Woblery, które robię, są równie dobre na pstrągi, jak i na trocie. Wprawdzie łowiąc pstrągi zakładam woblery mniejsze, bo na ogół tego wymaga łowisko, ale nie zmienia to faktu, że bardzo często na pstrągową przynętę bierze troć, a pstrąg na trociową.

Gdy się pstrąg przygoto wuje do ataku i gdy potem uderza, to repertuar zachowań ma o wiele bogatszy niż troć. Jest to zrozumiałe. Choć bowiem obie te ryby są blisko spokrewnione (należą do tego samego gatunku) i młodość spędzają w tych samych warunkach, to do interesujących nas rozmiarów dorastają w zupełnie innych środowiskach: troć w morzu, pstrąg w rzece. Inaczej też pobierają wtedy pokarm. Jeżeli o troci mogę powiedzieć, że atakuje na kilka sposobów, to pstrąg zna ich kilkanaście. Zapewne wynika to stąd, że swej zdobyczy (przynęcie) musi się dokładniej przyjrzeć. Dlatego bardzo się staram, żeby moje woblery pstrągowe były wykonane bardzo precyzyjnie. I wcale nie chodzi tu o to, by były ładnie pomalowane i miały idealnie wykończoną powierzchnię. Mówiąc o precyzji mam na myśli ich akcję. To jej poświęcam najwięcej uwagi.

Woblery robię od wielu lat i ciągle coś w nich zmieniam, a to kształty, a to malowanie… Ze szpiczastego brzuszka przeszedłem na półokrągły. Duże kiedyś wygarbienie grzbietu zmniejszyłem, przez co woblery stały się smuklejsze. Ale to wszystko nie ma decydującego wpływu na ich skuteczność. Najważniejsza jest akcja. Zależnie od tego, jak moje woblery pracują, zaliczam je do jednej z pięciu kategorii, którym nadałem charakteryzujące je nazwy. Są to: migotki, miękotki, furkotki, szperałki i grzebałki. Migotek to taki wobler, który ma bardzo słabą akcję ogonową, ale mocno się wykłada na boki.

Miękotek ma akcję płynną. Gdybym ją miał narysować, to by przypominała ślad węża na piasku. Furkotek ma drobną i tak silną akcję ogonową, że aż szczytówką trzepie. Szperałek swą pracą do złudzenia przypomina miękotka, ale zachowuje się nieregularnie. Od toru prowadzenie odskakuje to w jedną, to w drugą stronę, a jak to zrobi i w którą stronę jest nieprzewidywalne. Wykłada się przy tym na boki, ale się nie kręci i szybko znów obiera właściwy kierunek.
Gdy przystępuję do pracy i zaczynam strugać kawałek drewna, przyświeca mi jeden cel: zrobić miękotka. Moim zdaniem te woblery są bardzo łowne. Dobry miękotek pływa w wodzie prawie bez oporu, a porusza się jak prawdziwa rybka. Ułożenie steru sprawia, że się łatwo zanurza, więc może służyć do obławiania miejsc najgłębszych. Ale miękotkom nadaję różną wyporność i mogą wykonywać rozmaite zadania. Furkotka i migotka uważam za produkty, które powstały dlatego, że nie udało mi się zrobić miękotka. Przy czym muszę powiedzieć, że furkotek bardzo dobrze się trzyma wody. Można go prowadzić, nawet bardzo szybko, przez kipiele i szybkie prądy, a ten tylko drobno drga i ani mu „ w głowie” wyłożyć się na bok.

Ten wobler jest dobry na niemrawe ryby, najlepiej na okonie. Natomiast szperałki są dziełem przypadku. Żaden nie powstał dlatego, że tak to sobie zaplanowałem. Nawet gdy się wzorowałem na egzemplarzach wyjątkowo udanych. Próby w wannie wypadały nieraz całkiem dobrze, ale prawdę odsłaniała potem rzeka. O doskonałości szperałka decydują bowiem cechy tak subtelne, że w warunkach rękodzieła powielić ich się nie da. Szkoda, bo woblery o takiej akcji cenię sobie najbardziej.

Największy wpływ na zachowanie się woblera w rzece ma jego środek ciężkości. Czasem decyduje o tym waga materiału, innym razem ilość włożonego ołowiu. Woblery o lekko łukowatym kształcie korpusu, z którego wychodzi ster, nawet bez dociążenia dobrze trzymają się wody. Jednak włożeniem ołowiu do brzuszka osiąga się odpowiednią wyporność, która wpływa na głębokość zanurzenia i szybkość wynurzania. Zauważyłem, że ołów wetknięty w niewłaściwe miejsce może przynętę destabilizować. Kiedy się go umieści głęboko w korpusie, w kierunku grzbietu, wobler przy szybkim prowadzeniu lub raptownym podciągnięciu wyłoży się na bok, a nawet obróci się wokół własnej osi. I odwrotnie. Ołów włożony bardzo nisko, koło uszka do zaczepienia kotwicy, przyklei woblera do wody, ale nie daje przynęcie „kopnięć”, które prowokują ryby do ataku. Znaleźć dla ołowiu takie miejsce, żeby było idealnie, jest bardzo trudno, ale czasem mi się to udaje. I właśnie wtedy powstaje szperałek. Nie jest to proste również dlatego, że ołowiu nie wkładam tylko punktowo.
Muszę wytłumaczyć, że pod słowem „kopnięcie” rozumiem zaburzenie pracy przynęty. Bardzo doświadczeni wędkarze potrafią je wydobyć prawie z każdej przynęty. Kiedy ta przesuwa się z regularną wibracją oni zaburzają jej pracę puknięciem w żyłkę, drganiami szczytówki lub zmianą szybkości ściągania. Właśnie w takich momentach następuje atak ryby. Pomimo że takie sposoby łowienia stosuję zawsze, to jednak się staram, żeby przynęta sama z siebie generowała taki ruch.
I jeszcze kilka słów o grzebałkach. Te woblery mają takie wyważenie, na które wpływa ilość ołowiu i wielkość steru, że gdy swobodnie położy się je na wodzie, to zanurza się głęboko ich przód. Przeznaczam je na obławianie wąskich rynien i miejsc, w których gałęzie nadbrzeżnych krzaków wchodzą do wody. Tam bowiem wobler powinien bardzo szybko zanurkować, a tak się właśnie zachowują grzebałki.

Gdy rozpoczynam robienie woblerów, nigdy nie ograniczam się do sporządzenia tylko paru sztuk. Od razu przygotowuję materiał na kilkanaście egzemplarzy. Mam już tyle doświadczenia, że potrafię tworzyć takie same bryły korpusów z dokładnie tak samo wklejonymi sterami i drutami do mocowania kotwiczek. Wiem też z grubsza, gdzie i ile włożyć ołowiu, żeby być bliskim ideału. Podczas pierwszej próby w wannie sprawdzam nie to, czy woblery w ogóle chodzą, ale jak chodzą. Na tej podstawie wybieram te, które zostaną poddane próbie w rzece. Dopiero w naturalnych warunkach widać, co każdy z nich naprawdę potrafi: jak się poddaje prądom wody, jak szybko się zanurza, jak się zachowuje, gdy jest przytrzymywany w nurcie. Kiedy uznam, że wobler może trafić do pudełka, oznaczam go inicjałami i muszę powiedzieć, że takich woblerów jest bardzo mało. Gdy natomiast ocenię, że wymaga poprawek, testuję go jeszcze dokładniej, żeby wychwycić wszystkie jego ewentualne usterki. Dobrym sprawdzianem jest np. szybkie skręcanie żyłki, kiedy wobler jeszcze znajduje się w powietrzu. Wiele jego wad ujawnia uderzenie o wodę i natychmiastowe zanurzenie, a także szybkie podciąganie na długiej żyłce. Wprawdzie woblera wtedy nie widać, ale jego zachowanie można ocenić obserwując styk żyłki z wodą. Woblery, które się nadają do poprawek, szczegółowo opisuję jeszcze nad wodą, ale pracuję nad nimi dopiero w domu. O dziwo, właśnie z takich poprawkowiczów najczęściej powstają potem znakomite szperałki!
Wiedza niezbędna każdemu, kto sam wykonuje woblery, bierze się z obserwacji przyrody. Niby ciągle łowię ten sam gatunek ryb, to znaczy pstrągi, ale w ciągu całego sezonu ich zachowanie bardzo się zmienia, począwszy od wyboru stanowisk, a na pokarmie skończywszy. Czasem obserwuję pstrąga przez kilka godzin. Nie staram się go złowić, patrzę tylko, jak żeruje, co zjada i w jakich rewirach. Inaczej postępują duże sztuki, takie powyżej 40 cm, a inaczej mniejsze, choć przecież żyją w podobnych warunkach. Nie uważam tego za stratę czasu. Przeciwnie, jest to dla mnie równie ciekawe, jak przyjacielskie spotkanie nad wodą z innym wędkarzem. Swoich woblerów nie sprzedaję, rzadko je też rozdaję. Jeżeli już to robię, to zawsze proszę, żeby ten, do kogo mój wobler trafił, opowiedział mi potem bardzo dokładnie, jak mu się nim łowiło.
Zdzisław Kowalski
Wrocław