czwartek, 28 marca, 2024

W CIENIU ZAPORY

W rzekach poniżej zapór ryby żyją w rytmie wahań wody. Jest to dla nich ważniejsze od pogody, ciśnienia i pory dnia. W Wiśle poniżej tamy we Włocławku łowiłem z łódki sandacze przez wiele lat, więc dość dobrze poznałem ich zwyczaje i zachowania.

Przy stałym i niskim poziomie wody sandacze zajmują za dnia dołki i inne głębokie miejsca w korycie rzeki. Biorą wtedy słabo, nawet kiedy to jest późna jesień. Z wieczora i nad ranem wychodzą żerować na kamienistych rafach i wypłyceniach pokrytych muszlami małży.

Gdy tylko z zapory puszczą wodę, wszystkie ryby zaraz się ożywiają. Sandacze, bardzo do tej pory ospałe, gwałtownie atakują drobnicę. Jeżeli spusty są dokonywane o stałych porach, to nieco wcześniej wypływam łodzią na rzekę i czekam na przybór wody. Przeważnie łowię wtedy jedną lub dwie ryby. Dobre żerowanie trwa około pół godziny, czasem godzinę, aż poziom wody się podniesie. Zależnie od pracy elektrowni przybywa jej metr, półtora, czasem dwa metry. Tam, gdzie w korycie woda przedtem stała, teraz rwie ostry nurt. Część sandaczy chowa się przed nim w dołkach, za głazami i pryzmami kamieni. Reszta spływa na spokojniejszą wodę w pobliże brzegów, w ślad za chroniącą się tam drobnicą. Przenoszę się tam i ja. Pod brzegiem sandacze zaczynają dobrze żerować wtedy, gdy wysoki poziom wody się wyrówna. Brania trwają przeważnie kilka godzin.

Zdarza się, że duża woda idzie przez długi czas, czasem nawet wiele dni. Po pierwszym okresie dobrych brań sandacze znów zaczynają kaprysić. Zazwyczaj wybieram się wtedy na nie o szarówce i przed świtem. Najlepsze brania mam na początku nocy i pod jej koniec. Łowię w spokojnej wodzie blisko brzegów.

Kiedy na zaporze przepusty się zamykają, w rzece znów zaczyna się zamieszanie. Przy brzegach można liczyć na kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt minut dobrego żerowania. Potem drobnica i drapieżniki odchodzą od brzegów i rozpraszają się po całym korycie. Jeżeli uda mi się przewidzieć, kiedy woda zostanie zatrzymana, ustawiam się łodzią w miejscach, gdzie sandacze mogły się schować przed bystrą wodą. Póki elektrownia pracuje pełną parą, przynęty rzucać im nie warto. I tak nie wezmą. Mogłoby się nawet wydawać, że ich tam w ogóle nie ma. Ale niech no tylko woda zacznie zwalniać, już zaczynają gwałtownie żerować. Trwa to zwykle kilkadziesiąt minut. Czasem się jednak zdarza, że brań nie mam nawet przez pół godziny. Wtedy wracam do domu, bo taki zastój trwa przeważnie aż do najbliższego ranka lub wieczora po ustaleniu się niskiego przepływu.

Sandacze łowię na gumy z opadu. Gdy wędkuję z łodzi, podciągam je pod prąd, a kiedy stoję na brzegu, zarzucam przynętę w nurt i sprowadzam ją do brzegu wachlarzem cały czas wykonując nią skoki. Kiedy jest już przy brzegu, a w tym miejscu jest co najmniej na metr głębokości, podciągam ją wzdłuż brzegu pod prąd również wykonując skoki.
Przez cały sezon stosuję kopyta marki Relax o rozmiarach 7,5 – 10 cm. W drugiej kolejności sięgam po twistery tej samej wielkości, najchętniej z szerokim ogonem. Późną jesienią łowię też na gumy większe, nawet 14-centymetrowe. Główki, zależnie od głębokości wody, ważą od 5 do 20 g. Dobrze spisują się gumy białe i perłowe z czarnym grzbietem oraz seledynowe i seledynowe z grzbietem czerwonym. Nocami, szczególnie przy niskim poziomie wody, sandacze często biorą przy powierzchni. Zakładam wtedy gumy z główkami o wadze poniżej 5 g oraz łamane pływające woblery o długości 9 – 11 cm. Ściągam je wolno w poprzek nurtu i pod prąd pod samym wierzchem.

Dariusz Małkowski, Włocławek
notował Jarosław Kurek

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments