piątek, 29 marca, 2024
Strona głównaSpinningNIEPOŁOMICKIE JAZIE

NIEPOŁOMICKIE JAZIE

Kiedy mam tylko kilka godzin wolnego i chcę odpocząć ze spiningiem w ręku, jadę nad Wisłę poniżej Krakowa. Pomiędzy stopniem wodnym w Przewozie a ujściem Raby są tam dziesiątki odludnych, a przy tym rybnych opasek, najwięcej w okolicach Niepołomic. Sporo tam sandaczy, kleni, boleni i brzan, od czasu Do czasu trafia się szczupak, a nawet sum. Jednak najbardziej lubię łowić jazie. Pojawiły się w Wiśle kilka lat temu i błyskawicznie ją opanowały.

Żeby zobaczyć stadka jazi, wystarczy ostrożnie podejść do krawędzi skarpy. W maju i w czerwcu lubią stać przy opaskach płytkich i rozmytych. Od lipca do początków października wybierają raczej opaski głębokie, gdzie u podstawy jest co najmniej dwa metry wody, i w pobliżu nurtu. Choć na pierwszy rzut oka opaski mało się różnią, przy jednych widuję jazie prawie zawsze, przy innych wcale. Dzięki temu już po kilku wyprawach wiem, gdzie najlepiej łowić.

Zazwyczaj stadko jazi przy opasce liczy kilkadziesiąt sztuk różnej wielkości. Wszystkie w taki sam sposób żerują, a spłoszone uciekają od brzegu całą gromadą. Na szczęście są mało płochliwe. Po zejściu z wysokiej skarpy na opaskę wystarczy spokojnie usiąść lub stanąć, a stado wraca pod brzeg w ciągu paru minut i nie zważa na obecność człowieka. Tak samo szybko wracają małe ryby, jak i duże.

Na jazie zabieram najdelikatniejszy z moich kijów spiningowych – Zebco microbite 2,7 m o nieoznaczonym ciężarze wyrzutowym. Wędziskiem tej długości wygodnie się łowi w odległości 1 – 2 m od opaski. Kiedy jazie biorą przy samej opasce, lepszy byłby krótszy kij, bo długi trzeba trzymać wyprostowany w dół rzeki. Jest to niewygodne, na szczytówce brań nie widać, a brak amortyzacji powoduje, że ryby spadają. Żyłka 0,12 mm gwarantuje dobrą pracę miniaturowych woblerków, a w razie potrzeby pozwala je prowadzić głęboko. Zmieniam ją po kilkunastu godzinach łowienia, bo szybko się skręca i strzępi na zabrudzonych przelotkach.

Do kieszeni kamizelki wkładam woblerki własnej roboty o długości od 1,5 do 3,5 cm. Na większe, np. 5-centymetrowe, łowią się prawie wyłącznie klenie. Brania jazi co prawda też się trafiają, ale są „puste”. Woblerki na jazie uzbrajam w jedną kotwiczkę podwieszoną pod spodem, bo uderzenia są prawie zawsze od przodu. Można to sprawdzić doświadczalnie. Wystarczy z dwukotwicowego woblerka zdjąć przednią kotwicę, a będzie bardzo dużo nie zaciętych uderzeń. Jeżeli usunie się tylną kotwiczkę, liczba zaciętych brań pozostaje bez zmian. Pojedyncza kotwiczka może być większa, a zatem bardziej chwytna i mocniejsza niż w modelach dwukotwicowych. Do woblerków 1,5-centymetrowych daję kotwiczkę nr 12 – 14, a do 3,5-centymetrowych nr 10.

Przydają się zarówno modele płytko, jak i głęboko schodzące. Kolor przynęty ma zazwyczaj niewielkie znaczenie. Kiedyś na zawodach obaj z synem łowiliśmy na ten sam typ woblera, obaj też mieliśmy komplet jazi przed czasem. Ja łowiłem na czarnego woblerka w żółte grochy, a syn na perłowego. Dla zasady zakładam jasne woblery przy słabym oświetleniu i mętnej wodzie, a ciemne, gdy widoczność jest dobra. Najwięcej jazi złowiłem na woblerki perłowe z czarnym i niebieskim grzbietem, srebrzyste z czarnym grzbietem i czarne w żółte grochy.

Swój dzień jazie zaczynają późno, bo nawet w największe upały dobrze biorą dopiero godzinę lub dwie po wschodzie słońca. Jeżeli widać je pod powierzchnią, to znaczy, że zbierają pokarm znoszony z wodą wzdłuż opaski. Wtedy chętnie gromadzą się przy jej końcu, gdzie za ostatnimi kamieniami tworzą się warkoczyki nurtu, wsteczne prądy i miniaturowe wiry. Często widać też, jak stoją niemal przyklejone do kamieni. Zakładam wtedy woblerki pracujące do 30 cm pod powierzchnią wody i po spławieniu ich na 20 – 30 m w dół przytrzymuję, dopóki pracując w nurcie nie dojdą do kamieni. Bardzo często właśnie wtedy jest branie.

Jeżeli go nie było, odczekuję kilkadziesiąt sekund i zaczynam bardzo wolno podciągać woblerka pod prąd. Po każdym obrocie korbki robię kilkusekundową przerwę. Kiedy przynęta jest już ode mnie na długość kija, wyciągam ją z wody jednym płynnym ruchem szczytówki. Przeważnie podciągam woblerka w odległości do 1,5 m od kamieni, bo tam widać ryby. Jeżeli jazie stoją bardzo blisko kamieni, prowadzę przynętę tuż przy brzegu, bo metr dalej na branie nie ma już szansy. Czasem w takiej sytuacji specjalnie rzucam woblerka na kamienie. Gdy go ściągam do wody, następuje branie.

Bardzo się cieszę, gdy co chwila tuż przy brzegu wyłaniają się z wody rybie ogony. To znak, że jazie intensywnie żerują wybierając spomiędzy kamieni narybek i larwy owadów. Wtedy prawie każde przeciągnięcie woblera kończy się braniem. Nieraz, zwłaszcza przy niskiej wodzie, żerujące jazie schodzą głęboko. Jeżeli więc nie widzę ich pod wierzchem w takich miejscach, gdzie być powinny, zakładam woblerka z dużym sterem i podciągam go pod prąd u podnóża opaski. Odwrotnie postępuję w czasie przyboru, kiedy jazie wchodzą w trawy na zalanych opaskach. Jeżeli uda mi się poprowadzić woblera przy krawędzi zalanego zielska, to wyniki bywają bardzo dobre.

Często wieczorami jazie stoją pod wierzchem i nie reagują na woblerka, bo zbierają rojące się owady. Trudno je wtedy złowić. Wiele razy rzucałem tam, gdzie woda dosłownie się gotowała od oczkujących jazi, ale do brania nie mogłem ich sprowokować. Jedyna wtedy rada to założyć najmniejszego woblerka, najlepiej w ciemnych kolorach, i prowadzić go tuż pod powierzchnią wody. Co kilkanaście sekund podnoszę kij i podciągam przynętę, żeby zasmużyła po powierzchni. Łowię tym sposobem nie tylko przy opaskach, ale także na krawędziach piaszczystych łach pod brzegami naprzeciw opasek. Oczkujące ryby wskazują, którędy spływa najwięcej owadów.

Wyłuskanie wędką ze stada dużej sztuki to bardziej kwestia szczęścia niż wędkarskiego kunsztu. Przeważnie łowię jazie o wadze do kilograma i półmetrowej długości. Mój rekord to 62 cm.

Jaź bierze delikatnie. Podchodzi do woblerka od dołu i lekko go skubie. Przy łowieniu na powierzchni czasem słychać nawet charakterystyczne cmoknięcie. Bardziej przypomina to zebranie owada niż uderzenie w przynętę. Mocne uderzenia, podobne do kleniowych, też się trafiają, ale z reguły są „puste”. Widuję wtedy nieraz, jak jaź podpływa do woblerka i uderza zamkniętym pyskiem, jakby go chciał odgonić. Choć brania czuję na kiju, wolę podczas łowienia obserwować szczytówkę. Atakujący jaź „wiesza się” na wędce i miękko ugina szczytówkę. Nie zacinam go, tylko podnoszę wędkę i przechodzę do holowania.

Zazwyczaj z początku jaź ucieka w dół rzeki, więc pozwalam mu wybierać żyłkę. Nawet gdy jest duży, szybko się męczy i już po paru minutach zaczyna się chlapać pod brzegiem. Podciąganie go na delikatnym sprzęcie pod prąd nie ma sensu. Schodzę za nim w dół opaski, wyjmuję ręką lub muchowym podbierakiem i wpuszczam do wody. Do następnego razu!

Bogdan Kiper
Kraków

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments