Niespodziewany opór w wodzie nie zawsze oznacza branie, częściej jest to zaczep. Zdarza się, że gdy polujemy na pstrągi, przynęta niespodziewanie zawiśnie na drzewie lub wczepi się w trawę na przeciwnym brzegu. Niecelny rzut może przytrafić się każdemu. Chwila nieuwagi, mocniejszy podmuch wiatru i… nieszczęście gotowe.
Utratę gumki lub nawet błystki można jakoś przeboleć, bo są stosunkowo tanie. Ale urwanie woblera bywa bolesne, zwłaszcza gdy pozbywamy się ulubionego killera. Zwykle więc staramy się go za wszelką cenę odczepić. Wdrapujemy się na drzewa ryzykując upadek, podcinamy gałęzie, wędrujemy kilometrami, by przeprawić się na drugą stronę. Niektórzy nawet rozbierają się do naga i wchodzą do rzeki, przeraźliwie zimnej nawet latem.
W górskiej rzece zaczepów uniknąć nie sposób, trzeba się więc nauczyć odhaczania przynęt. Od kilku sezonów na pstrągowe wyprawy zabieram linkę, która ma na końcu ciężarek i niewielką, ale mocną kotwiczką. Mam też ze sobą starą siatkę wędkarską. Linkę z ciężarkiem przerzucam przez gałąź, na której zaczepił się wobler. Kiedy kotwiczka wbije się w drzewo, powoli przyciągam gałąź do siebie. Czasem w ten sposób udaje mi się woblera strząsnąć (cały czas jest uwiązany do żyłki na kołowrotku) albo przyciągnąć gałązkę wystarczająco blisko i odhaczyć go ręką.
Częściej jednak gałąź łamię (nad brzegami pstrągowych rzek rosną zwykle kruche olchy). Linka służy mi również do uwalnia przynęt, które poleciały mi na drugą stronę rzeki lub ugrzęzły na dnie daleko od mojego brzegu. W obu przypadkach ciężarek przerzucam przez naprężoną żyłkę od strony napierającego nurtu i opuszczam w kierunku zaczepu. Kotwiczka, natrafiając na woblera, zahacza się za jego kotwice. Nierzadko wyciągam cały korzeń lub gałąź zatopionego drzewa. Kiedy przynęta utknie blisko, sięgam po siatkę. Zawiązuję ją na czubku odpowiednio długiego drąga, najlepiej rozdwojonego (łatwo coś takiego znaleźć nad brzegiem rzeki albo w pobliskim lesie). Drąg zapuszczam pod wodę po żyłce, starając się siatką odnaleźć kotwice woblera.
Te dwie rzeczy, moim zdaniem niezbędne podczas spiningowania, zajmują niewiele miejsca. Zmieszczą się w każdym plecaku, a nawet kurtce. Uratowały mi co najmniej kilkadziesiąt woblerów, którymi cieszę się do dziś.