Zapewne okonie jeszcze nieraz wprawią nas w zdumienie. Łowimy ich coraz więcej, wynajdujemy coraz to nowe rewiry podwodnego świata, w których one żyją, rozszerzamy czas, w którym dają się łapać. Co więcej, biorą lepiej niż bylibyśmy w stanie przypuszczać.
Pierwszy raz z łowieniem okoni w nocy zetknąłem się przypadkowo, a było to w środku lutego. Miałem pilną pracę i wyjechałem z domu jeszcze przed piątą. Kiedy przejeżdżałem nad brzegiem jeziora, zobaczyłem nikłe światło. Spieszyło mi się, ale niedalekie światełko kusiło. Chciałem zobaczyć, kto i co łowi w miejskim jeziorze, o którym od dawna wiadomo, że jest tam tylko skarłowaciała biała ryba i mizerne okonki. Idąc w kierunku wędkarza sądziłem, że łowi leszcze, ale kiedy już do niego podszedłem, zobaczyłem na lodzie dużego okonia. Miał sporo ponad pół kilo.
Wędkarz okazał się znajomym, bo w Olecku wszyscy wędkarze się znają. Pokazał mi jeszcze jednego, większego okonia, którego miał już w torbie, i powiedział, że jest to wynik wywiercenia w lodzie kilkunastu dziur. Dodał, że o tej porze, to znaczy nocą, łowi już od kilkunastu dni i ryby ma zawsze. Jak sobie szybko obliczyłem, w tym czasie byłem na rybach kilkakrotnie, oczywiście za dnia, i tylko raz nałowiłem takich okoni, które warto było wziąć do domu. Ale nawet wtedy żaden nie był taki duży jak teraz u znajomego.
Dowiedziałem się jeszcze o dwóch bardzo interesujących rzeczach. Nocą, twierdził mój znajomy, okonie są w tych samych miejscach, w których przebywają w dzień. To znaczy tam, gdzie jest twarde dno z kamieniami lub racicznicami, a także wśród gałęzi powalonych do wody drzew i w ich pobliżu. Z jednej dziury prawie zawsze wyciąga się najwyżej jednego okonia, a kiedy branie zostanie zepsute, trzeba wiercić nową. Największe zdziwienie budziła jednak druga informacja: kiedy niebo jaśnieje na tyle, że na jego tle zaczynają być widoczne wierzchołki drzew, brania ustają całkowicie.
Pamiętałem o tym zdarzeniu, kiedy później łowiłem z kolegą w Pilwągu. W dzień okonie brały słabo, więc zostaliśmy do zmierzchu nad jedną z licznych w tym jeziorze górek. Zaczęliśmy łowić, kiedy niebo było jeszcze jasne, ale trzeba tu dodać, że woda w Pilwągu jest mało przejrzysta nawet w zimie. Marek łowił na fińską błystkę, wąską i lśniącą. Kiedy miał już kilkanaście okoni, ja na mormyszkę złowiłem dopiero pierwszego. Inny nasz kolega łowił na małe twistery założone na półtoragramową główkę. Przerzucił ich sporo, skuteczne okazały się dwa kolory: motor-oil i ciemna zieleń, oba z brokatem.
Okonie powoli się rozkręcały i od jakiegoś czasu łowiliśmy już równo. Przyszedł jednak taki moment (na dworze panowały zupełne ciemności), że zupełnie przestały brać. Wywierciliśmy w lodzie sporo dziur, by je odnaleźć, ale nigdzie ich nie było. Możliwe też, że były, tylko nie chciały z nami współpracować.
Krzysztof Gryniewicz