Niegdyś, w latach 60., podczas wczasów nad Bałtykiem często łowiliśmy z ojcem ryby z plaży. Na wędki zakładaliśmy specjalne wabiki (tato mówił, że szwedzkie). Składały się z niklowanej blaszki na strzemiączku, przez które przeciągaliśmy żyłkę. Blaszkę blokowało się kolorowym koralikiem, zaraz pod nim wiązało spory haczyk i nadziewało rosówkę. Co kilka minut zestaw trzeba było pociągnąć, żeby wprawić w ruch skrzydełko, które wtedy wysyłało refleksy świetlne i pokazywało rybom, gdzie jest przynęta. W ten sposób łowiliśmy przede wszystkim płastugi, ale zdarzały się także płocie, leszcze, węgorze, węgorzyce, miętusy i okonie.
Morskie ryby lubią błyskotki. Nasi wędkarze chyba o tym zapomnieli (a może nie wiedzą?) i stosują proste, szare zestawy, pozbawione kolorowych lub błyszczących akcentów. Tymczasem na Zachodzie, w zestawach na flądry, a także na dorsze, czymś powszechnym są jaskrawe koraliki, zwłaszcza żółte, czerwone i seledynowe fluo. Wędkarze umieszczają je na żył-ce tuż przed haczykami z przynętą i przy ciężarkach. Żeby się nie przesuwały, blokują je kilkoma gumowymi stoperami. Stosują też skrzydełka spinn-o-glow oraz wspomniane wcześniej paletki błystek obrotowych. Oba te wabiki podczas energicznego podciągania nie tylko błyskają, ale wywołują również falę hydroakustyczną, którą ryby wyczuwają linią boczną.
Zachodni wędkarze plażowi mówią, że sztuczne wabiki intrygują ryby i pozwalają im łatwiej dostrzec leżącą na piaszczystym dnie przynętę naturalną. Sprawiają też, że ryby nie połykają jej głęboko, co w przypadku fląder jest zjawiskiem powszechnym i kłopotliwym. Ryba, czując twardy przedmiot, połyka tylko robaka albo filet z ryby.
Na Zachodzie używa się gotowych przyponów o długości od 80 do 100 cm, które poprzez agrafkę są przypinane do przyponu strzałowego. Najczęściej stosowanym obciążeniem są bombki Arleseya o ciężarze od 40 (spokojne morze) i do 300 g, gdy jest pogoda sztormowa. Bombki lecą daleko i dobrze utrzymują się na dnie, ale tymi najcięższymi rzuca się tylko wtedy, kiedy wędkarz stoi na brzegu.