Bańtki i węgöre
W tym roku wędkowałem z bałtyckiej plaży na „helskiej zweli” pod okiem dwóch tutejszych wędkarzy: Zbigniewa Niewiarowskiego i Tomasza Kuźluka. Nie tylko pokazali mi piękno takich połowów, zwłaszcza nocnych, ale także doradzili, jak to robić skutecznie.
Po zeszłorocznych doświadczeniach tym razem do wyjazdu na Hel przygotowałem się bardzo starannie. Wziąłem dwa feedery (3,90 i 3,80 m, c.w. odpowiednio 120 i 90 g) i solidne kołowrotki z długą szpulą mogące pomieścić 200 – 250 metrów żyłki Hexan 0,285 mm. Przydatne okazały się też podpatrzone u karpiarzy ciężarki Karpleader 40 i 75 g z krętlikiem. Szybowały jak pociski. Na flądry najlepsze są haczyki z długim trzonkiem, bo ryby te bardzo głęboko połykają przynętę i potem taki haczyk łatwiej wyjąć im z pyszczka. Nieodzowne są latarki, ostry nóż i podpórki, czyli rury PCV do pionowego ustawiania wędek na plaży jak najdalej od słonej wody i piasku, które niszczą sprzęt. Żeby umieszczać zestaw dalej niż 100 m od brzegu, ale nie używać przyponu strzałowego, zabrałem ze sobą spodniobuty.
Po przyjeździe do Helu koledzy przekazują mi najświeższe informacje. Od tygodnia wieje „zida-ost”, porywisty wiatr południowo-zachodni, który nie rokuje dobrych brań. W porcie bierze babka bycza i „flyrtka” – w języku kaszubskim mała fląderka – oraz okoń wielkości palca. Z portu więc musimy zrezygnować i w końcu spełni się mój zamiar, by wędkować z plaży w dzień i w nocy. Na „zweli” trafia się ładna „bańtka” i „węgör”, co oznacza piękną flądrę, najczęściej gładzicę i coraz rzadziej stornię oraz węgorza. Zimowe i wiosenne sztormy całkowicie zmieniły konfigurację dna w strefie przyboju wokół cypla. Zeszłoroczny rów wymyty przez dwa prądy, zatokowy i morski spotykające się u brzegów „zweli” – idealna stołówka dla ryb – został w strefie przybrzeżnej zasypany i z plaży jest nieosiągalny.
Po dwóch dniach spotykamy się w porcie o godz. 18. Czekamy na kutry wracające z połowu szprota i śledzia. Rybacy są życzliwi, nie odmawiają, gdy się poprosi o trochę drobnych rybek. Ze sporym ich zapasem ruszamy na „zwelę”, czyli sam koniec helskiej kosy. Przed zmrokiem musimy rozłożyć sprzęt. Na wyrzuconej przez morze skrzyni Tomek przygotowuje komplet przynęt: szprotki, fileciki ze śledzia i „gröwa”, czyli tobiasza (niezawodna przynęta na węgorze) oraz rosówki i czerwone robaki.
Na wyniki długo nie czekamy. O godzinie 20:10 Tomek pierwszy wyciąga gładzicę. Niedługo potem Zbyszek łowi piękny dublet dużych fląder. Wchodzę w spodniobutach do morza i wyrzucam zestawy bardzo daleko, ale nadaremno. Za to moi koledzy mają pełne ręce roboty. Tomek wyciąga kolejne dwie pięknie ubarwione gładzice.
Sprawdzam wędkę i wszystko staje się jasne: mam poplątane przypony. Tomek pokazuje mi swój zestaw. Na pętlicowe połączenia przyponów z żył-ką główną naciągnięte są igelitowe wężyki, które zakrywają wszystkie węzły. Na końcu żyłki ciężarek, dwa przypony przywiązane tak, żeby się nie plątały. Im zestaw prostszy, tym skuteczniejszy – oto cała tajemnica.
Pierwsze gładzice łowię grubo po 22 na ciąganego. Po zarzuceniu zestawu ściągam przynętę miarowo, bardzo powoli. Taki sposób ma swoje zalety – wędkujemy aktywnie, przeczesujemy większy obszar morskiego dna, pozostawiamy smugę zapachową, a flądry zacinamy za sam pyszczek. Na feederach dobrze czuć ich uderzenia w przynętę, krótkie przytrzymanie i delikatne szarpanie.
Pierwszy dublet łowię po skorygowaniu odległości rzutów. Zbyszek przypomina mi, że flądry w nocy żerują bliżej brzegu. Żeby mi to zademonstrować, Tomek po zacięciu nie skręca żyłki na kołowrotek, ale wycofuje się z flądrą na plażę. Zbyszek mierzy krokami odległość. Wychodzi niecałe 40 metrów i to jest tajemnica mojego początkowego niepowodzenia. Około trzeciej w nocy kończymy, bo zimno robi się coraz bardziej dokuczliwe. Połów był niezły.
Nocki odsypiam na plaży, bo pogoda jest cudowna, niebo bez chmur. W lasach grzyby, borówki i żurawina. Na nocnym wędkowaniu schodzi mi cały tydzień. Ryb nie brakuje.
18 września morze sztormuje, mimo to idziemy z Tomkiem na „zwelę”. Flądry biorą z różnym natężeniem, nie jest źle, tylko ten dokuczliwy wiatr. Około godziny 23 ściągam zestaw, ale dopiero przy samej plaży czuję jakiś dziwny opór. Tomek jest przy mnie. Świeci latarką, błyska mi biały kolor. – Flądra – mówię. – Flądry nie pływają brzuchem do góry – prostuje Tomek. – To węgorz!
Przebiega mnie dreszcz emocji. To mój pierwszy morski węgorz. Wziął na ogon szprotki, został zacięty za sam pyszczek. W piasku szybko traci siły. Ma 78 cm długości, rano waga wskazała 1,12 kg.
Niedziela jest piękna, ciepła i słoneczna. W spodniobutach wchodzę do morza i zarzucam feedery jak najdalej. Niestety, nie mam ani jednego brania, mrożone szprotki nie są tak dobre jak świeże, choć jeden haczyk był pusty. Po południu łodzią wiosłową Hel 13 wypływamy na zatokę. Z głębokości około 25 m Mariusz łowi dwie „flyrtki”, ja mam branie, lecz ryba wchodzi w zaczep, prawdopodobnie w netę (sieć denną) i zrywam cały zestaw. Wieczorem, kiedy staję na plaży, odczuwam jakieś dziwne zmęczenie, doświadczam tego pierwszy raz, mam uczucie falowania.
Z radością wracam do nocnego wędkowania na stałym gruncie. Tu czuję się pewnie i bezpiecznie. Zmienia się cyrkulacja, wieje „north-west”, wiatr północno-zachodni, noce robią się bardzo zimne. Ubieramy się ciepło i zabieramy termos z gorącą herbatą. 23 września jestem z Tomkiem na „zweli”. Flądry biorą zadowalająco, najlepiej między godzinami 20 i 23. Zimno daje się we znaki. Około 23.40 Tomek ma pięknie wygięty kij. Biegnę z latarką, po chwili węgorz jest na plaży. Wziął na filecika ze szprotki, przynętę połknął głęboko. Miara wskazuje 69 cm, rano Tomek podaje wagę: 0,89 kg. Całkiem nieźle!
25 września jestem ze Zbyszkiem na „zweli”. Wiatr ucichł, ale jest zimno. Flądry biorą dobrze. Zbyszek eksperymentuje, swoje fileciki ze szprotką dostraja rosówką. Około godziny 20.30 prosi o latarkę, bo kij spadł z podpórki. Wybiera luźną żyłkę i zacina, po kiju widać, że jest coś dużego. Ryba idzie w lewą stronę, szybko zwijam jego drugą wędkę, żeby się nie splątały. Zbyszek jest skoncentrowany, ruchy ma opanowane, wykorzystuje falę przyboju i wyciąga flądrę na plażę. Jest olbrzymia, haczyk tkwi jej głęboko w przełyku. Gratuluję pięknej „bańtki”. Miara wskazuje równo 40 cm długości i 24 cm szerokości. Tak piękna gładzica podnosi nas na duchu, robi się jakoś cieplej, śmiejemy się sami do siebie.
Flądry biorą nieźle. O 23.20, Zbyszek znowu prosi o latarkę. Zanim doszedłem, ujrzałem tylko końcowy przebieg walki. Gładzica jest ogromna, brak mi słów. Została zacięta za sam pyszczek, Zbyszkowi z wrażenia drżą ręce, ma kłopoty z wypięciem haczyka. Po chwili uspokaja się i powiada, że tak dużej gładzicy bardzo dawno nie złowił. Widzę, że jest szczęśliwy, w głębi duszy mu zazdroszczę. Miara pokazuje 43 cm długości i 26 cm szerokości. Rano gładzice ważymy, mają odpowiednio 1,19 kg i 1,31 kg. Jestem pełen podziwu i obiecuję sobie, że w przyszłym roku pobiję ten wyśrubowany rekord.
Roman Olczak
FLĄDRA PO BOSMAŃSKI
Gdy złowimy kilka fląder, warto je od razu przyrządzić, bo są rewelacyjne i proste w przygotowaniu. Flądry czyścimy od spodu, z góry zrywamy skórę, dokładnie płuczemy i nacieramy oliwą, posypujemy przyprawami (pieprz ziołowy, wegeta, przyprawa do ryb) na górę kładziemy plaster wędzonego boczku, plasterki cebuli i czosnku, a na to wszystko plasterki kiszonego ogórka i zieloną natkę. Zawijamy w folię i kładziemy na grillu, pieczemy około 30 minut.