najlepiej łowić je jednak na zestawy gruntowe. Kiedy łowię na betonach, umieszczam zestaw 100 – 250 m od brzegu. To trudne zadanie, bo na Górnym Śląsku do wywożenia zestawów nie można używać specjalnie do tego zaprojektowanych zdalnie sterowanych łódeczek. Kilogramowego żywca nie da się daleko zarzucić wędziskiem. Dlatego karpia uzbrajam, kij zostawiam na jednym brzegu i wędruję z rybą na brzeg przeciwny, tam wkładam go do wody, wracam na stanowisko i ściągam zestaw w wybrane miejsce.. Dopiero jesienią przenoszę się na łowiska Baba Jaga albo Dęby, gdzie tuż przy brzegu jest głęboko do sześciu metrów. Tam można już karpia zarzucać, bo nie musi pływać daleko od brzegu.
Mój ulubiony kij to Telstar Surf 3,9 m. Jest mocny, ma szczytową akcję, a w czasie holu dużej ryby sprężynuje na całej długości. Takim długim kijem holuje się szybciej i bezpieczniej, bo on amortyzuje zrywy i oddaje rybie taką samą energię. Długim kijem mogę pompować z bardzo dużą siłą. Przy holowaniu dużych sumów jest to konieczne, bo gdy one tylko poczują trochę luzu, natychmiast płyną w zaczepy. Wykorzystują każdą dziurę, żeby się w niej schować, potrafią nawet wpłynąć do kubła na śmieci, który leży na dnie.
Koledzy ze mnie żartują, że sumy holuję najszybciej z nich wszystkich, a ja po prostu uważam, że hol musi być zdecydowany, szybki i siłowy. Nie można pozwolić, by sum podpłynął do zaczepów. Musi być mój, zanim pójdzie w zaczepy, a do tego potrzebny mi jest bardzo mocny sprzęt.
Na kołowrotku mam 400 m żyłki o średnicy 0,50 mm i wytrzymałości 20 kg. Jestem przekonany, że da się na nią wyciągnąć każdą rybę, jaka tylko pływa w rybnickim zalewie. Zerwanie tej żyłki podczas holu jest niemożliwe. Próbowałem, bo gdy się łowi duże ryby, to niczego nie można zostawić przypadkowi. Kilka razy widziałem, jak kolega owinął żyłkę na ręce, na rękawie kurtki, i odchodził od brzegu, żeby zerwać zaczepiony w łowisku zestaw. Szedł coraz dalej, a żyłka ani myślała się zerwać. Jeżeli mam żyłkę, której już wcześniej używałem, to zwracam baczną uwagę na jej pierwsze kilkadziesiąt metrów, bo właśnie ten jej odcinek jest najbardziej narażony na mechaniczne uszkodzenia. Kiedy podczas holu naprężona żyłka dotknie czegoś ostrego, to się mechaci, a to ją bardzo osłabia. W ciągu roku zmieniam żyłkę cztery razy. Plecionka nie nadaje się do łowienia sumów, bo pływa po powierzchni i szybciej znajdzie ją żaglówka niż sum przynętę. Poza tym plecionka jest nierozciągliwa i każde szarpnięcie ryby trzeba amortyzować rękami. To jest nie tylko męczące, ale pozwala rybie łatwiej się odhaczyć. Poza tym plecionka łapie wszystkie mikrośmieci i później działa na przelotki jak pilnik.
Moje sprawdzone kołowrotki ty Siluro. Są dobre i mocne, mają pojemną szpulę, pewny hamulec i mocny trzpień, na którym jest osadzona szpula. Szkoda, że już nie do kupienia. Próbowałem je zastąpić multiplikatorami, ale okazały się zbyt wolne i sumy wchodziły w zaczepy.
Według mnie o złowieniu suma decydują głównie dwa czynniki. Najpierw trzeba wiedzieć, gdzie postawić żywca. Na tę wiedzę przypada: 30 % sukcesu, a 70 % to umiejętność holowania. Nie mówię o małych rybach, lecz o takich, które ważą więcej niż 50 kilogramów. W hol suma wliczam też podebranie. Odpowiednio uzbrojona dłoń, odpowiedni chwyt za żuchwę, sposób wyciągania go na brzeg – od tego też stałem się specjalistą, bo wyciągam nie tylko swoje sumy, ale także te, które złowili koledzy.
Sum jest rybą wyjątkowo zwinną. Potrafi wykonać taki zwrot, że w ułamku sekundy tam, gdzie był jego łeb, teraz widać ogon. Przy tym sum obraca się wokoło swojej osi jak szarpiący swą zdobycz krokodyl. Dlatego trzeba bardzo uważać przy podbieraniu, bo taki 50-kilowy sum może ukręcić dłoń w przegubie albo wyrwać rękę z barku. Z chwyceniem dużego suma za żuchwę nie ma problemu, bo one zawsze mają pyski otwarte. Natomiast mniejsze często zaciskają szczęki i za nic nie można ich rozewrzeć.
Od kilku lat rybnicki zalew należy do okręgu PZW Katowice. Kiedy gospodarowała tu elektrownia, wędkarze mieli lepiej. Strażnicy rzadziej się czepiali, chociaż i wtedy wszelkich zakazów było co niemiara. Zarybienia też były nieporównanie większe, bo co to jest dwie tony karpi kroczków na kilkusethektarowy zbiornik, w którym jest dużo sumów? To nie jest zarybienie, tylko dokarmianie.
Do wody można wejść tylko do bioder, przynęt nie wolno wywozić. Jeżeli ktoś łowi karpie na kulki proteinowe, to ma łatwiej, bo stosując odpowiedni sprzęt, może je wyrzucić na sto metrów od brzegu. Natomiast wędkarze polujący na sumy z dużymi żywcami mają problem. Kilogramowej ryby daleko się nie rzuci, bo jeżeli ona uderzy o wodę, to zdechnie. Poza tym żywca należy uzbrajać w kotwiczkę, która ma groty rozstawione na odległość 30 mm. Złamanie jakiegoś zakazu to 200 zł kary, a recydywistom grozi utrata pozwolenia na wędkowanie. Na razie radzimy sobie tak, że zestawy przenosimy na drugi brzeg. Trzeba się nachodzić, a strażnicy też psują krew. Zestaw z karpiem mam dwieście metrów od brzegu, a tu podchodzi taki i mówi: “Proszę wyjąć zestaw z wody, bo chcę sprawdzić, czy żywiec jest prawidłowo uzbrojony”. Strażnicy znają kilku z nas i wiedzą, że łowimy zgodnie z regulaminem, bo często nas sprawdzają. Wiedzą też, że po ściągnięciu zestawu z dużej odległości karp nadaje się na patelnię, a nie na przynętę, bo sum raczej na niego nie weźmie.
W Zalewie Rybnickim są jeszcze duże ryby, ale to się kończy. Ryby rosły, bo z elektrowni spływało dużo ciepłej wody. Niedługo jednak woda chłodząca turbiny znajdzie się w zamkniętym obiegu. Wtedy Rybnik stanie się zwykłą zaporówką, jak inne zbiorniki. Dzisiaj ciepłej wody jest już mniej i ryby zareagowały na to zmianą swoich stanowisk. Kiedyś przebywały blisko ujścia ciepłej wody, teraz rozpłynęły się po całym zbiorniku.
Jednak są jeszcze w Rybniku duże sumy, większe od tego, którego złowiłem. Brały mi takie olbrzymy, z którymi nie byłem w stanie nawiązać walki. Taki sum wybierał zapas żyłki z kołowrotka i się urywał. Nie muszę chyba mówić, jaką musiał mieć siłę, skoro wyciągał kilkaset metrów sprężynującej żyłki, a ja w tym czasie – jak to się nieładnie, ale trafnie mówi – nawet nie puściłem bąka.
Notował WS
Uważam, że najlepszą przynętą na dużego suma jest żywy karp – mówi Marian Sokołowski. Kiedyś łowiłem na pęczki rosówek. Zakładałem na haczyk nawet po dziesięć sztuk. Dosyć szybko się przekonałem, że to jest rzeczywiście dobra przynęta na sumy, ale niewielkie, metrowe lub tylko trochę dłuższe. Największy, którego złowiłem na pęczek robaków, miał 1,4 m. Najlepsze żywce na sumy to w kolejności: karpie, leszcze, także wzdręgi, płocie i okonie, ale tylko duże.