sobota, 20 kwietnia, 2024
Strona głównaSpinningDOOKOŁA PIĘCIU METRÓW

DOOKOŁA PIĘCIU METRÓW

Kiedy kończę zmianę o drugiej w nocy, marzę tylko o odpoczynku. Jadę do domu, szybko się przebieram, wrzucam do auta wędki i już o trzeciej wypływam łodzią na Dziećkowice. Poranna szarówka to wymarzony czas na połów sandaczy.

W czerwcu sandacze trzymają się płytko, na stokach o głębokości od 1,2 do 5 m. Najlepsze czerwcowe miejsca to okolice szczytu Wyspy w północno-zachodniej części Dziećkowic, gdzie głębokość wynosi około 3 m, i karczowisko w północno-wschodniej części zwane Patykami. W wietrzne dni ustawiam się w pobliżu brzegów, o które bije fala.

Latem pięć metrów to głębokość magiczna. Z tego poziomu wyjąłem najwięcej sandaczy. Podobne doświadczenia mają moi koledzy. Łowię teraz na tych samych stokach co wiosną, ale w ich głębszych partiach. Bankowym miejscem są stoki Wyspy schodzące do 6 metrów. Czasami wracając do przystani zahaczam o tak zwane kamienie, czyli odcinek umocnionego brzegu kilkaset metrów na prawo od Rybaczówki. Uchodzi tam podwodna rura, którą wypływa woda ze strumyka pełnego kiełbi. Zdarza się, że sandacze czatują tam nawet w południe.

Z końcem lata przenoszę się na coraz głębsze łowiska, na przykład w okolice nowej przepompowni. Wyszukuję wolne od mułu garby i górki w południowej, głębszej części Dziećkowic. Bardzo w tym pomaga echosonda. W październiku i listopadzie łowię tylko w najgłębszych miejscach od strony Gamrotu, gdzie jest co najmniej 8 m.

Z miejsca na miejsce
Lubię łowić aktywnie i szukać sandaczy na stokach. Zawady wcale nie są tam konieczne. Wystarczy, że dno jest twarde i wolne od mułu. Przestawiam łódź co kilkanaście rzutów. Jeżeli trafię na twardą zawadę albo mam uderzenie sandacza, staję na dłużej, ale nie przekraczam pół godziny. Płynę szerokimi zakosami równolegle do brzegu. Zaczynam od wody płytkiej (w różnych porach roku może to znaczyć co innego), a kiedy nie mam uderzenia, stopniowo spływam na głębsze stoki. Prowadzę gumę w dół długimi skokami (na trzy obroty korbki) i podaję ją z opadu.

Przeczesując w ten sposób duży obszar dna na różnych głębokościach trafiam w końcu na sandacze, które żerując przenoszą się z miejsca na miejsce. Przeważnie tworzą niewielkie stadka i rzadko mają więcej niż 1,5 kilograma. W jednym miejscu mam najwyżej dwa – trzy brania, potem stadko odpływa. Trzymając się tej samej głębokości udaje mi się czasem na niego natrafić w następnych najazdach.
Gdy znajdę gałęzie, drzewa, karcze – zmieniam taktykę.

Zatrzymuję się w jednym miejscu, bo na pewno stoją tam sandacze i to przeważnie grubsze niż te, co wędrują po stokach. Przez godzinę lub dwie próbuję je sprowokować, stosując różne gumy i różne sposoby ich prowadzenia. Najpierw zakładam główki o 1 – 2 g cięższe od tych, którymi łowiłem z opadu, i prowadzę przynętę półmetrowymi, agresywnymi skokami po dnie. Zmieniam też tempo prowadzenia. W ostateczności wracam do łowienia z opadu, ale tym razem podciągam przynętę wędką, a nie kołowrotkiem. Po poderwaniu jej jakieś pół metra nad dno potrząsam szczytówką. Przynęta zawieszona w toni robi szereg drobnych skoków. Naśladuję w ten sposób rybkę, która bezskutecznie usiłuje poderwać się do góry, ale w końcu rezygnuje i powoli opada. Jest to bardzo skuteczny sposób łowienia, ale i bardzo męczący, zwłaszcza po nieprzespanej nocy.

Chociaż dziećkowickie sandacze mają w żołądkach przeważnie okonie, najwięcej pobić jest na przynęty perłowe (rippery i kopyta). Dobre są też rippery w kolorze motor-oil z brokatem, ale zakładam je tylko wtedy, gdy po nieudanym braniu chcę sprowokować sandacza gumą innego koloru. Na ogół przy łowieniu sandaczy gumy motor-oil się nie sprawdzają, bo masowo atakują je drobne okonie. Przez cały sezon stosuję rippery i kopyta 10-centymetrowe. Do łowienia z opadu zbroję je w główki 4-gramowe, a tylko w najgłębszych miejscach zakładam główki o wadze 6 – 7,5 g. Kiedy podejrzewam, że sandaczową gumę skubią okonie, kładę ją na dnie i po sekundzie energicznie podrywam. Jeżeli przy poderwaniu następuje uderzenie albo seria skubnięć, to zmieniam miejsce, bo tam, gdzie jest stado drobnych okonków, na sandacza nie ma co liczyć.

Najwięcej sandaczy łowię o świcie. Po wschodzie słońca na ogół biorą rzadko. O ósmej przeważnie kończę już łowić.

Dariusz Parysek
Katowice

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

- Advertisment -

Most Popular

Recent Comments