wtorek, 10 grudnia, 2024

KOŃSKIE

Nikt tu się nie nastawia na zwykłe łowienie. Nad Końskie przyjeżdża się po to, by łowić duże ryby. Nie ma jakichś szczególnie korzystnych okresów połowu. Sezon trwa 12 miesięcy.

Najwierniejszą rybą Końskiego jest płoć. Bardzo duża płoć! Kto chce ją złowić, musi grubo nęcić. Sprawdzoną i pewną zanętą jest łubin gotowany z zapachem kolendry oraz pęczak z tatarakiem. Największe okazy łowi się wczesną wiosną oraz w czerwcu i na początku lipca. Później płocie wchodzą do rzeki

i tam, kilkaset metrów powyżej jeziora, żerują w szerokich zakolach i rozlewiskach. Wracają w połowie września. Dobrych miejsc nie trzeba szukać. Każde wygodne stanowisko wędkarskie na brzegu lub na kładce (jest ich sporo) będzie znakomitym łowiskiem już po trzecim dniu solidnego nęcenia łubinem.

Latem płocie łowimy tuż nad dnem. Jeżeli w zanęconym miejscu akurat nie biorą, to wystarczy ustawić grunt na 5 – 6 m i rzucać nieco dalej. Wtedy będą brać leszcze, rzadko ważące mniej niż kilogram. Bo w Końskim leszcze przez całe lato łowi się właśnie w pół wody. Najlepiej stosować duże przynęty (ciasto, makaron kolanka, białe i czerwone robaki) i zakładać je na haczyk nie mniejszy niż nr 3. Zanętą może być łubin, makaron, a nawet gotowa mieszanka kupiona w sklepie. Ważne, żeby pachniała kolendrą. Najlepszym letnim łowiskiem dużych leszczy jest południowa strona jeziora nazywana przez miejscowych Liseską, od pobliskiej wsi Lisewo.

W Końskim mało kto szuka linów, a szkoda, bo nawet te, które się łowi przypadkiem, nie mają mniej niż 1,5 – 2 kg. W słoneczny dzień dobrze jest przykucnąć na skarpie i zajrzeć pod zwalone drzewo, przy którym rosną grążele. Widać wtedy, jak trzykilogramowe liny obskubują omszałe gałęzie. Linów jest wyjątkowo dużo, zwłaszcza w południowo-zachodniej części jeziora, gdzie grążele rosną daleko od brzegu. Najlepsza zanęta i przynęta to posiekane rosówki, łubin i kukurydza.

Wśród wędkarzy mało jest jednak amatorów białej ryby. Większość woli łowić buszujące po jeziorze drapieżniki. Pierwszeństwo mają okonie. Latem szukają ich wszyscy, od kilkuletnich zapaleńców po doświadczonych selekcjonerów. Przyjezdni upodobali sobie duży pomost na plaży OKSiR-u, gdzie Brda wypływa z jeziora. Okonie i szczupaki atakują tu stada uklei z taką zapalczywością, jakby przez cały rok nic nie jadły. Dlatego najskuteczniejszą przynętą jest żywiec.

Miejscowi nie są tak przywiązani do pomostu. Pływają łodziami wzdłuż trzcin i szukają okoni „na macanego”. Łowią je na spadach i w trzcinach. Najbogatsze okoniowe łowiska znajdują się w południowej części jeziora, ale trudno się tam dostać, bo brzegi są raczej niedostępne. Latem można tam łowić tylko z łodzi. Już bowiem w lipcu roślinność w dolnym biegu rzeki osiąga pełnię swego rozwoju, co bardzo spowalnia prąd wody. Jej poziom w wyższych partiach mocno się podnosi, w jeziorze nawet o metr. Wtedy ryby z Końskiego wchodzą do rzeki lub żerują przy jej wypływie.

Okonie, które padają łupem spiningistów, zwłaszcza te największe, nie są wybredne, bardziej jednak gustują w gumkach niż w blaszkach. Ciekawe, że nawet te mniejsze nie rzucają się na małe gumy. Dlatego wędkarze stosują tu przeważnie twistery i rippery przyzwoitych rozmiarów. Łowią na nie na przemian okonie i szczupaki.

W sezonie letnim najwięcej szczupaków wyciąga się po północnej stronie zbiornika, głównie na żywca. Z kolei południowy brzeg jest bardziej przyjazny dla spiningistów. Niestety trzeba się poświęcić i wejść w woderach dość głęboko do wody (lepsza od woderów będzie oczywiście łódka). Szczupaki lubią stać w dużych kępach rdestnicy na samym spadzie, do głębokości 4 – 5 m. Bardzo dużo jest ich też w wysokich trawach, które obficie porastają ten brzeg jeziora aż do głębokości półtora metra. Dlatego pewniejszy jest jednak żywiec. Zeszłoroczny szczupakowy sezon był dla wędkarzy wyjątkowo niekorzystny, ale kilka siódemek i ósemek udało im się jednak z Końskiego wyrwać.

Na węgorze też poluje się z pomostu na plaży. Wystarczy solidny sprzęt z żywcem lub rosówką na haku. Spławik jest czy go nie ma, to bez znaczenia. Ważne, żeby przynęta leżała na dnie przynajmniej kilkanaście metrów od pomostu. Zacząć można już po południu, ale niezbyt wcześnie. Ci, co zostają na pomoście do późna, chyba nie robią tego na darmo. Chociaż się nie chwalą, nazajutrz zdradza ich roznoszący się po ośrodku przyjemny zapach dymu z wędzarni.

Szczególny charakter ma kilkusetmetrowy odcinek rzeki między jeziorem i mostem drogowym. Najmłodsi wędkarze, stojąc sobie bezpiecznie na trawce, mogą tu trzymetrową wędką łowić płocie, ukleje, krąpie, kiełbie i okonie, a gdy nadejdzie wieczór, tata, ledwie wychodząc z namiotu, z pewnością chętnie zapoluje na węgorza.

O Końskim powiedzieli:

Andrzej Tkaczyk
Na Końskim wędkuję krótko, ale sporo pięknych ryb już zapisałem na swoim koncie. Zanim tam trafiłem, pytałem bardziej doświadczonych kolegów – na co i gdzie łowić. Odpowiedź zawsze była ta sama – nie ważne, z czym i na co, ale jak chcesz połowić, to jedź na Końskie. Potwierdziło się. Bez względu na to, jaką miałem przynętę, białe robaki, pęczak lub kukurydzę z puszki, zawsze coś złowiłem.

Już od wczesnej wiosny wybieram miejsca najbardziej nasłonecznione i zanęcam je obficie łubinem. Po tygodniu zaczynają brać wielkie płocie i krasnopióry. Tak trwa do pierwszych, bardziej słonecznych dni. Potem na jeziorze pokazują się leszcze, które niebawem zaczynają brać w zanęconym łowisku. W takim jednym miejscu, mógłbym na Końskim przesiedzieć całe lato, ale nie lubię hałaśliwych kajakarzy i stukających rowerów wodnych. Fakt, że ryby jakoś się tym nie płoszą, ale mnie wypłasza to na inne jezioro.

Ale już od września szybko wracam nad Końskie. Wtedy łowisko wybieram już wygodne dla siebie, bo po odpowiednim zanęceniu, w każdym miejscu na tym jeziorze łowię sporo płoci i leszczy. Jeżeli wybrałem miejsce o bardzo stromym spadzie, który schodzi do kilkunastu metrów (tak przeważnie robię), to do pierwszych mrozów nie muszę już nigdzie wędrować.

Ryby na Końskim są tak przyzwyczajone do kolendry i tataraku, że na inne zapachy reagują słabiej. Tataraku rośnie tu pod dostatkiem, nawet nie zbieram go sobie na zapas, tylko wyrywam kawałek korzenia i taki wrzucam do gotującego się pęczaku.
Może kiedyś zmienię jezioro, ale na razie podnoszę wędkarskie kwalifikacje na przepięknych wzdręgach z Końskiego, gdzie jest jeszcze dużo ryb.

Henryk Szuryn
O Końskim mógłbym napisać książkę. Najbardziej lubię łowić w nim okonie, ale wiosną, gdy nie chwytają żywca, przenoszę się na „Płytkie”. Jest to duże wypłycenie od południowej strony jeziora, gdzie wpływa Brda. Jest tam tarlisko leszczy, które na miesiąc przed tarłem przypływają w dużych stadach. One doskonale wiedzą, kiedy i gdzie mają przypłynąć, bo już nawet nie pamiętam od ilu lat, co roku o tej porze dostają tu wyżerkę. Chyba nawet świnie w naszym zakładzie rolnym tego nie mają. Łubin, pęczak, kukurydza i dodatki paszowe, to najlepsza zanęta, a na haczyk gnojak. Na półtorametrowym gruncie kilkadziesiąt metrów od brzegu biorą tu półkilowe leszczyki i trzykilowe łopaty. Gdy leszcze się wytrą, zaczynają tu brać liny i od razu zjawia się szczupak.

Latem, gdy woda już wysoka, to już tylko żywiec i okonie na spadach tuż za trzcinami. Drapieżne garbusy na Końskim najbardziej lubią spad do 6 m głębokości, bo tu najwięcej pływa średniej płotki i krąpia. Ale drobnica pływa w dwa – trzy metry nad dnem, a okonie stoją przyklejone do dna, to i ja żywca spuszczam w ich pobliże.

Końskie kryję tak duże ryby, że często sam w to nie wierzę. Wiosną i jesienią widać wielkie przewalające się na wodzie ryby, leszcze, jak myślałem. Rybacy jednak mówili, że to jazie. Wtedy ich wyśmiałem, ale gdy w wontonach zobaczyłem dwu-, a nawet może i trzykilowe sztuki, to od tamtej pory marzeniem moim jest zapolować na takiego jazia.

Bogdan Barton

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments