Fragment z rozdziału: książki Feliksa Choynowskiego pt. „Wędkarstwo na wodach polskich” wydanej w 1939 roku. Drugi nakład ukazał się w roku 1949 pod takim samym tytułem i wydany został przez Związek Sportowych Towarzystw Wędkarskich. Na szczęście szalejąca w tamtych czasach cenzura nie spostrzegła, że pan Choynowski pląsał wraz z rybami po polskich kresowych rzekach, między innymi Oporze, Prucie i Czeremoszu.
Łowiłem w pełni sezonu na rzece Oporze, pod dużą tamą tartaczną, w miejscowości Demnia Wyżna. Był to jeden z najpiękniejszych wieczorów, jakie spędziłem na łowach pstrągowych. Po południu spadł przelotny deszcz i pstrągi rozpoczęły na migotliwej fali, skąpanej w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, niezapomniany dla zachwyconych oczu wędkarza taniec radości, życia i wiosny, istne pląsy elfów wodnych przy wtórze poszumów zwarów i kipieli pod zastawą tamy i melodyjnej gędźby wód szypotów wiecznie niecierpliwej i uciekającej w dal rzeki. Stałem na wąskiej i dość długiej wysepce, a raczej na żwirowatej ławicy leżącej na środku rzeki i miałem przed sobą na odległość 15-metrowego rzutu zastawę tamy, po obu zaś bokach oba ramiona rzeki, płytkie – lewe, które przeszedłem w bród i prawe, które tworzyła główna rynna koryta rzecznego. Przez nią przewalał się średnio głęboki nurt i mknął pod skalną ścianą wysokiego umocnienia brzegowego, by daleko w tyle za mną połączyć się z pierwszą odnogą rzeczną.
Pod tamą wiry i odmęty, w niektórych miejscach olbrzymie bloki i płyty skalne, widoczne pod powierzchnią wody, miejscami głębia do 4 metrów. Łowiłem na brunatną jętkę i zarzucałem muszkę wypróbowaną i wiotką „Różaneczką” na odległość 8 – 12 m w kierunku tamy. Obraz tych łowów mam do dzisiejszego dnia jak żywy przed oczyma. Wśród orgii pląsów i wyskoków ryb lądowałem w czasie bodajże nie dłuższym nad pół godziny 14 pstrągów, żadnego poniżej 1/2 kg, pomiędzy nimi zaś kilka kapitalnych okazów powyżej l kg. Gdym holował ostatniego czarnego pstrąga skalnego, którego powódź zniosła prawdopodobnie na ten szeroki szmat wody Oporu, urwały się nagle wyskoki ryb jakby na tajemny znak niewidocznego wodzireja.
Woda zamarła. Już miałem składać wędkę, kiedy na spokojnej gładzi liliowozielonego odmętu w pobliżu bloku skalnego przewaliła się falistym ruchem złocista sylwetka potężnej ryby i rój strzebli wyprysnął w popłochu na wszystkie strony ponad powierzchnię wody. Cichy, miękki rzut nieco powyżej przypuszczalnego stanowiska pstrąga, nieznaczne spłynięcie zatopionej muszki i ukąszenie, które wyczułem po delikatnym drgnięciu szczytu końcówki oraz nieznacznym podrywie plecionki. Przy zacięciu odniosłem wrażenie, że wbiłem grot haczyka w kawał zatopionego drewna. Napór ryby był tak silny, że długi czas upłynął, zanim zdołałem napiętym do ostatnich granic wytrzymałości wędziskiem zmusić ją do wyjścia z głębin przy zastawie tamy i wprowadzić w nurt właściwego ramienia rzeki. Tu sprawa poszła łatwiej, gdyż miałem sprzymierzeńca w silnym prądzie. Prowadziłem pstrąga dobrych 80 metrów w dół, mając zamiar wylądować go wyślizgiem na płaskim końcu żwirowatej ławicy.
Na kilkanaście metrów od tego miejsca nastąpił ostatni słaby zryw i bezpośrednio potem wyskoczył pstrąg pionowo ponad wodę prezentując się w całej swej okazałości. Zwijałem sznurek odstąpiwszy od brzegu i ściągałem wolno rybę, która okazywała oznaki wyczerpania i kładła się na boki. W chwili, gdy chciałem unieść nieco z wody łeb pstrąga i podciągnąć go na żwir, nastąpiła katastrofa. Napięcie plecionki i wędziska ustało, jak nożem uciął. Zorientowanie się w sytuacji, odłożenie wędziska i podbiegnięcie do nieruchomej ryby było dziełem kilku sekund, mimo to chybiło celu, gdyż pstrąg miotnął się na mój widok i spłynął z wodą w ślad za unoszonym przez prąd przyponem jak kawał drewna, zanim zdołałem wykonać odpowiedni manewr podrywką. Zerwanie się względnie odłączenie przyponu od plecionki jedwabnej spowodowane zostało przez rozwiązanie się pętlicy przyponowej zadzierzgniętej węzłem krzyżowym przez pętlicę sznurka wędkowego.
Stara powłoka szelaku była już starta i nitka, owinięta dokoła żyłki, przetarła się, co spowodowało w następstwie defekt. Gdybym uważnie przejrzał wiązania przed połowem, czego niebacznie zaniechałem, nie byłbym stracił kapitalnej ryby, która wymiarami i wagą przewyższała co najmniej dwukrotnie najpiękniejsze pstrągi, jakie łowiłem na rzutówkę muchową w słynnych obwodach Skolszczyzny.
POLSKIE, NAJSTARSZE ZAPISKI O ŁOWIENIU NA SZTUCZNĄ MUSZKĘ
Pierwszy przekaz o sztucznej muszce w polskim piśmiennictwie znajduje się w wydanym w 1820 r. pamiętniku Józefa Borusławskiego pt. „Memoirs of count Boruwlaski”. Książe Borusławski urodził się w 1739 w Haliczu, po czym około 1780 wyjechał z Polski i na stałe zamieszkał w Wielkiej Brytanii. Z powodu problemów finansowych w 1788 opublikował pamiętniki (wydanie dwujęzyczne po francusku i angielsku). Kolejne wydanie z 1820 zostało znacznie rozszerzone i zawiera kilka ciekawych fragmentów o rybach. Na str. 240 jest zdanie:
„I found this rod and artificial fly catch fish from the deepest rivers”, które można przetłumaczyć: „stwierdziłem, że to wędzisko (wędka) i sztuczna muszka łowi ryby z najgłębszych rzek”. Jest to obecnie najstarszy znany mi zapis o połowie na sztuczną muszkę dokonany ręką Polaka.
Autor był karłem, wędkowanie mogło więc sprawiać mu pewną trudność, ale w pamiętnikach z 1820 zawarł kilka innych fragmentów o rybach, dotyczących zwłaszcza okresu sprzed 1780. To wskazuje, że już w młodości zwracał uwagę na ryby, a fakt pominięcia tych informacji we wcześniejszych wydaniach pamiętników należy raczej wiązać z polskim przyzwyczajeniem do bagatelizowania rybołówstwa. Zapewne pobyt na Wyspach Brytyjskich, w trakcie którego często stykał się z łowieniem ryb przez arystokrację, zachęcił go do uwzględnienia w pamiętnikach fragmentów o rybach. Pod koniec XVIII w. w Wielkiej Brytanii bardzo modne było wędkarstwo muchowe. Tak więc przypuszczam, że Borusławski musiał mieć z nim kontakt.
Informacje Borusławskiego, a także inne późniejsze źródła wskazują, że podczas licznych zagranicznych wojaży Polaków w XVII – XIX w. stykali się oni z wędkarstwem muchowym. Na tej podstawie nie można jednak rozstrzygnąć, czy wędkarstwo muchowe było przeniesione na grunt Polski przez arystokrację przebywającą w Europie Zachodniej.
Stanisław Cios